Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Czy prezes PiS przetnie aferę w NBP

Prezes NBP Adam Glapiński Prezes NBP Adam Glapiński Dawid Żuchowicz/Agencja Gazeta / Agencja Gazeta
Zarobki „dwórek Glapińskiego” mogą stać się symbolem pazerności i niekompetencji tej władzy. Pytania prezesowi NBP zadają już politycy prawicy.

O szokujących zarobkach pracownic banku centralnego napisała jako pierwsza „Gazeta Wyborcza” w tekście „Dwórki Adama Glapińskiego”. Dyrektorka departamentu komunikacji i promocji Martyna Wojciechowska, z wykształcenia filolog ukraińsko-rosyjski, według informacji „Gazety” miała zarabiać ponad 65 tys. zł miesięcznie. Z kolei dyrektorka gabinetu prezesa NBP Kamila Sukiennik, asystentka Glapińskiego z czasów, gdy szefował Polkomtelowi (operator sieci Plus), mimo braku odpowiedniego wykształcenia znalazła się w radzie nadzorczej Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych.

To nie pierwsze problemy Glapińskiego w ostatnim czasie. To jego protegowanym był Marek Chrzanowski, były szef Komisji Nadzoru Finansowego, aresztowany w listopadzie za korupcyjną propozycję złożoną w nagranej rozmowie właścicielowi Getin Noble Banku Leszkowi Czarneckiemu.

NBP do tej pory nic nie zrobił z aferą związaną z zarobkami „dwórek”. Nie zdecydował się nawet ujawnić dokładnej kwoty, ile one wynoszą, choć OKO.press znalazło dodatkowe dochody współpracowniczek szefa NBP. Bank centralny, tak jak w sprawie KNF, nabrał wody w usta.

Czytaj też: Państwowy skok na prywatny bank

W PiS puszczają nerwy

Publikacja „Wyborczej” ukazała się tuż po świętach. Najwyraźniej w centrali PiS na Nowogrodzkiej zdecydowano, że trzeba poczekać, aż sprawa przyschnie. Problem w tym, że przyschnąć wcale nie chce i wciąż pojawiają się nowe informacje.

Oskarżenia o absurdalnie wysokie wynagrodzenia (wielokrotnie wyższe od prezydenckich czy premierowskich, i to nie tylko w Polsce) uderzają w same podstawy poparcia dla PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego szła przecież do władzy, obiecując „skromnie służyć Polakom”. Zarobki „dwórek Glapińskiego” mogą stać się symbolem pazerności i niekompetencji tej władzy, tak jak wcześniej premie dla ministrów rządu Beaty Szydło.

Nic dziwnego, że przedstawicielom obozu władzy puszczają nerwy. Senator PiS Jan Maria Jackowski zwrócił się do prezesa NBP „z pytaniami, które zadają mu jego wyborcy”: o wysokość zarobków i „kwalifikacje merytoryczne” współpracowniczki Glapińskiego. Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin wykorzystał okazję, żeby się odciąć. „Jeśli doniesienia dotyczące zarobków w NBP się potwierdzą, byłby to fakt niezwykle bulwersujący i oczekiwałbym, że władze tego banku przedstawią opinii publicznej uzasadnienie takich szokująco wysokich zarobków” – powiedział.

„Jeżeli nie było dementi, myślę, że są wysokie zarobki” – stwierdził z kolei w TVN24 poseł prawicy Tadeusz Cymański.

Czytaj też: Pazurki i inne szumidła

Dlaczego prezes milczy?

W tej sprawie milczenie prezesa NBP jest bardzo wymowne. Jeszcze większe znaczenie ma jednak milczenie prezesa PiS.

Jarosław Kaczyński dotychczas wielokrotnie pokazywał, że jest wyczulony na objawy nadmiernej pazerności swoich partyjnych podwładnych, wiedząc, jak mocno mogą one zaszkodzić jego partii (szczególnie teraz, w roku wyborczym). Ostatni raz było to widać przy wspomnianym kryzysie związanym z nagrodami dla ministrów. Sytuację zaogniły wówczas słynne już słowa Szydło, że jej i jej kolegom te pieniądze się „po prostu należały”.

Kaczyński dał wtedy czas Mateuszowi Morawieckiemu na ugaszenie pożaru, a gdy to się nie udało, to sam wystąpił na konferencji prasowej i zapowiedział cięcia zarobków jak leci: posłów, senatorów, samorządowców oraz prezesów firm państwowych i samorządowych. „Vox populi, vox Dei” – podkreślał. Inna sprawa to kwestia realizacji tych obietnic, zwłaszcza w wypadku prezesów firm, którym niełatwo zmienić umowy.

Z opanowaniem tego kryzysu będzie trudniej. Po pierwsze, Adam Glapiński jest wieloletnim bliskim współpracownikiem Kaczyńskiego. Po drugie, prezesa NBP chroni niezależność banku centralnego, której PiS do tej pory nie ruszał (bo już miał tam swojego człowieka, ale i obawiał się reakcji rynków). Z drugiej strony sprawa staje się dla partii coraz większym obciążeniem.

Pytanie brzmi więc: dlaczego prezes PiS wciąż milczy? Czy znów daje czas swoim podwładnym, żeby rozwiązali kryzys? Czy Glapiński znalazł się poza jego zasięgiem? Ta, wydawałaby się, jednostkowa sprawa może się okazać poważnym testem przywództwa prezesa PiS. Czy nadal jest w stanie wymusić posłuszeństwo na ludziach, którzy formalnie są od niego niezależni? Jeśli Glapiński nie poniesie konsekwencji kryzysu, inni też mogą poczuć się bezkarni. A wówczas „zjednoczona prawica” tuż przed wyborami zacznie pękać w szwach.

Reklama
Reklama