Artykuł w wersji audio
Tydzień bez nowego skandalu jest w telewizji publicznej tygodniem straconym. Nie wybrzmiały jeszcze echa po chamsko-propagandowej szopce noworocznej Marcina Wolskiego, a już wybuchła afera z retuszowaniem serduszka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A zaraz potem awantura o program w TVP Info, w trakcie którego prowadzący dyskusję Maciej Pawlicki łaskaw był podać niewinną postprawdę o Ryszardzie Petru zatrzymanym pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Niewykluczone, że gdy trafi do państwa ten numer POLITYKI, mówić się będzie o kolejnym skandalu.
Równocześnie miarowo przetacza się propagandowy walec „Wiadomości”. Zawsze o godzinie 19.30 widzowie otrzymują raport ze zmagań majestatycznej władzy z histeryczną opozycją. Tu z kolei nie ma zaskoczeń, wszystko zawsze jest na swoim miejscu. Okazuje się, że nawet do największej hucpy z czasem można przywyknąć. To, co na początku wywoływało niedowierzanie i oburzenie, dziś coraz częściej kwitowane jest wzruszeniem ramion. Po roku rządów Jacka Kurskiego ów zadziwiający standard telewizji publicznej harmonijnie wkomponował się w pejzaż życia publicznego Polski pod rządami PiS. I o to pewnie chodziło.
Grunt to schemat
– Boże, jakie to jest nachalne! Ale mimo wszystko oglądamy – tak zdaniem medioznawcy Jacka Wasilewskiego można opisać reakcję odbiorcy serwisów informacyjnych TVP. A chodzi o to, aby wtłoczyć widza w pancerny schemat poznawczy. – Po pierwsze, w miarę rzetelnie podajemy informacje pasujące do schematu. Po drugie, zniekształcamy te, które mogłyby schemat zakłócić. Po trzecie, uzupełniamy o treści, które nie są aktualne, ale umacniają schemat – opisuje Wasilewski.
Schemat budowany jest na kilku poziomach. Organizuje go już sama kompozycja serwisu. Na przykład „Wiadomości” z 30 stycznia. Główny news – zatrzymania w aferze reprywatyzacyjnej – nie budzi wątpliwości. Potem obszerny materiał o reprywatyzacji ukierunkowany na wyszukiwanie powiązań aferzystów z politykami PO. Gdy zła opozycja zostaje już odfajkowana, można zdać relację z poczynań władzy. A więc pani premier wśród radosnych maluchów – czyli relacja z otwarcia żłobka w Stalowej Woli. Z kolei prezydent Duda i minister Macierewicz wizytują polsko-amerykański poligon w Żaganiu. Fajne męskie klimaty: mundury, czołgi, wybuchy.
Dalej jest o tym, że minister Błaszczak uszczelnia polskie granice przed fantomowym zalewem imigrantów (jako kontrapunkt dla polskiej chaty z kraja pojawiają się obowiązkowe obrazki z ulicznej burdy w imigranckiej dzielnicy zachodniej metropolii). Potem materiał o ataku terrorystycznym na kanadyjski meczet z nieprawdziwą informacją, że strzelali muzułmanie. Za tło robią tu pożyteczny idiota premier Kanady Justin Trudeau (na Twitterze zaprasza uchodźców) oraz upozowany na twardziela jego sąsiad zza miedzy Donald Trump (podpisuje dekret o zamknięciu granic USA dla Syryjczyków). Rzecz jasna serca wydawców z „Wiadomości” nie są z kamienia, więc na koniec dostajemy materiał o tym, że w syryjskim piekle giną niewinni ludzie. Ale tylko ci lepszego sortu, czyli chrześcijanie.
Każdy kolejny materiał jest tu zgrabnym uzupełnieniem poprzedniego. I tak tworzy się zwarta ideologiczna kondensacja pisowskiego świata. O ile poprzednikom z ekipy Piotra Kraśki często zarzucano zamulanie serwisu michałkami (czyli błahymi ciekawostkami), tutaj wszystko podporządkowane jest polityce.
