Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Brudne pieniądze?

Partyjne pieniądze: trudno nie unieść brwi

Dwie wytrawne dziennikarki „Gazety Wyborczej” prześwietliły wydatki dwóch największych partii: PO i PiS.

Pytanie na co idą dotacje przyznawane partiom z budżetu państwa jest ciekawe. W demokracji jak najbardziej uzasadnione – tym, co nazywamy interesem publicznym, a w mowie potocznej patrzeniem władzy i politykom na ręce przez media. Z tym nie mam problemu.

Problemem mam z tym, co odczytuję jako graniczącą z insynuacją sugestię, że coś tu cuchnie. Że grosz publiczny jest wydawany na zasadzie kumoterskiej bądź marnowany na rzeczy niewiele warte. Wprawdzie w zasadzie zgodnie z prawem, ale może nie do końca.

Czy mam rozumieć, że jest coś złego w tym, że partia korzysta z legalnych środków, by zamówić ekspertyzę, raport, analizę, sondaż, szkolenie lub zlecić produkcję materiałów reklamowych? No chyba nie o to chodzi Agacie Nowakowskiej i Dominice Wielowieyskiej. Może więc chodzi po prostu o informację, komu skapnęło i zachętę do dyskusji o tym, czy partie w Polsce dobrze korzystają ze swych funduszy. Zakładam, że chodzi o to drugie.

Oczywiście, trudno nie unieść brwi ze zdziwienia, czytając, że dotowany przez PiS dyrektor jednej z warszawskich stacji radiowych „nie pamięta, za co jego radio wzięło pieniądze”. Jest psim obowiązkiem Krzysztofa Skowrońskiego (na dodatek prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich) wiedzieć takie rzeczy. Ale niewiedza nie jest przestępstwem, tylko wpadką profesjonalną.

Jaką wartość obywatelską ma informacja, że pewien poseł PO został wsparty kwotą 2 tys. zł? Albo że pewien profesor sympatyzujący z PiS otrzymał „kilka tysięcy”. Nie uważam, by było coś złego w tym, że fundacja Świat ma Sens otrzymała od PO 400 tys. zł, a fundacja Nowy Kierunek 540 tys. od PiS.

Podobnie jak nie bulwersuje mnie, że obie partie utrzymują z swych dotacji budżetowych własne think tanki. Jest to nie tylko legalne, ale i leży w interesie publicznym (byle tylko owe firmy rzeczywiście były zapleczem eksperckim dla polityków i pomagały im robić dobrą politykę). Oczywiście wolałbym, by Witold Bereś nie odpowiadał na pytanie, co konkretnie jego fundacja dla PO zrobiła, że to sprawa poufna, bo to się kojarzy z nonszalancją w stylu Skowrońskiego i jest przeciw-skuteczne.

Nie sądzę, by należało oczekiwać od dziennikarzy czy ekspertów występujących w roli komentatorów politycznych, aby się deklarowali przy każdym wystąpieniu publicznym jako płaceni przez tę czy inną partię. Ale z wyjątkiem kampanii wyborczych, kiedy powinni.

Można dyskutować, czy partie polityczne mądrze, dobrze, etycznie gospodarują swymi dotacjami. Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Na razie nie wymyśliliśmy nic lepszego w naszej demokracji niż partie polityczne. Daliśmy im fundusze na działanie. Pozwoliliśmy im nimi dysponować, jak uważają. Niech dysponują, a my to ocenimy przy urnie wyborczej.

PS. Oświadczam, że mam swoje sympatie partyjno-polityczne, ale nie czerpałem i nie czerpię z tego żadnych korzyści finansowych w jakiejkolwiek formie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną