Pod koniec sierpnia Mariko Tai, dziennikarz piszący dla „Nikkei Asian Review”, poczuł się jak na planie filmowej sceny z „Ojca chrzestnego”. Siedzący naprzeciw mężczyzna, nie wyjmując papierosa z ust, cicho i w zamyśleniu odpowiadał na jego pytania: „Czy jestem optymistą? Nigdy nie byłem. Ale jestem przekonany do tej wartej 2 mld dol. inwestycji”.
Nie była to tajna pogawędka gangsterów na przedmieściach Tokio, lecz wywiad z Laurentem Boissartem, prezesem japońskiego oddziału firmy Philip Morris, w przeszklonym wieżowcu w samym centrum miasta. W Japonii obowiązują restrykcyjne zakazy palenia tytoniu podobne do wprowadzonych w Europie, choć tzw. kadra zarządzająca – dla której papieros jest w tym kraju wyznacznikiem wyższego statusu – może pozwolić sobie na więcej. Szefowie korporacji muszą jednak pamiętać o etykiecie, więc nawet w siedzibie firmy, która bogaci się na sprzedaży wyrobów tytoniowych, podczas wywiadu nie złamano żadnego punktu regulaminu. Choć prezes kurzył jak smok, w gabinecie, gdzie odbywało się spotkanie, nie pojawił się drażniący oczy dym ani nieprzyjemny zapach, którym mogłoby przesiąknąć ubranie dziennikarza.
Boissart, który we wrześniu powrócił do Europy, trzymał w ustach dość niezwykły papieros o nazwie IQOS, którym jego firma stara się od pewnego czasu podbić świat palaczy. Tych papierosów się nie pali, tylko znajdujący się w nich tytoń podgrzewa. Na pierwszy ogień poszła Japonia, bo tutaj nowinki technologiczne cieszą się szczególnym zainteresowaniem. Nie bez znaczenia jest też słabość Japończyków do rzeczy kosztownych, a innowacyjny IQOS to gadżet droższy od paczki tradycyjnych papierosów. Poza tym z IQOS, czyli I Quit Ordinary Smoking (Rzucam palenie zwykłych papierosów), ma być przede wszystkim zdrowiej. Czy te obietnice nie są na wyrost?
Intratny występek
Trwająca od lat nagonka na nikotynistów miała doprowadzić do likwidacji palenia. W rzeczywistości otworzyła przed tytoniowym przemysłem nowe horyzonty. W ręce palaczy, przyzwyczajonych do papierosów, cygaretek i fajek, trafiła najpierw w połowie ubiegłego wieku marka Kent, wyposażona w innowacyjne filtry, potem nadeszły cieniutkie slimy oraz lighty, mające ograniczyć ilość przedostających się do płuc substancji rakotwórczych, a w końcu 10 lat temu zasilane baterią urządzenia inhalacyjne (zwane e-papierosem). Wydawało się, że w tej dziedzinie wszystko jest już poukładane, ale ostatnie restrykcje wymusiły dość nieoczekiwane rozwiązania. Teraz, zamiast zaciągać się dymem, e-papierosy chmurzy się lub wapuje, a to jeszcze nie koniec przeobrażeń. Skoro spalanie tytoniu odchodzi do lamusa na rzecz (ponoć zdrowszego) podgrzewania, czeka nas kolejna zmiana nomenklatury, związana z przemianowaniem palaczy na podgrzewaczy.
Pierwsze próby stworzenia bezpiecznego papierosa, sięgające połowy XX w., zakończyły się klęską. Lecz jak widać na przykładzie IQOS, koncerny tytoniowe nie ustają w poszukiwaniach. Czy ich wyroby muszą być niezdrowe? – Używka z definicji nie musi szkodzić – odpowiada prof. Przemysław Bieńkowski, kierownik Zakładu Farmakologii Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Używka sprawia przyjemność, więc może być nią każdy trafiający do organizmu artykuł spożywczy, który poprawia konsumentowi samopoczucie. Herbata, kawa, ale patrząc szerzej – słodki pączek również.
Prof. Bieńkowski zwraca uwagę, że poza nikotyną w papierosach nie ma prawdopodobnie nic, czym palacze byliby zainteresowani: – Były już próby sprzedaży papierosów beznikotynowych, ale, inaczej niż w przypadku bezkofeinowej kawy lub bezalkoholowego piwa, produkt ten nie okazał się atrakcyjny dla konsumentów.
Porównanie z alkoholem jest jak najbardziej na miejscu. Papieros i kieliszek wódki stały się we współczesnej kulturze synonimami niezdrowych używek, choć nie wszystkie badania jednoznacznie je potępiają (alkohol w niewielkich ilościach korzystnie wpływa na serce, a pobudzanie w mózgu receptora nikotynowego zdaniem neurobiologów usprawnia pamięć i chroni neurony przed otępieniem). Nikt też nie zamierza usuwać ich z naszego otoczenia – takie próby ośmieszyła pouczająca historia prohibicji, z której wyciągnięto racjonalne wnioski.
