Polacy, tkwiący do 1989 r. za żelazną kurtyną, cieszyli się, jeśli mogli pogadać przez telefon. Czas oczekiwania na linię abonencką sięgał 25 lat, a jeszcze w 1989 r. popularnym rozwiązaniem w świecie polskiej łączności były ręczne centrale telefoniczne. Polscy naukowcy podróżujący po zagranicznych laboratoriach widzieli jednak, w jakim świecie żyją ich koledzy. – Potrzebowaliśmy normalnego dostępu do globalnej sieci jak ryba wody – wspominał na naszych łamach Jacek Gajewski, fizyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – Zdawaliśmy sobie sprawę, że bez tego odpadniemy z naukowego wyścigu.
Poza embargiem
Legalny dostęp do Internetu blokowało technologiczne embargo, nałożone przez Zachód na kraje bloku wschodniego. Jednak niezrażeni tym naukowcy pokonywali formalne bariery, by korzystać z możliwości cyfrowej komunikacji nie tylko do celów naukowych. „Gospodarka rynkowa: Do tej pory nie było sera po 140 zł, teraz nie ma sera w jednych sklepach po 600 zł, a w innych po 380. Istotna różnica. Za to dostaliśmy podwyżki indeksacyjne: prawie dwukrotne” – informowały 2 sierpnia 1989 r. w inauguracyjnym numerze „Donosy”, pierwsza polska gazeta elektroniczna, którą kierował fizyk Ksawery Stojda.
Skrupulatni kronikarze odnotowują te próby, uważają jednak, że za prawdziwy początek epoki Internetu w Polsce należy uznać 17 sierpnia 1991 r. To wtedy Rafał Pietrak z Wydziału Fizyki UW nawiązał komputerową łączność z Janem Sorensenem z Uniwersytetu w Kopenhadze. O przełomowym znaczeniu tego wydarzenia zadecydował szczegół techniczny – łączność odbywała się z wykorzystaniem protokołu TCP/IP. To właśnie ten sposób przesyłania informacji stał się podstawą architektury Internetu, decydując o jego wyjątkowych właściwościach.
Kluczowa jest otwartość – z Internetu może korzystać każdy, niezależnie od tego, jakim się posługuje urządzeniem czy systemem operacyjnym. Przed dwiema dekadami nie było to oczywiste, w świecie telekomunikacji obowiązywały rozwiązania zamknięte: kto wybrał centralkę Alcatela, musiał korzystać z telefonu Alcatela. Wydawało się, że podobne reguły zdominują świat sieci. Tym bardziej że stały za nimi pieniądze największych korporacji komputerowych, a za TCP/IP garstka naukowców. Na świecie i w Polsce wygrała otwartość, a z konsekwencji tego nikt chyba nie zdawał sobie sprawy. Na początku lat 90. mało kto traktował Internet poważnie, nie interesował dziennikarzy ani polityków, nawet w szerszym środowisku naukowym patrzono na nowe medium z niedowierzaniem.
Badania dr Marty Juzy, socjolożki z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, ujawniają, że rzeczywistym sprawcą internetowej rewolucji w Polsce była grupa około stu osób, przedstawicieli nauk ścisłych, głównie fizyków i astronomów. Motywowała ich pionierska pasja i romantyczna wizja sieci jako alternatywnego świata, w którym mogą rządzić reguły podobne do tych, jakie są bliskie etosowi uczonego i prawdziwego hakera, przełamującego bariery, a nie wykradającego dane. Otwartość, kompetencja, gotowość do bezinteresownego zaangażowania, chęć dzielenia się wynikami pracy, niechęć do uznawania instytucjonalnych barier i ograniczeń tworzyły kulturę Internetu, która ciągle zasila mitologię nowego medium.
Sieć dla wszystkich
Ale to dopiero kapitaliści ponieśli rewolucyjny sztandar do szerokich mas. Analizy polskiego świata internetowego z 1995 i 1996 r. pokazują, że tworzyła go sieć mężczyzn z wyższym wykształceniem. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy w tym właśnie czasie powstały pierwsze popularne portale (Wirtualna Polska i Onet), a Telekomunikacja Polska uruchomiła specjalny numer dostępu do Internetu, umożliwiający łatwe łączenie się za pomocą modemu. Dziś – jak wynika z najnowszych, opublikowanych w lipcu, wyników badania „Diagnoza społeczna”, realizowanego pod kierownictwem prof. Janusza Czapińskiego – 73 proc. Polaków ma dostęp do Internetu we własnym domu.
Dr Dominik Batorski, socjolog z UW, współtwórca „Diagnozy”, wylicza, że z sieci korzysta w domu ponad 90 proc. dzieci z klas III–V szkoły podstawowej i 82 proc. osób w wieku 16–49 lat. Potem rośnie cyfrowy mur – tylko 30 proc. Polaków po pięćdziesiątce jest internautami. – Nawet jednak ci, którzy z Internetu nie korzystają, uznają go za ważne zjawisko – komentuje Batorski. – To jedna z ciekawszych zmian w społecznej percepcji, jaka nastąpiła w ciągu ostatnich dwóch lat. Tej informacji warto się przyjrzeć dokładniej, bo choć wydaje się mało istotna, pokazuje, że proces upowszechniania Internetu w Polsce wkroczył w decydującą fazę, a nowe medium stało się fundamentem infrastruktury cywilizacyjnej w naszym kraju. Potwierdzeń dla tej tezy dostarczają wszystkie obszary naszego życia.
Po pierwsze, gospodarka. Z opublikowanych wiosną bieżącego roku badań, przeprowadzonych przez Boston Consulting Group, wynika, że bezpośredni wkład Internetu w PKB (tworzą go m.in. obroty w sektorze usług i handlu elektronicznego, inwestycje administracji w teleinformatykę, bilans handlu zagranicznego sprzętem potrzebnym do korzystania z sieci) osiągnął 2,7 proc. – to więcej, niż wnosi całe górnictwo. Do 2015 r. Internet stanie się pod względem finansowym ważniejszy od kolejnego superstrategicznego sektora, energetyki.
Po drugie, relacje społeczne. Niewiele zjawisk występujących w Polsce przebija się do globalnej świadomości. W 2008 r., w robionym przez Google światowym rankingu najczęściej wyszukiwanych w Internecie fraz, na siódmym miejscu, tuż za Barackiem Obamą (a był to w USA rok wyborczy), uplasowała się Nasza Klasa (dziś nk.pl). Wielu ekspertów uważa, że pojawienie się tego serwisu społecznościowego miało większy wpływ na popularyzację Internetu w Polsce niż wszystkie programy rządowe razem wzięte. Internet jednak w swej istocie to tysiące mniejszych i większych inicjatyw zmieniających sposób, w jaki porozumiewają się ludzie. Jednym z ulubionych zajęć polskich internautów jest blogowanie. Blogosfera stała się alternatywną wobec mediów tradycyjnych sferą debaty o polityce i sprawach publicznych.
Sieć stała się zwierciadłem narodowej duszy, odsłaniając też jej najbardziej odrażające zakamarki. Portale nienawiści, jak rasistowski Redwatch, i ziejące antysemityzmem fora dyskusyjne to także część polskiego Internetu, który ułatwił uwidocznienie tego, co wydawało się, że ukryte gdzieś na marginesach publicznej debaty nie stanowi zagrożenia.
Po trzecie, kultura. Jednym z najważniejszych fenomenów epoki Internetu jest Wikipedia, jej polska edycja plasuje się na piątym miejscu pod względem liczby artykułów. Język polski ustępuje tylko angielskiemu, niemieckiemu, francuskiemu i włoskiemu. Inny interesujący przykład to Wolnelektury, inicjatywa Fundacji Nowoczesna Polska. Publikuje ona bezpłatnie w sieci utwory literackie znajdujące się w domenie publicznej (a więc takie, do których wygasły prawa autorskie), ułatwiając dostęp do lektur uczniom, dla których komputer jest czasem medium bardziej oczywistym niż książka. Cyfryzująca się kultura znajduje w Internecie naturalne miejsce ekspansji, otwierają się tam nie tylko elektroniczne archiwa udostępniane przez gazety, stacje telewizyjne, biblioteki.
