Kraj

Stoch, Żyła i Kubacki nie gryzą się w język. Potężna awaria w polskich skokach

Adam Małysz i Kamil Stoch. Planica w Słowenii, 22 marca 2018 r. Adam Małysz i Kamil Stoch. Planica w Słowenii, 22 marca 2018 r. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl
Sezon skoków narciarskich skończył się w Planicy, ale emocje w polskim obozie wcale nie. Zawodnicy nie gryzą się w język. Zgłaszają pretensje do Polskiego Związku Narciarskiego, a głównie do Adama Małysza.

Przyparci do muru działacze zaczęli podejmować decyzje. Przede wszystkim nie tylko pierwszy trener Michal Doležal wyjeżdża z Polski, ale pracę traci też cały sztab. Nowa wiadomość (w chwili pisania tekstu jeszcze niepotwierdzona) jest taka, że roli nowego szkoleniowca podjął się Thomas Thurnbichler, dotychczas asystent w austriackiej kadrze.

Metoda Tajnera, schodzenie z linii ciosu

Zagotowało się po sobotnim konkursie w Słowenii. Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła dali upust swojej frustracji w wywiadach dla Eurosportu. Najpełniej stanowisko liderów naszej ekipy przedstawił trzykrotny mistrz olimpijski.

Mówił sugestywnie o całkowitym pomijaniu opinii zawodników w sprawie tak zasadniczej jak obsada trenerska. W Planicy Michal Doležal został ostatecznie poinformowany, że kończy się jego kontrakt. Tymczasem mistrzowie są za kontynuacją współpracy. Zawsze warto uważnie słuchać Stocha nie tylko z powodu jego osiągnięć sportowych. Muszę przyznać, że wtedy całkowicie mnie przekonał. Tymczasem dzisiaj na pewno zgadzam się tylko z jedną jego oceną: że zapaść polskich skoków w tym sezonie jest zawiniona przez wszystkie ogniwa. Od władz związku przez zespół trenerski po tych, którzy siadają na belce startowej.

Nie ma już chyba sensu szczegółowo relacjonować poszczególnych stanowisk. Warto jednak wspomnieć, że wyraźnie załamany Adam Małysz, bo on jako dyrektor sportowy jest głównym adresatem pretensji, przedstawia swoje racje, które podważają niektóre oceny Stocha, Kubackiego i Żyły.

Oczywiście, konflikt pewnie nie ujrzałby światła dziennego, gdyby wielokrotni mistrzowie i medaliści pokazali w olimpijskim sezonie, że ciągle są w najściślejszej czołówce. Tymczasem na podium meldowali się sporadycznie. Z różnych powodów, także chorób i kontuzji.

Ludzie zarządzający Polskim Związkiem Narciarskim stosowali przez minione miesiące ulubioną taktykę swojego prezesa Apoloniusza Tajnera: schodzenie z linii ciosu. Przez wiele lat ten sposób postępowania per saldo bardzo się Tajnerowi opłacał. Być może przy dużym udziale szczęścia, ale przecież nie tylko, lata rządów kończącego swoją ostatnią kadencję prezesa obfitowały w największe sukcesy w historii. Teraz zabrakło dobrych wyników, by móc na zewnątrz pokazywać zgodę i jedność.

Kto w miejsce Doležala?

Ani Tajner, ani Małysz, ani nikt inny nie potrafił skutecznie zareagować na niepowodzenia i niesnaski w męskiej kadrze. Ale taktyka uników kłuła w oczy także w przypadku kobiet prowadzonych przez Łukasza Kruczka. Niektóre z dziewczyn, które raz za razem osuwały się z progu, zamiast skakać, miały dużo krytycznego do powiedzenia o swoich koleżankach i trenerze. W tym przypadku aż prosiło się o walnięcie pięścią w stół. To nie nastąpiło. Być może dlatego, że tych kilku zawodniczek nie ma kto zastąpić. Pod tym względem PZN przespał ostatnie lata, ale to jest osobny temat.

Dzisiaj dużo mówi się o błędach w komunikacji i wewnątrz, i na zewnątrz środowiska skoczków. Niektórzy wytykają związkowi brak rzecznika, ale nawet najsprawniejszy człowiek na takiej funkcji musi mieć trochę treści do przekazania. Kluczowe są błędne decyzje i problemy z zarządzaniem, w tym zarządzaniem kryzysem.

Wygląda na to, że mistrzowie ustawiają się bokiem do młodszej części kadry. Michal Doležal odwrotnie niż jego poprzednik Stefan Horngacher połączył kadrę A i B. To posunięcie było bardzo chwalone. Czech miał pod opieką kilkunastu zawodników. Zwyczajnie brakowało czasu dla wszystkich. Powie ktoś, że sztab liczył więcej osób, byli asystenci. No tak, ale okazało się, że wśród trenerów też nie ma, delikatnie mówiąc, porozumienia. Trudno zrozumieć, dlaczego ani Doležal, ani PZN (bo przecież nie tylko Małysz) nie potrafili podjąć oczywistych decyzji.

Teraz cały sztab został rozwiązany, kadrę na powrót podzielono. Rozważany był nawet dziwny pomysł zatrudnienia osobnego szkoleniowca dla zasłużonej trójki. To dopiero byłaby pożywka do swarów. Jeśli faktycznie trenerem reprezentacji Polski zostanie 32-letni Thomas Thurnbichler, to jego czołowi podopieczni – Kamil Stoch i Piotr Żyła – będą od niego o kilka lat starsi. Tylko Dawid Kubacki jest młodszy. O pół roku.

Cztery lata temu po igrzyskach w Pjongczangu zastanawialiśmy się, czy mistrzowie dotrwają do 2022 r. Tymczasem w Pekinie oszałamiających wyników zabrakło, ale brąz Kubackiego i miejsca bliskie podium na obu skoczniach Stocha też się przecież liczą. I znów zadajemy sobie pytanie, czy zobaczymy ich za cztery lata na olimpijskich obiektach. To dobrze świadczy o ich sportowej długowieczności. Gorzej, że następcy jakoś nie potrafią się przebić i chociażby postraszyć weteranów. Z punktu widzenia całości dyscypliny taki stan rzeczy nie jest pocieszający i obciąża politykę władz związku i trenerów.

Konflikty rujnują, ale też ich rozwiązanie może mieć moc oczyszczającą. Dzisiaj jeszcze nie wiemy, czy tak się stanie w przypadku potężnej awarii, która przytrafiła się w polskich skokach narciarskich.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną