Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Świerzbiła mnie igła

Monika Drożyńska dla „Polityki”: Chcę tworzyć mądre, zabawne treści. Świerzbi mnie igła

Monika Drożyńska Monika Drożyńska Leszek Zych / Polityka
Zapytali mnie, czy się przyznaję do winy. Odpowiedziałam, że nie przyznaję się do winy, oświadczyłam, że jestem autorką haftów – mówi Monika Drożyńska, tegoroczna laureatka Paszportu POLITYKI w kategorii sztuki wizualne.
Polityka
Polityka
Polityka

PIOTR SARZYŃSKI: – We wtorek odebrała pani Paszport POLITYKI, a następnego dnia stanęła przed sądem, oskarżona przez PKP o wandalizm polegający na haftowaniu. Jak do tego doszło?
MONIKA DROŻYŃSKA: – Moje haftowanie w pociągach zaczęło się w 2015 r. i początkowo było to działanie aktywistyczne i sposób spędzenia czasu w podróży. Jechałam gdzieś pociągiem i raz na jakiś czas coś tam haftowałam. Na początku sięgałam po hasła zachęcające do protestu i do włączania się w walkę o prawa kobiet. I tak haftowałam, raz, dwa razy w miesiącu.

Na pokrowcach zagłówków foteli?
Tak. One są zaczepiane na rzepy lub na gumki, więc łatwo je zdjąć i założyć na tamborek, łatwo wyhaftować i odłożyć na miejsce. Dyskretnie, bez zwracania niczyjej uwagi.

Z nudów tak pani te zagłówki ozdabiała?
Nie tylko. Wcześniej robiłam już dużo różnych akcji w przestrzeni publicznej, też związanych z haftowaniem. Chciałam interwencyjnie zadziałać również na jakiejś tkaninie należącej do przestrzeni publicznej. I z tych poszukiwań wyszło, że te pokrowce są najlepsze, bo pociągi to demokratyczne, dostępne dla wszystkich miejsce. Robiłam dokumentację tych haftów, a z czasem zaczęłam je pokazywać w mediach społecznościowych. Gdy strajki wygasły, zaczęłam szukać inspiracji gdzie indziej. Głównie w literaturze i poezji, z których wybierałam cytaty. Chciałam, by to był rodzaj prezentu, który zostawiam dla innych podróżnych. No i tak ciągnęło się przez dziesięć lat.

Ale nic nie trwa wiecznie…
No właśnie. Któregoś dnia zadzwonił telefon i miła pani mówi, że jest zgłoszenie z PKP na policję i żebym przyszła złożyć zeznania. A w ślad za tym wysłano pisemne wezwanie. To było w maju ubiegłego roku, choć doniesienie na policję PKP złożyło już w styczniu, wraz z pełną dokumentacją, także tą z portali społecznościowych.

To przesłuchanie było zresztą przyjemne. Na komendzie zrobiłam dwugodzinny wykład o sztuce, zeszły się różne policjantki, z uwagą słuchały. Wszyscy byli zadowoleni. Zapytali mnie na koniec, czy się przyznaję do winy. Odpowiedziałam, że nie przyznaję się do winy, oświadczyłam, że jestem autorką haftów. No i się rozstaliśmy, a sprawę skierowano do sądu. A ten w trybie nakazowym zasądził grzywnę w wysokości 504,04 zł, bo na tyle swoje straty wyliczyło PKP. Otrzymałam też naganę, ale zwolniono mnie z kosztów sądowych. W sumie bardzo łagodny wyrok.

A jednak złożyła pani odwołanie?
Z wyrokiem właściwie się zgadzałam, ale chciałam się spotkać z drugą stroną w sądzie i dać się osądzić. A przy okazji rozpocząć dyskusję o tym, gdzie są granice sztuki i wolności artystycznej. Postawić kwestię, czy przypadkiem nie dostałam podwójnego lania tylko dlatego, że jestem kobietą. Że posługiwałam się igłą i nitką. A gdybym bazgrała markerem, toby budziło podobne emocje?

No i pierwsza rozprawa odbyła się w październiku. Przedstawiciel PKP nie przyszedł, może zapomnieli? Z policji, która jest oskarżycielem w sprawach o wykroczenie, też nikogo nie było. Stawiłam się tylko ja z moim prawnikiem. Sędzia wyznaczyła więc kolejną datę rozprawy na 15 stycznia 2025 r.