Kto chce dziś znaleźć informację o filmie, sięga do portalu Filmweb czy Stopklatka, kto chce przeczytać teksty o współczesnej sztuce lub muzyce, zagląda na blogi ulubionych krytyków, a kto chce wiedzieć, co się aktualnie dzieje i gdzie pójść wieczorem, bez Facebooka straci wiele niepowtarzalnych okazji. Spektakularnym przykładem potęgi Internetu była akcja „flaga” z 2005 r. Podczas koncertu zespołu U2 w Chorzowie liczący dziesiątki tysięcy tłum widzów utworzył gigantyczną biało-czerwoną flagę. Akcję zainicjował fan U2 Zbyszko, posługując się Internetem i esemesami. Twórcy i producenci studzą jednak entuzjazm, przekonując, że Internet to także jaskinia zbójców, z serwisami, które – jak Chomikuj – udostępniają nielegalnie treści chronione prawem autorskim.
Po czwarte, polityka. Dziś już żaden polski polityk nie powie, że Internet jest medium, z którego korzysta się głównie po to, by popijając piwko oglądać pornografię. Premier Donald Tusk spotykał się już wielokrotnie z przedstawicielami środowisk internetowych, by przedyskutować z nimi kontrowersje związane z nowymi projektami ustaw dotyczących praw obywatelskich w sieci. Premier przekonał się, że Internet kipi od politycznej energii, która może też obrócić się przeciwko władzy. Pierwszy mocny sygnał internauci wysłali pod koniec 2009 r. w trakcie prac na ustawą antyhazardową. Jednym z elementów nowego ładu miał być rejestr stron i usług niedozwolonych, czyli de facto cenzura prewencyjna. Szybka mobilizacja dziesiątków tysięcy sieciowych aktywistów obudziła rząd, a Michał Boni, szef doradców strategicznych premiera, stwierdził z rozbrajającą szczerością: władza odkryła, że choć przez lata próbowała budować w Polsce społeczeństwo informacyjne, powstało ono samo, bez łaski władzy.
Magiczny wpływ
Nie tylko imponujące statystyki świadczą o rosnącym wpływie Internetu na polskie społeczeństwo – same liczby nie wyjaśniają istoty zmian i można łatwo kwestionować ich wymowę. Bo co z tego, że coraz więcej ludzi korzysta z sieci, skoro i tak najważniejszym medium Polaków, mierząc ilością poświęcanego czasu, jest telewizja? I co z tego, że Internet wnosi więcej do PKB niż górnictwo, skoro ciągle wkład ten, w porównaniu choćby ze zwykłym handlem w supermarketach i na bazarach, jest statystycznie znikomy?To prawda, tyle że o wiele ważniejszy jest wpływ pośredni Internetu, oddziaływanie na całą, również nieinternetową rzeczywistość.
Owszem, Polacy ciągle wolą kupować w realnych sklepach, jednak masowo przed zakupami porównują ceny i opisy oferty, by stanąć wobec sprzedawcy z wiedzą, która przekłada się na konkretną siłę nabywczą. A gdy mimo to sprzedawca, biuro turystyczne czy bank zachowają się nie w porządku, szybko poczują gniew cyfrowego ludu. Spektakularnym jego przejawem była sieciowa akcja „Nabici w mBank”, zorganizowana przez niezadowolonych kredytobiorców.
Nie inaczej dzieje się w polityce. Przykładem rodzice, którzy niezadowoleni z warunków, w jakich sześciolatki mają iść do szkół, rozkręcili akcję „Ratuj maluchy”. Internet w Polsce w ciągu dwóch dekad z hobby garstki naukowców przekształcił się w medium powszechne, o niezwykle wszechstronnym oddziaływaniu. To jednak wciąż początek. Prawdziwa rewolucja jeszcze przed nami. Na razie ledwo zaczynamy rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.