Kościół, którego nie widać
Kościół w świeckim państwie – jaki powinien być i dlaczego taki nie jest?
Czytałem, obserwowałem, śledziłem, ale starałem się nie oglądać, bo już od dłuższego czasu dla zasady i troski o siebie wolę telewizji nie oglądać. A w końcu napisałem.
Uspokajam jednak, że nie chcę, by był to jakiś kolejny „głos w sprawie” i komentarz do wydarzeń. Dlaczego tego unikam? Podaję przykład: dokument niektórych lekarzy do komentowania się nie nadaje, bo na płaszczyźnie teologii i duszpasterstwa jest zbyt „pokrętny”, a i z językiem w nim kiepsko. Poza tym wywołał już sporo negatywnych emocji i słownych utarczek. Nie był chrześcijańską zachętą, wręcz ośmieszył chrześcijaństwo. Lepszą deklaracją wiary byłoby więc w tym przypadku milczenie.
Przyjmuję nieco inną strategię. Zamiast roztrząsania poszczególnych kwestii postaram się dotknąć fundamentu większości naszych problemów. A tym fundamentem jest w moim przekonaniu niewłaściwe rozumienie roli i zadań Kościoła we współczesnym świecie.
Udając się w wędrówkę po kartach Ewangelii z Jezusem z Nazaretu, nie zobaczymy walki przy użyciu politycznych narzędzi, układania się z władzą czy korzystania z uroków hipokryzji, żeby przeforsować jakieś koncepcje. Dostrzeżemy natomiast radykalne przykazanie miłości i proste świadectwo życia. Jeśli z takiej postawy wyciągniemy jakąś definicję Kościoła, to będzie się ona opierała na dwóch zadaniach: głoszeniu Ewangelii i służeniu sakramentami.
Taka definicja Kościoła nie jest obecnie popularna, ale jej przyjęcie i zrozumienie jest pierwszym krokiem do religijnej pokory. Brak pokory prowadzi do chłostania innych, wykluczania, nawracania siłą i paragrafami, lekceważenia i poniżania inaczej myślących czy wreszcie ulegania pokusie interpretowania zawsze i we wszystkim samego Boga. W skrócie: prowadzi do pychy.
Nie można w takiej atmosferze liczyć, że będziemy mieli zdrowe, świeckie państwo i społeczeństwo, w którym każdy będzie się dobrze czuł, ludzie będą się szanować, choć na szczęście nie zawsze ze sobą zgadzać. Wygrywa pokusa budowania wiary na pojęciu władzy i przy użyciu przymusu wobec niepokornych, choć coś takiego daje marny rezultat ewangelizacyjny. I to nie jest żadna nowość, bo taki mechanizm zawsze kończył się tragedią przede wszystkim dla samej wiary.
Nie ma mowy o dobrze działającym i służącym Kościele tam, gdzie brud polityki nie pozwala oddzielić tego, „co cesarskie”, od tego, „co Boże”. Nie ma go też tam, gdzie w myśl obrony sumienia to sumienie się wyłącza, przy jego użyciu poniża i lekceważy innych, próbując udowodnić moralną wyższość. Nie ma go wreszcie w kilku innych miejscach, wypowiedziach, wyznaniach, aktach i klauzulach.
*
Łukasz Ostruszka – duchowny ewangelicki.