Dzień po gali Paszportów POLITYKI!
Dokładnie. Zeznawałam przez dwie godziny, opisałam, na czym polega haftowanie fastrygą, jak pracuje ten ścieg między osnową i wątkiem tkaniny oraz czy takim haftem można coś zniszczyć. Zresztą uważam, że tworzę sztukę, a nie niszczę, i że swoimi działaniami podnoszę wartość tych pokrowców. Film z procesu pokazywany jest obecnie na mojej wystawie w Galerii Arsenał w Białymstoku. Tym razem PKP przysłało swego przedstawiciela. Okazało się, że zarzuty są nie tylko o wandalizm, ale i o demoralizację, bo haftuję coś o śmierci, a pociągami podróżują też dzieci, a w ogóle to podróżni odczuwają dyskomfort, stykając się z moimi haftami. Wyrok zostanie ogłoszony 14 lutego (ostatecznie Drożyńska została ukarana grzywną 200 zł oraz zobowiązana do zapłacenia 24 zł na rzecz PKP Intercity i 150 zł na rzecz Skarbu Państwa – przyp. red.). A ja już teraz pewnie przestanę haftować w pociągach, choć dzisiaj, gdy jechałam do Warszawy, to mnie świerzbiła igła. Chciałam wyhaftować coś w hołdzie dla Marcina Wichy.

To wróćmy do początków. Haftowała pani już jako dziecko? Mama haftowała? Babcia haftowała?
Otóż nie, żadne rodzinne tradycje. Studiowałam grafikę na ASP w Krakowie, ale niespecjalnie się tam odnajdywałam. Natomiast bardzo dużo zajmowałam się modą. Po prostu taką miałam pasję i gdy skończyłam studia, to głównie projektowałam ubrania. Dużo szyłam i tak naprawdę pierwszy haft pojawił się właśnie na ciuchach, które robiłam. Równolegle zajmowałam się sztuką i pewnego razu z Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia” w Gdańsku dostałam propozycję zaprojektowania dla dzieci placu zabaw, który miałby kształt spódnicy. Nic z tego ostatecznie nie wyszło, ale w głowie utkwił mi pomysł spódnicy jako elementu polityczno-społecznego. Traf chciał, że któregoś dnia przeczytałam w gazecie notkę, że chcą zlikwidować jedyny dom kultury na Woli Duchackiej w Krakowie. Połączyłam te wątki i zaproponowałam taką absurdalną rzecz, by w ramach protestu uszyć taki dom kultury w formie wielkiej spódnicy. I pomysł chwycił.

Ale gdzie ten haft?
Dużo czasu spędzałam w tym zagrożonym domu kultury, na osiedlu w procesie gentryfikacji. I pewnego razu w pobliżu pojawił się wielki płot z blachy falistej, a na nim ktoś wypisał sprayem „won betonowej dżungli”. To hasło podsumowało problemy dzielnicy i polityki Krakowa w ogóle. Chciałam je przepisać, a ponieważ cały czas szyłam ręcznie dom kultury, wybór igły i nitki był naturalny.

Haft to wbrew pozorom wcale nie taka prosta sprawa. Istnieje wiele odmian, mnóstwo typów węzełków. Pani tę wiedzę posiadła i stosuje?
Gdy haftowałam po raz pierwszy, robiłam to spontanicznie. Nawet nie wiem, gdzie się tego nauczyłam. Może w szkole podstawowej? To było bardzo łatwe i długo haftowałam z użyciem kilku prostych ściegów. Zresztą regionalny haft ludowy, który znamy, w zasadzie zrobiony jest na bazie jednego, góra dwóch ściegów. I to mi wystarczało. Ale w pewnym momencie stworzyłam u mnie w pracowni Szkołę Haftu dla Pań i Panów „Złote rączki”. No wówczas to popłynęłam. Uznałam, że by uczyć, sama muszę się nauczyć. Pojechałam do Londynu do Royal School of Needle Work i tam poznałam wiele technik. Uczyłam się także z książek z okresu PRL, to genialne pozycje pełne wiedzy o rzemiośle hafciarskim. Dziś znam tych technik setki.

I bardzo długo cały ten wachlarz swoich możliwości wykorzystywałam. Ale teraz w zasadzie zupełnie od nich odeszłam, wróciłam do najprostszych ściegów, uznając, że najważniejszy jest mój indywidualny gest artystyczny, a nie technika. Teraz nawet wolę haftować krzywo. Wszak haftowanie zaczyna się w momencie, gdy wbije się igłę w tkaninę i wyciągnie z drugiej strony. Każdy to potrafi. Choć oczywiście można zrobić też królewski ornat. Mamy tu całe spektrum możliwości. Także jeśli chodzi o skalę. Robiłam w życiu hafty malutkie, ale też takie, które miały po 23 m długości.

Czy haft jako środek artystycznego wyrazu sprawia jakieś szczególne problemy, stawia specyficzne wyzwania?
Moim głównym ograniczeniem jest ekspresja, a właściwie jej brak. Gdy zaczynałam haftować, to ktoś mnie kiedyś zapytał: ty to maszynowo robisz? Bo wszystko było perfekcyjne, równe, dokładne, rzeczywiście jak spod maszyny. I nadal, gdy haftuję u siebie w pracowni, czuję to ograniczenie. Ale odchodzę od tego, szukam gestu.

Haftuje pani przede wszystkim słowa, zdania, sentencje, złote myśli. Nie kusiło pani, by haftować też ilustracyjnie, tworzyć nićmi jakieś obrazki?
Mam dwie odpowiedzi na to pytanie. Po pierwsze, mogę wskazać wiele moich prac, szczególnie tych wielkoformatowych, w których używałam też kształtów, symboli, ornamentów, znaków graficznych. Każdy z kształtów jest językiem, który opowiada historię. Po drugie, oczywiście, że kusiły mnie te niebieskie ludowe makatki, w których tekst dopełnia ilustrację i na odwrót. Ale nigdy nie potrafiłam zmierzyć się z tym formatem tak, by wprowadzić jakąś nową wartość, coś oryginalnego, czego jeszcze nie było. Nie sądzę, żebym po nie kiedyś sięgnęła.

Traktując słowa jako najważniejszy element tych prac, trzeba mieć duże wyczulenie na język i na znaczenie słów. Trzeba nasłuchiwać.
Dużo czytam, dużo słucham i podsłuchuję. Pracuję jak sroka złodziejka opisana w eseju „Śmiech meduzy” Hélène Cixous. Co ukradnę – zapisuję. W ogóle notatnik jest dla mnie ważnym narzędziem pracy, zapisuję, co usłyszę w tramwaju i na ulicy. Mój proces pracy polega na przeglądaniu notatek i sprawdzaniu, jakie słowa przetrwały próbę czasu. Ostateczną redakcję przeprowadzam, haftując. W moim doktoracie nazwałam ten proces pracy pisaniem haftu.

A co osobistego pani haftuje?
Piszę o tym, co jest dla mnie ważne, co mnie dręczy, co przeżywam. Syntetyzuję długie opowieści i sytuacje tak, by zawrzeć je w trzech słowach. Ale też robię prace, które są rozległymi wierszami, bardzo często rymowanymi, o codziennych sprawach, o butach, modzie, kostce brukowej, o wstawaniu, codzienności, rodzinie. Wplatam w te tematy bieżące sprawy polityczne i społeczne. Te wierszyki są mądrzejsze lub głupsze, często rymowane. Taki rodzaj haftu dokumentalnego.

I właściwie po co to wszystko?
Chcę dostarczać ludziom mądrych treści. Ale też równocześnie treści zabawnych. Bardzo sobie cenię poczucie humoru i uważam, że śmiech jest głębokim duchowym doświadczeniem, a śmianie się wspólne to już osiąganie wyżyn porozumienia. Po angielsku mówi się sense of humor, czyli poczucie humoru, a to jest połączenie sensu i humoru. A poza tym kocham haftować i robię to cały czas. To mój najlepszy sposób na spędzenie czasu. Gdy wracam wieczorem do domu i oglądam serial, to zawsze haftuję.

Te mądre treści to u pani szerokie spektrum: polityka, gospodarka, cywilizacja, ekologia, prawa człowieka, migracje itd.
Nie zawsze. Czasem są to jakieś pierdoły o butach na obcasach, o modzie, bo modę kocham. Mam taką inteligencję emocjonalną, że bieżące sprawy społeczne i polityczne też mnie głęboko dotykają, nie potrafię przejść obok nich obojętnie. Więc w tym haftowaniu trochę się odbija wszystko to, co się dzieje. Mój mąż bardzo interesuje się geopolityką i dużo o niej rozmawiamy. Polityka na co dzień jest w domu.

To dość odległe od tradycyjnego postrzegania haftu jako czynności bezpiecznej, domowej, petryfikującej, a nie kontestującej społeczny porządek.
Historia haftu sięga średniowiecza i była to bardzo klasowa przyjemność, a na haftowane ubrania i tkaniny mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi – najczęściej ksiądz i król. Wzory projektowali najznamienitsi malarze, a wykonanie powierzano najczęściej anonimowym zakonnicom. Wiele wieków później wynaleziono maszynę do szycia, haft przestał być przywilejem bogaczy, stał się rozrywką. A dzięki zmianom społecznym i walce o prawa kobiet mogę decydować i haftować, o czym chcę i jak chcę.

Haft to we współczesnej sztuce rzadkość?
Nie, haft zawsze był obecny w sztuce współczesnej. Iwona Demko czy Paweł Żukowski, Bettina Bereś, Małgorzata Markiewicz czy Paweł Matyszewski używają w swojej praktyce artystycznej haftu. W ogóle tkanina przeżywa teraz w światowej sztuce swoisty renesans.

Możemy spróbować przyjrzeć się bliżej jakiejś pani pracy?
Czemu nie. Będąc w zeszłym roku w USA, przygotowałam pracę, którą uważam za moje opus magnum, ponieważ jest najlepszą syntezą słów i liter, jaką zrobiłam do tej pory. To haft z napisem „LATTE CAPITALIZM”. Latte capitalizm to kolejna faza kapitalizmu, po late capitalism (późny kapitalizm), w której żyjemy. Nawiązuje do powojennych zmian gramatycznych Prus Wschodnich. Osoby z podwójnym „t” w nazwisku usuwały je w celu ukrycia swojej tożsamości. W słowie capitalism literę „s” zamieniam na „z”. Współczesna symbolika „Z” jest związana z wojną w Ukrainie. Historia liter „t” oraz „z” i ich rozpostarcie pomiędzy 1945 oraz 2021 r. pozwala interpretować czasy, w których żyjemy, jako kolejną odsłonę zimnej wojny, która odbywa się, gdy my pijemy latte na sojowym mleku.

Czy pani wierzy w sprawczość sztuki w ogóle, a swojej w szczególności?
Kultura to jest to, czym jesteśmy i co nas czyni tym, kim jesteśmy. Wierzę, że sztuka ma wartość sprawczą. Burzy mury i wskazuje kierunki oraz sposób obejścia murów, których zburzenie jest niemożliwe. To fantastyczne narzędzie pozwalające na przecinanie się sposobu myślenia i działania, które w żaden inny sposób by się nie przecięły. Takich możliwości nie daje żadne inne narzędzie.

ROZMAWIAŁ PIOTR SARZYŃSKI

***

Monika Drożyńska (ur. 1979 r.) – absolwentka grafiki na krakowskiej ASP, która wprowadziła haft na salony, zarazem czyniąc z niego pracę wywrotową – za potajemne haftowanie na pokrowcach zagłówków w pociągach PKP sentencji (od fragmentów poezji po hasła typu „Kto czuje gniew, a nie działa, szerzy zarazę”) została skazana przez sąd na karę nagany i grzywny. Do projektu „Wyhaftuj się” zapraszała ludzi na ulicach miast w Polsce i za granicą. Stworzyła też Szkołę Haftu dla Pań i Panów „Złote Rączki”.

***

Partnerem kategorii SZTUKI WIZUALNE jest KRUK SA.

.Materiały partnera.

Polityka 9.2025 (3504) z dnia 25.02.2025; Paszporty POLITYKI 2024; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Świerzbiła mnie igła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama