Prezydent na szczyty Unii Europejskiej może jeździć, ale ma na nich milczeć, bo ustalanie i prezentowanie stanowiska Polski należy do rządu. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie kryli, że takim rozstrzygnięciem kompetencyjnego sporu między głową państwa a premierem chcą skłonić obie strony do współdziałania (nie bez powodu to słowo tak często pada w orzeczeniu). Trybunał przypominał tym samym, że dla polityki zagranicznej państwa istotne jest, by organy władzy funkcjonujące na forum międzynarodowym mówiły jednym głosem. Dodajmy: jednolitość ta jest również warunkiem skuteczności.
Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że nawet Trybunałowi nie udało się okiełznać polityków. Dowodem komentarze do orzeczenia płynące z obu stron barykady. Każdy obóz przedstawia werdykt jako swoje zwycięstwo. Wbrew faktom: bo choć premier po wyroku znalazł się w nieco lepszej sytuacji ustrojowej, to Trybunał nie podzielił przecież wszystkich jego sugestii prowadzących do zmarginalizowania roli prezydenta.
Pojedynek urażonych ambicji - którego stawką są jednak w oczach uczestników także sondażowe punkty - trwa zatem w najlepsze. Wymowne jest i to, że tylko nieliczni optymiści mają nadal nadzieję, że starcie może kiedyś się skończyć decyzją samych bokserów.