Żelazny schemat dopuszcza jednak retoryczną i narracyjną swobodę. Obowiązują oczywiście powtarzane do znudzenia kalki słowne, np. że PO i Nowoczesna to radykalna opozycja. W odróżnieniu od Kukiza – czyli po prostu opozycji. Stałe są też niektóre wątki. Na przykład ten, że Schetyna i Petru bronią ubeków. Osławiony płk Mazguła, jeśli wierzyć „Wiadomościom”, to dziś zresztą jeden z liderów opozycji. A gdy wyraźnie brakuje już newsa stanowiącego pretekst do stosownego materiału, sięga się po blotkę – wypowiedź jakiegoś szeregowego polityka albo choćby i twitterowy wpis.
Ale czasem ekipa „Wiadomości” potrafi też zaskoczyć. Choćby feministyczną wrażliwością, gdy mowa o wymianie składu całego prezydium Nowoczesnej. Rzecz w tym, że Petru zbałamucił Joannę Schmidt, a mimo to zachował stołek. Za to jego wybranka znalazła się w gronie tych, którzy musieli odejść. Oj, nie ma w polskiej polityce (opozycyjnej) równouprawnienia.
Wdrukowanie przez powtarzanie
A jak sprzedać temat niewygodny, czyli pomysł PiS ograniczenia kadencyjności prezydentów, wójtów i burmistrzów? „Wiadomości” uznały, że nie jest to news zasługujący na osobny materiał. Upchnęły więc kontrowersyjny postulat jako poboczny wątek ilustrujący naprawdę istotną informację, czyli zapowiedź Kaczyńskiego budowy silnego państwa. „Ogłoszona koncepcja silnego państwa to próba wciągnięcia opozycji w pierwszy od dawna merytoryczny spór” – oświadczyła red. Bugała. Tyle że opozycja – jak to ona – znów jest na nie.
A jeśli widz ma jeszcze wątpliwości, kto tu dobry, a kto zły, to rozwieją je nieodłączni „komentatorzy”. Bez wyjątku rekrutują się z szeregów tzw. dziennikarstwa niepokornego. Tylko z politologami bywa nieco trudniej, większość nie czuje bowiem schematu. Trzeba więc było przeczesać Polskę w poszukiwaniu takiego, co załapie. Tym sposobem zaszczytu wiodącego politologa w głównym serwisie publicznej TV dostąpił ostatnio dr Łukasz Młyńczyk z uniwersytetu w Zielonej Górze. W środowisku politologicznym raczej anonimowy.
Trzeba też namęczyć się z przedstawicielami opozycji. Najważniejsi w Platformie już od dawna odmawiają rozmów z reporterami „Wiadomości”. Rzecznik klubu Jan Grabiec, który nie ma tego luksusu, opowiada: – Czasem dzwonią po dziesięć razy, aby upewnić się, czy udzielę im wypowiedzi. A potem, gdy coś nie przypasuje, nic z tego nie idzie na antenę. W Nowoczesnej panuje z kolei pogląd, że na odmawianie mimo wszystko nie można sobie pozwolić. Trzeba więc nauczyć się redukować wypowiedzi do najprostszego komunikatu. Każda niepotrzebna dygresja może zostać bowiem wycięta i włożona w dowolny kontekst. Mający problem z retoryczną dyscypliną Ryszard Petru wypowiada się więc stosunkowo rzadko. I tak już wystarczy, że jego słynne gafy rutynowo przypominane są niemal w każdym serwisie.
Jacek Wasilewski wskazuje na podobieństwo propagandowych strategii TVP do współczesnych trendów w reklamie. Coraz mniej retorycznych innowacji, subtelności, gier słownych. Rządzi grubo ciosana dosadność i powtarzanie ciągle tych samych komunikatów.
Czy to działa?
Obraz wyłaniający się z badań jest niejednoznaczny. W ciągu roku „Wiadomości” straciły co dziesiątego widza, ale z 3,3-milionową widownią wciąż idą łeb w łeb z „Faktami” TVN. Propagandowa nachalność znacznie bardziej odbiła się za to na oglądalności TVP Info, która została daleko w tyle za TVN 24.
We wrześniu ubiegłego roku CBOS pytał o ocenę najważniejszych instytucji życia publicznego. 63 proc. badanych dobrze oceniło TVP, z kolei 28 proc. wystawiło ocenę negatywną. Wyraźny zjazd w dół, bo jeszcze w 2014 r. ta relacja wynosiła 82–12. Wtedy publiczna miała najlepsze oceny na całym rynku, teraz wyprzedzają ją i TVN, i Polsat. Mimo wszystko odbiór wciąż jest pozytywny.
Politolog Olgierd Annusewicz zwraca uwagę na postępujące rozchodzenie się telewizyjnych przekazów. – Jeszcze nie tak dawno ludzie oglądali „Fakty” TVN, a następnie przełączali na „Wiadomości”, aby porównać. Mam wrażenie, że teraz robią to już tylko pasjonaci. Przekazy informacyjne zostały tak uskrajnione, że przypominają dwa silosy. W zależności od poglądów ogląda się albo jedno, albo drugie. Co nie oznacza absolutnej symetrii, gdyż „Fakty” są jednak bardziej wysublimowane i bronią się od strony warsztatowej. Natomiast „Wiadomości” osiągnęły szczyty łopatologii, prymitywizmu, manipulacji i zakłamania. Nawet jeśli pewnego dnia poinformują, że Ziemia jest płaska, to choć wszyscy dookoła to wyśmieją, nikt nie będzie skłonny sprostować tej informacji – twierdzi Annusewicz.
Już Herbert George Wells zauważył sto lat temu, że „kłamstwa to cement, który spaja niecywilizowane dzikie indywidua ludzkie w jednolitą strukturę społeczną”. Tak kształtują się dwie alternatywne rzeczywistości. Zjawisko silosu informacyjnego nie jest niczym nowym. Ostatnio przywoływane w analizach mediów społecznościowych, które produkują bańki z treściami tworzonymi przez ludzi o podobnym światopoglądzie i przekazujących sobie tylko informacje potwierdzające wspólną wizję. W sytuacji braku możliwości konfrontowania odmiennych punktów widzenia, co pokazała ostatnia kampania w USA, obniża się zdolność do krytycznej oceny podsuwanych treści i wzrasta podatność na manipulacje.
W świecie puchnących tożsamości coraz trudniej zachować równowagę, zwłaszcza gdy nakładają się na to podziały społeczne. Na komercyjnym rynku nadreprezentacja liberalnego światopoglądu była zrozumiała. Prywatne stacje profilowały się pod oczekiwania reklamodawców, którzy pragnęli docierać do odbiorcy zdolnego jak najwięcej skonsumować. Czyli do wykształconego, wielkomiejskiego mieszczucha o liberalnych poglądach. Polska prawica długo nie miała możliwości stworzenia alternatywnego ośrodka, bo jej główny elektorat nie stanowił dla dostarczycieli dóbr wielkiej wartości. Tym mocniej rósł apetyt na kolonizację mediów publicznych.
W latach 2005–11 PiS już zresztą kontrolowało (z krótki przerwami) TVP. Wielkich politycznych korzyści z tego jednak nie odniósł. Także dlatego, że spadające wpływy z abonamentu przy obojętności rządzącej PO zmuszały kolejnych prezesów TVP do ostrej konkurencji na rynku reklamowym, co wykluczało możliwość dokręcenia tożsamościowej śruby. Obciążony tradycyjnymi przerostami zatrudnienia i środowiskowymi układami moloch z Woronicza sukcesywnie szedł na dno.
Dopiero odzyskanie władzy przez PiS zmieniło warunki gry. Dyktat oglądalności osłabł, pojawiły się za to możliwości polityczne. Nieprzypadkowo już w pierwszym roku swej prezesury Jacek Kurski doszedł do propagandowej ściany. Tłumaczył w jednym z wywiadów: „Kiedy zostawałem prezesem po miesiącach dywanowego nalotu we wszystkich telewizjach – w sondażach Nowoczesna remisowała z PiS. Dziś, po przywróceniu elementarnego pluralizmu, jest 40–15. Czyli kotwica pluralizmu i normalnego przekazu ma ogromny wpływ na stabilność polityczną i ład demokratyczny w kraju”. Do tej pory PiS starał się zachować pozory i głosił hasło pluralizmu w obrębie mediów publicznych. Nastąpiło jednak przesunięcie. Teraz media publiczne mają służyć pluralizacji całego rynku, co usprawiedliwia ich radykalny przechył na prawo.
Telewizja marzeń prezesa
„Jacek chciałby być kimś arcyważnym. Kim konkretnie, tego nie wiem. Jest jedna funkcja, o którą u mnie zabiegał, bez wiary, że ją dostanie – prezesa TVP”. Tak o Kurskim pisał Jarosław Kaczyński w wydanej w 2011 r. książce „Polska naszych marzeń”.
Perspektywa wprowadzenia Kurskiego do eleganckiego gabinetu na Woronicza wtedy jeszcze wydawała się ekscentryczna. Był bardzo sprawnym fachowcem od brudnej propagandowej roboty. Jego słynny dokument „Nocna zmiana” o wydarzeniach z 4 czerwca 1992 r. to zresztą sztandarowy przedstawiciel gatunku, który na dekady zmitologizował dosyć oczywistą w demokracji parlamentarnej operację obalenia mniejszościowego rządu – czyniąc z niej niemal zamach stanu. Również estetyka „Nocnej zmiany” stała się odtąd wzorcowa dla produkcji Anity Gargas i innych tuzów propagandowego dokumentu.
Rok później Kurski dyrygował kampanią telewizyjną Porozumienia Centrum, która budziła ogromne kontrowersje. O „tandetnie wiecowym stylu” pisał wtedy prof. Michał Głowiński: „Myślę o przywoływaniu spiskowej wizji historii, według której społeczeństwo pada ofiarą tajemnych machinacji (…), o mniej lub bardziej bezpośrednim podsycaniu podstaw ksenofobicznych, wreszcie o lansowaniu przekonania, że władza (poza tą, którą zamierza się objąć) oparta jest na złodziejstwie. Ten styl można określić jako insynuacyjno-populistyczny”. Kaczyński zresztą przyznawał, że nawet w PC budziło to opory.
Później ich drogi polityczne na kilka lat się rozeszły. Wrócił Kurski do PiS w 2005 r. z przytupem, aplikując w morderczym starciu z Tuskiem „dziadka z Wehrmachtu”. A potem został stałym frontmanem w starciach medialnych, rzucającym co rusz jakieś oszczerstwo i niewiele sobie robiącym z coraz wyższych odszkodowań zasądzanych w kolejnych przegranych procesach. Zasłynął wreszcie prowokacyjną aranżacją orędzia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w które wmontował migawki z Eriką Steinbach i parą gejów na ślubnym kobiercu. Był jednak Kurski co najwyżej błyskotliwym politycznym chuliganem, w dodatku nielojalnym wobec patrona.
Z kolei Kaczyński nie miał dobrych doświadczeń z szefami TVP, których obsadzał za pierwszych rządów PiS. Bronisław Wildstein nie był dość dyspozycyjny, zaś Andrzej Urbański uciekł w komercję. Lecz jeszcze w „Polsce naszych marzeń” z 2011 r. tak pisał Kaczyński o telewizji publicznej: „Musi być atrakcyjna, ale nie powinna być ani estetycznie tandetna, ani publicystycznie toporna. Musi umieć uwodzić widza, ale nie za wszelką cenę. Telewizja publiczna może pełnić swoją kulturotwórczą funkcję tylko jako potężny podmiot. Co oznacza, że zarząd powinien być wyłaniany w taki sposób, żeby zawsze zagwarantowana była równowaga”. Trudno dziś serio brać tamte deklaracje. Zwłaszcza że prezes PiS proponował również dziewięcioletnie kadencje nieusuwalnych członków rady nadzorczej TVP („jej konstrukcja mogłaby przypominać Trybunał Konstytucyjny”). A także klarowny podział polityczny – jeden kanał ogólnopolski dla rządzących, drugi dla opozycji. Przede wszystkim jednak wyraźnie majaczył w tych fantazjach sentyment za telewizją z lat 70. jako kulturowym i politycznym hegemonem niepoddanym rynkowym napięciom. Współgrało to z nadziejami Kaczyńskiego z czasów IV RP. Prezes długo wierzył, że Polacy w końcu poznają się na wielkości tego projektu. Trzeba im tylko pomóc przejrzeć na oczy.
Ale gdy wywołany Smoleńskiem głęboki podział na dobre się utrwalił, najwyraźniej stracił tę wiarę. Dziś Kaczyński już nie zamierza formować wątpiących. Pragnie siłą złamać ich opór. Zamiana mediów publicznych w narodowe była więc czymś więcej niż tylko zabiegiem retorycznym. Bo w pisowskiej koncepcji narodu nie mieszczą się wszyscy obywatele.
Naszość bez poprawności
Dawny pisowski spin doktor Michał Kamiński: – Dlaczego Kurski? To jest wybitny propagandysta, który jednak potrafi manipulować wyłącznie elektoratem prawicy. Organicznie niezdolny do przekonywania nieprzekonanych. Doskonale zresztą zdaje sobie sprawę ze swych ograniczeń. Powierzenie mu telewizji wynikało więc ze strategii Kaczyńskiego. Kurski ma zadanie mobilizować elektorat pisowski i demobilizować resztę. Dostarczać pokarm swoim i pogłębiać podział na pisowski lud oraz obce elity.
Ale obejmując stanowisko, Kurski jeszcze starał się nawiązać do dawnych ambicji Kaczyńskiego. Przegonił popularne kabarety jako zaniżające poziom i obiecywał postawić na wysoką kulturę. Efektów jednak nie było, a kurs na ludyczność właśnie przywrócono. Publiczną antenę ma teraz zdobywać disco polo.
– To się dopełnia – ocenia Jacek Wasilewski. – Koniec z czerwonym winem i koreczkami. Polska wstaje z kolan i nie wstydzi się tego. Bo my, Polacy, przecież lubimy disco polo, wódkę i weselne zabawy. I co nam zrobicie? Telewizja publiczna, tak jak cały obóz władzy, odchodzi od politycznej poprawności i sztucznego poszerzania wspólnoty. Zamyka się w swojskiej, konserwatywnej naszości. A jak się komuś nie podoba, to może się przełączyć na TVN. Droga wolna.
I taka równowaga w neutralnej przestrzeni miałaby pewnie uzasadnienie, gdyby nie to, że na nadawcy publicznym jednak ciążą nieco inne obowiązki. Powinien formować całą opinię publiczną, kontrolować władzę oraz budować płaszczyznę wspólnoty. Zdaniem Jana Dworaka, byłego prezesa TVP i do niedawna szefa KRRiT, telewizja Kurskiego nie realizuje żadnego z tych zadań. Skoro więc nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę stoi dziś za pojęciem misji publicznej, planowane obciążenie wszystkich obywateli powszechną daniną na TVP staje się politycznym skokiem na kasę.
– Mam z tym problem – przyznaje Dworak. – Bo wciąż wierzę w telewizję publiczną, a co więcej, uważam obecne plany reformy mechanizmu pobierania abonamentu za sensowne. Niestety, polityka PiS programowo ignoruje wszelkie płaszczyzny kompromisu i zmierza do ordynarnego wykluczenia części opinii publicznej. Czy więc należy akceptować dobry mechanizm, skoro posłuży do złych celów? Nie potrafię na to odpowiedzieć…
Telewizyjny pejzaż nie jest jednak statyczny. Bo polityczne kalkulacje PiS dziś uzasadniające operację budowy ideologicznego silosu pod koniec kadencji mogą być już nieaktualne. Rynek gwałtownie się zmienia. Wielkie stacje tracą widzów, którzy odchodzą do kanałów tematycznych albo w ogóle pozbywają się telewizora. Skutki cyfrowej rewolucji trudno przewidzieć. Jeśli atomizacja rynku będzie postępować, możliwości politycznej kontroli przekazu się skurczą. Mgliście zarysowane właśnie przez Kaczyńskiego plany ingerencji państwa w ład medialny na drodze „repolonizacji i dekoncentracji” pokazują jednak, że PiS nie zamierza poprzestać na tym, co ma.