Bo wbrew wrogom nikotyny palenie bardzo mocno wrosło w naszą obyczajowość. Papierosy są złe, ale właśnie dlatego są dobre. Wśród współczesnych lekarzy trudno znaleźć naśladowców botaników z XVI w., którzy o tytoniu wyrażali się w samych superlatywach, twierdząc, że ziele to oczyszcza głowę, usuwa zmęczenie, zapobiega dżumie, leczy wrzody i rany (o nowotworach ani słowa). Ludzkość nauczyła się flirtować ze swoim zabójcą – rytuał palenia tytoniu przetrwał w różnych obszarach kulturowych, stając się symbolem wolności i emancypacji.
Jak pisał Krzysztof Teodor Toeplitz w książce „Tytoniowy szlak”, będącej obroną palaczy przed zakusami instytucjonalnej walki z nałogami, coraz bardziej miażdżące były dowody zgubnych skutków palenia. Jednak ze świecą można szukać wyjaśnienia, dlaczego tak wielu mieszkańców obu Ameryk przez tyle wieków szukało w tytoniu przyjemności, pokrzepienia i wsparcia. Władcy w XVII w., począwszy od króla Hiszpanii, poprzez papieża Urbana VIII, aż po cara Rosji Aleksego, nie mieli litości dla amatorów tej używki. Pierwszy groził cudzoziemcom za sprzedaż tytoniu szafotem, drugi na amatorów tabaki nałożył ekskomunikę, a car – jak to car – palaczy zsyłał na Sybir. Dopiero gdy się okazało, że można na tym towarze nieźle zarobić, windując wysokie podatki i cła, monarchie poszły po rozum do głowy i przestały z nim walczyć. 200 lat później Napoleon III, cesarz Francuzów, który prywatnie uważał tytoń za szkodliwy, przyznał: „Ten występek przynosi każdego roku sto milionów franków podatków. Zakazałbym go natychmiast, gdyby tylko ktokolwiek wskazał mi cnotę zdolną zapewnić taki zysk”.
Pustka po papierosie
Czym stał się papieros w naszych czasach, że ma tylu obrońców, którzy nie pozwalają go sobie odebrać? Jak zauważa Cassandra Tate w książce „Cigarette Wars”, w USA palacze piętnowani są jako społeczni odszczepieńcy, gdyż debata o szkodliwości tytoniu naładowana jest agresywną motywacją moralną: szkodzisz nie tylko sobie, ale również innym. „Trudno się dziwić, że palacze domagają się respektowania prawa do swobody szkodzenia sobie według własnego widzimisię” – twierdzi Tate, która nie jest socjolożką ani psychiatrą leczącą uzależnionych, lecz dziennikarką i historyczką. Jej książka jest opowieścią o wielowiekowej krucjacie antynikotynowej i tyranii zdrowia publicznego od czasów epoki wiktoriańskiej, co dowodzi, że współczesne ruchy antynikotynowe wyrosły z bardzo mocno ugruntowanej tradycji. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że obecna krucjata wymierzona w palaczy, której jesteśmy świadkami, gdy widzimy ich dygoczących z zimna przed biurowcami lub wdychających dym w przeszklonych akwariach łaskawie nazywanych palarniami, to tylko epizod w długiej historii naszego obcowania z tytoniem.
Ten sam odruch moralnej agresji przywędrował do Europy jakby na przekór społeczeństwom liberalnym, werbalnie przywiązującym ogromną wagę do wolności jednostki i swobody jej wyborów. To właśnie papierosy stały się po pierwszej wojnie światowej widomym znakiem niezależności, gdy z początku sufrażystki, a po nich inne kobiety zaczęły przełamywać obyczajowe tabu i sięgać po nie na równi z mężczyznami. „Obok dających się wyliczyć skutków zdrowotnych, papieros bez wątpienia dostarczył emocjom społecznym nowych gestów, wyposażył je we własne znaki i reguły zachowań, stworzył czytelne stereotypy” – pisze w swojej książce KTT. Sama wiedza o szkodliwości palenia to za mało, by palacze pożegnali się ze swoim nałogiem, skoro kultura i obyczaj wyniosły go na cokoły.
Jak wiadomo, życie nie znosi próżni, więc nietrudno sobie wyobrazić, że gdyby dziwnym zrządzeniem losu nieudana wojna z nikotyną odniosła nagle skutek, pustą przestrzeń po tytoniu musiałoby zastąpić coś innego. Kandydatów jest wielu, a wśród nich marihuana wydaje się najbardziej prawdopodobna. Czy byłoby zdrowiej? Podczas niedawnego spotkania grupy ekspertów Polskiej Akademii Nauk, poświęconemu tej używce (narkotyk czy lek?), wielkiego optymizmu nie było. Amatorzy marihuany z pewnością na raka płuc nie umrą, ale u pewnego odsetka może dojść do zmian w mózgu – w tym miejscu zaczyna się akademicka dyskusja: czy zdrowiej podjąć ryzyko, nałogowo paląc tytoń, czy sięgając po trawkę? Kontakt z nikotyną niepożądanych efektów w ośrodkowym układzie nerwowym nie wywołuje (wyłączając bardzo silną skłonność do uzależnienia), przy marihuanie naukowcy i lekarze stawiają więcej znaków zapytania, gdyż na wiele pytań nie znają jeszcze odpowiedzi. – Czekamy na wyniki toczących się badań klinicznych – oświadcza farmakolog prof. Stanisław Czuczwar.
