Prawie milion w dniu premiery. Dwa tygodnie później liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 2 mln i to tylko w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. „Becoming…” wydano już w kilkudziesięciu językach na całym świecie. Jest popyt na taką opowieść. Bo tytułowe „stawanie się” pozornie ma charakter indywidualny i jednostkowy. Michelle Obama konsekwentnie wpisuje (a pisze sama!) swoją biografię w szerszą opowieść o przemianach społecznych, walce o prawa obywatelskie i równouprawnienie. Stawanie się Michelle Obamy zaczyna się w chicagowskiej dzielnicy South Shore, gdzie wsparciem dla przyszłej pierwszej damy były dziewczynki, dziewczyny, kobiety: „W naszym obiadowym klubie obgadywałyśmy wszystko, co zdarzyło się od rana w szkole (…). Wydarzyła się afera Watergate, ale żadna z nas jej nie rozumiała. Wielu starych facetów mówiło coś do mikrofonów w Waszyngtonie, który dla nas był po prostu dalekim miastem pełnym białych budynków i białych ludzi”. W innym miejscu – już jako mieszkanka Białego Domu – pyta krytyków, która z tych trzech rzeczy doskwiera im najbardziej: „wojownicza, czarna czy kobieta?”. Bo też „Becoming…” nie stroni od polityczności (i bardzo dobrze). Wspólne dla wielu kobiet i czarnej społeczności doświadczenie wykluczenia ma jednak u Michelle Obamy potencjał zmiany. W waszyngtońskiej National Portrait Gallery można dzisiaj zobaczyć portrety Baracka i Michelle Obamy. „Jeśli my mamy tu swoje miejsce, wielu innych także może je mieć” – pisze. Bo oprócz autobiograficznej opowieści dostajemy również wiarę w przyszłość.
Michelle Obama, Becoming. Moja historia, przeł. Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019, s. 520