Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki "Galeria złamanych piór"

 
Jak wygląda proces pisania? Oto kolejny problem, z którym zgłaszają się młodzi autorzy. Ktoś przeczytał w pamiętnikach Wielkiego i Znanego Pisarza, że twórca ów miał zwyczaj pracować od 5.30 rano do 11.15 (też rano; moim zdaniem zupełnie o świcie) i czynił tak przez lat siedemdziesiąt. Inny słyszał, że trzeba pić wódkę, a jeszcze inny – że warto się nawalić, bo teksty spłodzone na haju to dopiero jest odlot. Padają pytania: czy trzeba robić plan powieści, czy warto pisać konspekt na własny użytek? Czy, tworząc postać bohatera, trzeba wypisać sobie jego cechy na kartce?

Pogadajmy o tym. Bo dlaczego nie? Uprzedzam jednak, że jeszcze mocniej niż zwykle będę się tu podpierał własnymi doświadczeniami. Wiem to i owo o metodach pracy kilku znajomych autorów, ale przecież nie mieszkam pod niczyim biurkiem.

Mówiąc najkrócej, wydaje mi się, że ilu twórców – tyle sposobów. Podział na sposoby złe i dobre mam za fałszywy. Pisanie książki lub nawet opowiadania to praca szczególnego rodzaju, indywidualna co się zowie. Znam autorów, którzy mają swoją dzienną normę – ilościową albo czasową. Siedzi taki cztery godziny dziennie i pracuje – nic tylko uchylić kapelusza. Albo musi napisać dwie strony, co rzadko zajmuje mu kwadrans, bo zwykle trzy kwadranse, a czasem szesnaście godzin. Ja jestem autorem najgorszym z możliwych (dla żony i dla wydawcy): całymi miesiącami udaję analfabetę, by nagle zerwać się i przez trzy miesiące w ogóle nie wstawać od biurka – jem przy komputerze, piję straszne ilości kawy (ale niewiele piwa), wypalam trzy paczki papierosów dziennie i wychodzę tylko do łazienki, zaś moja słomiana wdowa robi za pokojówkę i kelnerkę. Przy tym wszystkim zamieniam się w eunucha, zresztą wygasają wszelkie moje potrzeby; gdyby żona mnie nie nakarmiła – nie jadłbym (dobrze, że panuję nad pęcherzem.

Reklama