Redukcja szkód
Nowa nadzieja palaczy papierosów bierze się stąd, że przecież nikotyna – pożądana w papierosach substancja – nie truje tak jak inne związki obecne w dymie powstającym podczas spalania tytoniu. Dym jest nośnikiem nikotyny – powiadają toksykolodzy; to dzięki niemu narkotyk przenika do organizmu. Gdyby usunąć wszystkie szkodliwe miazmaty, pozostawiając w papierosie jedynie nikotynę, działacze ruchów antytytoniowych straciliby poważny argument. Nie dałoby się tej jednej z wielu ludzkich słabości niszczyć za pomocą medycznych pojęć.
Oczywiście spór istniałby nadal – tak jak pytanie, czy moralne jest wychodzenie z uzależnienia poprzez przyjmowanie zmniejszonej dawki narkotyku. Albo: czy to etyczne rozdawać heroinistom czyste igły i strzykawki lub podsuwać chorym na AIDS prezerwatywy, aby nie zakażali wirusem HIV innych? Nazywa się to redukcją szkód, ale takie postępowanie ma wielu przeciwników. Czy to nie droga na skróty, która stawia przed narkomanami wybór mniejszego zła, a z uzależnienia nie próbuje całkowicie wyzwolić?
Podobne wątpliwości pojawiły się przy okazji e-papierosów w kształcie wiecznego pióra, z których usunięto tytoń i wyposażono je w plastikowy ustnik. Dopiero po pewnym czasie podniósł się rwetes, że alternatywne źródło nikotyny mimo wszystko bezpieczniej stosować w formie gum do żucia lub plastrów – ponieważ wykorzystuje się je krótko, prowadzą do ostatecznego rozstania z nałogiem, zaś e-papierosy (choć zdrowsze od tradycyjnych) szansy na to nie dają. Palacz przyzwyczaja się do nich na długie lata, a zawarte w nich substancje mogą być również szkodliwe.
Miliony osób na świecie nadal palą, mimo że przecież wiedzą, że to niebezpieczne. Palą z przekory wobec zakazów, a w niejednym przypadku dla konkretnych subiektywnych korzyści: uspokojenia nerwów, pokonania stresu, utrzymania w ryzach wagi lub po prostu dla zwykłej przyjemności. Abstynencja, najbardziej pożądana, po prostu – nie ma się co oszukiwać – nie jest dla wszystkich.
Dla tych milionów ludzi o słabej woli wymyślono papierosy IQOS. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) wydała pozytywną rekomendację w połowie listopada, ale produkt jest już sprzedawany w Japonii, Szwajcarii, kilku miastach Włoch. Pomysł firmy Philip Morris polega na tym, aby w odróżnieniu od e-papierosów (które nie przypominają zwykłych papierosów ani nie dają smaku palonego tytoniu) stworzyć alternatywę dającą palaczowi jak najwięcej skojarzeń z tym, co tak lubi. W palcach trzyma niemal identyczny papieros co do tej pory, w ustach czuje smak tytoniu. Jedyna różnica polega na tym, że imitację tradycyjnego papierosa trzeba podczas palenia umieścić w ceramicznej oprawce przypominającej długopis, by upakowany ciasno tytoń mógł się w niej podgrzać do około 300 st. C. To taka elektroniczna grzałka, która wcześniej wymaga naładowania, tak jak zasilamy baterie telefonów komórkowych.
Dzięki wyeliminowaniu spalania tytoniu zredukowanych zostaje 90 proc. substancji smolistych, czyli tego, co w dymie papierosowym najbardziej szkodzi. Nie znaczy to, że IQOS staje się automatycznie o 90 proc. bezpieczniejszy dla zdrowia. Lekarze czekają na dalsze wyniki badań, które wymagają czasu.
Jaka przyszłość czeka IQOS i jak przyjmą je palacze, trudno wyrokować. Barierą może być cena (paczka nowych papierosów kosztuje tyle co tradycyjne Marlboro, ale ładowarka z podgrzewaczem to koszt 70 euro), jak i to, że przy zaciąganiu przyjmujemy mniejszą dawkę nikotyny (nie jest to więc propozycja dla amatorów ekstramocnych). Ale jeśli ktoś nie potrafi rzucić palenia z powodu uzależnienia od nikotyny, czy nie warto podać mu ją w takiej formie, by straty zdrowotne były jak najmniejsze? I bez umoralniających kazań.