Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Korekta Tuska

Premier proponuje: zmieńmy konstytucję

Czy uda się premierowi wprowadzić Czy uda się premierowi wprowadzić "drobną korektę ustrojową"? Maksymilian Rigamonti / Reporter
Propozycja zmiany konstytucji jest chyba pierwszym od lat większym, autorskim projektem politycznym Donalda Tuska.

Lider Platformy Obywatelskiej zachęca wszystkie ugrupowania, by ustalić na nowo relacje wewnątrz władzy wykonawczej, tak by w przyszłości można było uniknąć konfliktów na linii prezydent-premier. Wedle tej propozycji prezydent wybierany byłby przez Zgromadzenie Narodowe i nie przysługiwałoby mu prawo weta. Dodatkowo wedle korekty przeprowadzone byłyby zmiany w ordynacji wyborczej do dwóch izb parlamentu, co miałoby wpływy na ich skład i liczebność. Władza wykonawcza skupiłaby się zatem w rękach szefa rządu.

Premier podkreśla, że propozycje te zgłasza jako poważny kandydat do urzędu prezydenta, co ma poświadczać dobrą jego wolę i myślenie interesem państwa, a nie własnym. Na ucho i na rozum są to projekty warte namysłu i być może realizacji, ale jak to w polityce, mają one swoje skrywane tajemnice.

Tusk znalazł się dzisiaj w politycznym przymusie walki o prezydenturę. Po dwóch latach ścierania się z Lechem Kaczyńskim nie jest w stanie sprawnie zarządzać państwem – tak twierdzi i wiele przesłanek wzmacnia tę tezę, nawet jeśli jest ona nadużywana przez propagandę rządową. Premier czuje się w obowiązku stanąć do walki z urzędującym prezydentem, z którym przecież raz przegrał, co ambicjonalnie na pewno nie jest uczuciem przyjemnym.

Zgłoszone korekty zdejmują ten obowiązek i dają jeszcze coś o wiele bardziej cennego. Przenoszą ciężar z wyborów prezydenckich na parlamentarne – to w zależności od ich wyniku ułożone zostaną wszystkie elementy władzy wykonawczej, z prezydentem włącznie. I wszystko wskazuje na to, że Platforma po wyborach parlamentarnych w 2011 roku dostałaby jeszcze przynajmniej cztery lata na swoje bardzo samodzielne rządzenie.

Wydaje się to bardziej gwarantowane niż osobiste zwycięstwo Tuska w batalii prezydenckiej. Uwolniłoby premiera od dylematu, w którym się znalazł: prezydentem powinien zostać, by do końca dopchać PO w walce o władzę, lecz to oznacza początek niewiadomego w skutkach procesu przekazywania dużej części władzy wykonawczej i władzy partyjnej swoim kolegom. Tusk siedziałby sobie w Pałacu Namiestnikowskim i czekał na telefon od premiera czy od szefa klubu parlamentarnego PO. Jak wiadomo w polityce chłopaki może nie płaczą, ale na pewno się nie przyjaźnią.

Ten pomysł pozwoliłby zatem wyborom prezydenckim odebrać jakieś nadzwyczajne znaczenie (w ogóle nie byłoby obowiązku traktować ich poważnie) i pozostawiłby Tuska w rzeczywistym centrum władzy wykonawczej. Do tego jeszcze dawałby rękojmię, że zachowuje on na długie lata całkowitą kontrolę nie tylko nad państwem ale też nad swoją partią.

Raport specjalny: dwa lata rządu PO-PSL

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną