Posłowie chcą ustanowić Dzień Praw Rodziny. To kolejna próba kontroli obyczajowości
Posłowie chcą ustanowić Dzień Praw Rodziny. W projekcie zapisano, że Sejm ustanawia święto, „zatroskany o przyszłość rodziny opartej na trwałym związku mężczyzny i kobiety, otwartym na przekazywanie życia”.
To dyskryminacja wszystkich osób, które nie tworzą relacji uznawanych przez posłów prawicy za pożądanie i wartościowe.
Zgodnie z logiką pomysłodawców można być osobami dla siebie najbliższymi, można kochać się i wspierać – ale to nie wystarczy, by być rodziną. Gdyby ten skandaliczny projekt został uchwalony, oznaczałoby to, że parlament dyskryminuje osobiste, uczuciowe relacje, ułożone według wzorca innego niż dogmatyczny. A jest ich bardzo wiele.
Po pierwsze, posłowie chcieliby, by związki były trwałe. Nic z tego. Ludzie odchodzą od siebie, chorują, emigrują. Idą do więzienia albo umierają. A jednak pozostają po nich dzieci. Jeśli ojciec odejdzie, to kim są one i ich matka? Produktami ubocznymi rozpadu dogmatycznej rodziny? Rodziny bez ojca, bez matki w Polsce istnieją, czy sobie tego posłowie życzą, czy nie. Jest ich ponad milion. Milion!
Aby jeszcze bardziej skomplikować rzeczywistość posłów, trzeba dodać, że z czasem ludzie wchodzą w nowe związki. Jeśli mają dzieci, rekonstruują rodziny. Nie bez trudu zszywają patchworki. Jednak dla pomysłodawcy projektu uchwały, posła Woźniaka, takie rodziny to nie rodziny. „Nie możemy jednak mówić o rodzinie, jeśli jest rozbita, w związku nieformalnym konkubent ma dziecko, a jego konkubina ma swoje dzieci. To nie jest rodzina” – przekonuje.
Poseł tłumaczy, że wedle polskiego prawa „rodzina tworzy się na gruncie małżeństwa”. Ale nie wspomina o tym ani Kodeks rodzinny i opiekuńczy, ani konstytucja. Prawo milczy na temat definicji rodziny i nie jest to niedopatrzenie. W Polsce nieprzypadkowo istnieje przestrzeń na tworzenie związków zgodnych z tym, jak bliskość i miłość pojmują sami zainteresowani.
Po drugie, coraz częściej rodziny tworzą ludzie, którzy nie przyrzekali sobie ani w kościele, ani w urzędzie. Nie jest to margines, ale stale rosnąca grupa. Efekt? Dwadzieścia parę lat temu spoza małżeństwa pochodziło ledwie 6–7 proc. dzieci. Teraz GUS podaje, że blisko co czwarte dziecko rodzi się parze, która nie jest małżeństwem. Ale choćby byli najszczęśliwsi – prawo do świętowania ich nie obejmie.
Po trzecie, co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem, a większość ustaje z powodu śmierci któregoś z małżonków. Wdowa z piątką dzieci także tworzą rodzinę – choć posłowie tego nie przewidują.
Po czwarte, bywa, że dzieci w Polsce wychowują się też w rodzinach jednopłciowych. Posłowie mogą być tym faktem nieuradowani, ale nie zmieni to rzeczywistości. W takich rodzinach też są miłość, troska i wierność. A jednak polski ustawodawca spycha je nie tylko na, lecz nawet poza wszelki margines. Dyskryminacja rodzin jednopłciowych ma u nas długą i mocno utrwaloną tradycję. Projekt uchwały tylko ją umacnia.
Na koniec: autorem projektu jest Tadeusz Woźniak z Solidarnej Polski, szef Parlamentarnego Zespołu na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej. Nic dziwnego, że proponowana definicja rodziny jest tu zaczerpnięta niemal dosłownie z „Karty Praw Rodziny”. Przygotowała ją Stolica Apostolska na życzenie Jana Pawła II. Ale nie każdy musi podzielać założenia katolickiej nauki społecznej. A także życzyć sobie jej recypowania do uchwał świeckiej, bądź co bądź, władzy ustawodawczej.
Zawężenie definicji rodziny do tej jedynej pożądanej przez posłów, zgodnej z linią Kościoła, to kolejna próba kontroli obyczajowości. Czy następnym krokiem będzie dyskryminacja rodzin, w których dzieci pojawiły się dzięki in vitro albo adopcji? Albo tych rodzin, które nie są jednak otwarte na dawanie życia i stosują antykoncepcję? Czy Dzień Praw Rodziny zmieni się w Dzień Prawej Rodziny i na inne zabraknie miejsca?
Życie osobiste jest bardziej skomplikowane i ma nieskończenie więcej odcieni, niż chcieliby posłowie. Polacy żyją i kochają w przeróżnych związkach, układach, relacjach.
Można nie rozumieć rzeczywistości. Można się jej bać, można się nawet na nią obrazić.
Tylko po co?