Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Sprzeczne sondaże partyjne – czy słupki zwariowały?

Dominik Sadowski / Agencja Gazeta
Dzień po dniu pojawiają się nowe wyniki sondaży, często sprzeczne ze sobą. Jak się w tym nie zagubić?

W czwartek CBOS publikuje sondaż, w którym Platforma wyskoczyła w górę aż o osiem punktów i osiągnęła prawie 20 pkt. proc. przewagi nad PiS. Dzień później w badaniu TNS to PiS idzie w górę o 7 pkt. i ma tylko 2 pkt. straty do PO.

Czy przy takich rozbieżnościach sondaże jeszcze nam cokolwiek pokazują? A może trzeba je wszystkie wyrzucić do kosza? Mogę zrozumieć irytację, ale zanim ostatecznie zrezygnujemy z zaglądania wyniki badań opinii publicznej, warto wiedzieć, ile naprawdę są warte.

Sondaże to nie wyniki wyborów. To czułe, ale nie doskonałe narzędzie mierzenia opinii na różne tematy, w tym wypadku wyborów partyjnych. Nie są termometrem, który mierzy temperaturę z dokładnością do miejsc po przecinku. Można je raczej porównać do barometru: idzie w górę, raczej będzie pogoda, idzie w dół – zanosi się na deszcz.

Badań opinii publicznej nie można czytać co do procenta czy jego ułamka z wielu powodów. Same w sobie przewidują błąd statystyczny – najczęściej o 3 pkt. proc. w górę lub w dół. Prowadzone są według różnych metodologii: twarzą w twarz, przez telefon, przez internet. Niektóre ośrodki badają tylko osoby, które mieszkają tam, gdzie są zameldowane.

Ankieterzy CBOS zapowiadają się wcześniej listownie, w innych ośrodkach nie ma takiej praktyki. Badanym pokazuje się nazwy partii z nazwiskami liderów, jednego lidera lub bez nazwisk. W niektórych ośrodkach ankieterzy dociskają wyborców, by podjęli decyzję, w innych nie.

Wszystko to ma wpływ na wyniki. W efekcie w badaniach wielu ośrodków powtarza się jakaś tendencja, np. pewna partia czy osoba jest nadwartościowana. Socjologowie i politologowie od dawna zdają sobie z tego sprawę i nawet mierzą ten tzw. house effect (czyli różnicę między wynikami konkretnego ośrodka a średnią sondaży lub wynikiem wyborczym).

Ważny jest też czynnik ludzki. Konkretne badanie może być źle zaplanowane przez ośrodek. Ankieterzy nie są robotami, popełniają błędy. Badanych może boleć głowa i udzielą jakiekolwiek odpowiedzi, żeby tylko ankietera spławić. Inni chcą pomóc i mówią, że na kogoś zagłosują, chociaż wybory ich kompletnie nie obchodzą. Albo udzielają odpowiedzi, której ich zdaniem ankieter oczekuje, choć naprawdę są innego zdania.

To z kolei sprawia, że wynik pojedynczego sondażu często nie jest miarodajny. Jeden z praktyków w przypływie szczerości powiedział mi kiedyś, że średnio co czwarte badanie mu po prostu „nie wychodzi”.

To co, do kosza? Niekoniecznie. Bo jeśli umiemy korzystać z sondaży, mogą nam powiedzieć bardzo dużo. Po pierwsze, nie powinniśmy przywiązywać nadmiernej wagi do pojedynczych wyników. Każdy mówi nam coś o pewnej grupie Polaków, ale nie jest to wiedza pełna. „Jeden sondaż, żaden sondaż” – powtarzają socjologowie do znudzenia, choć nikt ich nie słucha. Trzeba patrzeć na trend wynikający z kilku badań danego ośrodka, żeby się czegokolwiek dowiedzieć.

Po drugie, warto patrzeć na kilka ośrodków, a nie tylko na jeden – i wyszukiwać wspólne tendencje. Wówczas można zniwelować wspomniany house effect. Im więcej badań, tym bardziej zbliżymy się do prawdziwych preferencji Polaków.

Co więc wynika z tak czytanych ostatnich badań? Choćby to, że pogłębia się polaryzacja sceny partyjnej: coraz więcej Polaków chce głosować na dwie największe partie, PO albo PiS. To zapewne efekt kampanii prezydenckiej, w której uwaga skupia się na Bronisławie Komorowskim i Andrzeju Dudzie. Platforma ma pewną przewagę nad PiS, pewnie nieco większą niż w sondażu TNS i dużo mniejszą niż w najnowszym CBOS. Mniejsze partie – SLD i PSL – na tym tracą.

Ciekawe, prawda? Bez sondaży byśmy się tego nie dowiedzieli.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama