Nauka

Supeł z susłem

Czy wrócą susły

Suseł moręgowany. Przez ponad 20 lat można go było zobaczyć jedynie za granicami naszego kraju: w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech. Suseł moręgowany. Przez ponad 20 lat można go było zobaczyć jedynie za granicami naszego kraju: w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech. Stefan Huwiler / BEW
Gdy na świecie rozkręcają się kosztowne plany wskrzeszenia do życia gatunków wymarłych przed setkami lat, u nas utrudnia się przetrwanie skromnego projektu przywrócenia polskiej przyrodzie susłów.
Największe stado żubrów, liczące ponad 650 osobników, żyje w polskiej części Puszczy Białowieskiej.Michał Kość/Forum Największe stado żubrów, liczące ponad 650 osobników, żyje w polskiej części Puszczy Białowieskiej.
Niedźwiedź brunatny. Plan reintrodukcji tych zwierząt w puszczy zakończył się porażką.Ottfried Schreiter/BEW Niedźwiedź brunatny. Plan reintrodukcji tych zwierząt w puszczy zakończył się porażką.

„Susłom (…) nie da się wyjaśnić, że obecnie w Polsce nie jest najlepsza atmosfera dla ochrony przyrody i lepiej wstrzymać się z rozmnażaniem” – można przeczytać na stronie internetowej Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody Salamandra. Wpis pochodzi z sierpnia 2017 r., gdy program przywracania tych zwierząt polskiej przyrodzie po raz pierwszy od kilkunastu lat musiał sobie radzić bez żadnych dotacji. – Ponieważ susły są zagrożone w całej Europie, wcześniej otrzymywaliśmy wsparcie ich ochrony np. ze środków unijnych, ale w 2016 r. nasz projekt nie uzyskał wymaganej pozytywnej opinii Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, co doprowadziło do utraty możliwości ubiegania się o dofinansowanie – mówi dr Andrzej Kepel, prezes Salamandry. – Oficjalnym pretekstem odmowy było stwierdzenie, że sukces działań może być uzależniony do czynników zewnętrznych, na które nie mamy wpływu, jak warunki pogodowe…

Celem tego projektu jest przywrócenie polskiej przyrodzie susła moręgowanego (Spermophilus citellus). Podobnie jak suseł perełkowany (Spermophilus suslicus) zamieszkiwał tereny otwarte naszego kraju: suche łąki, pastwiska, nieużytki. Żył w koloniach liczących do kilku tysięcy osobników. Pożywienie w postaci zielonych części roślin, nasion, owoców i owadów zbierał na powierzchni, a odpoczynek, wychów młodych i sen zimowy odbywały się w norach. Obu gatunkom susła zaszkodził rozwój nowoczesnej cywilizacji. Intensywne uprawy rolne, nieprzemyślane melioracje, zabudowy domami i drogami oraz zarastanie łąk doprowadziły do drastycznego zmniejszenia ich populacji. Suseł perełkowany jeszcze sobie jakoś radził, bo znalazł dobre miejsce do przetrwania na lotnisku w Świdniku koło Lublina oraz na łąkach w okolicach Hrubieszowa, Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego. Suseł moręgowany wymarł w Polsce na przełomie lat 70. i 80. XX w. Przez ponad 20 lat zwierzę to można było zobaczyć jedynie za granicami naszego kraju: w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech. Na początku XXI w. w PTOP Salamandra pojawiła się więc idea, by przywrócić susła moręgowanego polskiej przyrodzie.

Niedźwiedzie i żubry

Jeszcze 200 lat temu taki pomysł w ogóle nie zostałby zrozumiany. Przez lwią część historii rozmaite gatunki zwierząt lub roślin wprowadzano do przyrody jedynie niechcący lub gdy uznano je za wartościowe kulinarnie, dekoracyjnie bądź sentymentalnie. Dopiero gigantyczna skala wymierań w XIX w. zmieniła to myślenie. Do ludzi dotarło, że bez pomocy człowieka wiele zwierząt lub roślin nie ma szans na powrót do swych pierwotnych miejsc życia. To doprowadziło do narodzin idei reintrodukcji gatunków ze względów ekologicznych.

Po raz pierwszy w historii zwierzęta wypuszczono z hodowli na teren ich pierwotnego występowania w 1907 r. Stało się to w rezerwacie w amerykańskim stanie Oklahoma, gdzie w ten sposób reintrodukowano bizona. Drugą na świecie podobną akcję przeprowadzono w Szwecji. Tam na wolność wypuszczono parę bobrów z Norwegii.

Trzeciej na świecie ekologicznej reintrodukcji dokonali Polacy. Jej celem było przywrócenie Puszczy Białowieskiej niedźwiedzia brunatnego. Tę akcję zrekonstruował niedawno dr Tomasz Samojlik z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży i jego pięciu współpracowników. W artykule, który w marcu ukazał się w czasopiśmie „Conservation Biology”, zespół badaczy przypomina, że podczas zaborów niedźwiedź, podobnie jak i inne duże drapieżniki, był planowo tępiony przez myśliwych i kłusowników. W efekcie pod koniec XIX w. już tylko z rzadka widywano te zwierzęta w Puszczy Białowieskiej. A po raz ostatni ich tropy zaobserwowano w 1908 r.

Program reintrodukcji niedźwiedzi rozpoczął się w 1937 r. pod nadzorem prof. Jana Jerzego Karpińskiego, dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego. Jesienią z poznańskiego zoo przywieziono ciężarną niedźwiedzicę Lolę. Umieszczono ją w klatce, w środku parku narodowego. Klatka była tak skonstruowana, że Lola nie potrafiła jej opuścić, ale urodzone w styczniu jej potomstwo, Jaś i Małgosia, mogło swobodnie przedostawać się na zewnątrz.

W tym samym czasie z Białorusi przywieziono cztery inne młode niedźwiedzie urodzone w niewoli. Te już po krótkiej aklimatyzacji w klatkach wypuszczono na wolność. Podobne akcje powtarzano jeszcze kilkakrotnie. Zawsze jednak problemem było przyzwyczajanie się niedźwiedzi do ludzi. Pracownicy leśni i turyści, zwabieni ich przyjaznym zachowaniem, karmili je i głaskali. Ośmielone zwierzęta zbliżały się do ludzi poza puszczą. A to już stawało się niebezpieczne. Latem 1938 r. jeden z niedźwiedzi zaatakował i poważnie zranił dziewczynkę. W odwecie kilka tych zwierząt zostało zabitych, a pozostałe złapane i przewiezione do warszawskiego zoo.

Dużo lepiej radziło sobie potomstwo Loli. Jaś i Małgosia nie były przyzwyczajone do ludzi, nie zbliżały się do nich i przystosowały do samodzielnego życia w Puszczy Białowieskiej. Gdy program reintrodukcji niedźwiedzi zaczął odnosić sukces i w puszczy zaobserwowano pierwsze młode, wybuchła druga wojna światowa. Część zwierząt zginęła z rąk kłusowników. A po wojnie puszczę podzielono między Polskę i Białoruś. W naszej części lasu ostatnie tropy tych zwierząt widziano w 1947 r., a po białoruskiej stronie – w 1950 r. Plan reintrodukcji niedźwiedzi w Puszczy Białowieskiej zakończył się porażką.

Wojnie nie udało się na szczęście zaprzepaścić programu reintrodukcji żubrów. Na pozór był on dużo trudniejszy. Niedźwiedzie przecież, choć wyginęły w Puszczy Białowieskiej, to żyły w innych rejonach. Tymczasem ostatni dziki żubr rasy nizinnej został zabity przez kłusowników w 1919 r., a osiem lat później zginął ostatni dziki przedstawiciel rasy kaukaskiej. Od tej chwili żubry można było napotkać jedynie w ogrodach zoologicznych.

Mimo to w 1929 r. rozpoczęła się akcja przywracania ich przyrodzie. W pierwszej fazie nie była do końca przemyślana. W Puszczy Białowieskiej pojawiły się krzyżówki żubra z bizonem oraz mieszańce dwóch ras: nizinnej i kaukaskiej. Na szczęście dość szybko wywieziono żubrobizony. Resztę bałaganu uporządkowano po drugiej wojnie światowej. Potomków żubrów kaukaskich wyłapano i przetransportowano do ogrodów zoologicznych. A w 1952 r. na wolność wypuszczono dwa byki rasy nizinnej. W następnych latach uwalniano kolejne żubry i dzikie stado powoli się powiększało.

Efektem był spektakularny sukces. Na świecie żyje już na wolności ponad 4 tys. żubrów, z czego ponad 1,6 tys. zamieszkuje Polskę. A największe stado tych zwierząt, liczące ponad 650 osobników, znajduje się w polskiej części Puszczy Białowieskiej.

Wilki i mamuty

Reintrodukcje odniosły też sukces w innych krajach. W Mongolii udało się przywrócić przyrodzie dzikie konie Przewalskiego, w Omanie – antylopę oryks, w amerykańskim Parku Narodowym Channel Islands – bieliki amerykańskie, w Yellowstone – wilki, a na Seszelach – niektóre gatunki żółwi.

Nowe nadzieje w projekty reintrodukcji tchnął rozwój technologii. Dzięki temu udało się opisać DNA wielu wymarłych zwierząt. A to gotowy przepis, by odtworzyć gatunki, które już zniknęły z powierzchni Ziemi. Nie jest to łatwe, bo nawet, jak się uda zrekonstruować jedną komórkę, to potem trzeba zapewnić jej warunki do rozwoju. To jednak nie zniechęca naukowców. Trwają więc prace nad przywróceniem do życia gołębia wędrownego (ostatni osobnik padł w 1914 r.), wilka tasmańskiego (wymarł w latach 30. XX w.), żaby gęborodnej (niewidzianej od lat 80. XX w.), ptaków moa (wymarły ok. 700 lat temu), a nawet mamuta (wyginął między 10 tys. a 4 tys. lat temu).

Jeżeli jakiś gatunek wymarł niedawno i pełnił w przyrodzie kluczową rolę, to może rzeczywiście warto go przywracać – ocenia dr Kepel. – Te warunki spełnia na przykład wilkowór tasmański. Na tasmańskich stepach jeszcze do XX w. był bardzo ważnym drapieżnikiem. Gorzej z mamutem. Jeśli nawet uda się go przywrócić, to będzie raczej pełnił funkcję ciekawostki, coś jak dinozaury w filmie „Jurassic Park”.

Dlatego ekolog ostrzega, by ostrożnie podchodzić do planów wskrzeszania wymarłych zwierząt. Są bardzo kosztowne i obarczone dużym ryzykiem niepowodzenia. Tymczasem wciąż istnieją gatunki balansujące na granicy wymarcia, które możemy uratować za znacznie mniejsze pieniądze i z dużo większą szansą na sukces. A i tak potrzeby są zbyt wielkie na możliwości ekologów. – Gatunki wymierają tak szybko, że nie ma szans na przywrócenie wszystkich. Musimy ostrożnie wybierać, którymi z nich się zająć – mówi dr Andrzej Kepel.

Piękne i bestie

Dobrze się sprawdzają tzw. gatunki charyzmatyczne, czyli ładne, duże i urokliwe. Mogą pełnić funkcję parasola nad innymi, brzydszymi czy mniejszymi, zwierzętami i roślinami. Gdy np. dba się o pandę wielką, to jednocześnie chroni się lasy bambusowe, w których ona żyje, wraz ze wszystkimi ich mieszkańcami.

Taki też cel przyświecał Polskiemu Towarzystwu Ochrony Przyrody Salamandra, gdy zdecydowało się rozpocząć przywracanie Polsce susła moręgowanego. – Chroniąc go, musimy zachować też jego siedliska: skrajnie ubogie obszary trawiaste – wyjaśnia dr Kepel. – Gdy więc ratujemy śliczne susły, pomagamy też licznym gatunkom żyjących na takich łąkach owadów i pająków, wężom gniewoszom, padalcom turkusowym czy niepozornym roślinom, np. goryczce krzyżowej.

Akcja przyniosła spore sukcesy. Po kilkunastu latach jej trwania udało się utworzyć efektywne hodowle susłów moręgowanych, wypracować skuteczną metodykę wsiedleń, a dwie odtworzone kolonie wolnościowe rozkwitły na dobre i liczą już sobie po kilkaset osobników. Trzecia przeżyła kryzys i wymaga aktywnej pomocy. Niestety, nie wiadomo, co będzie dalej. – Program jeszcze działa dzięki wsparciu wolontariuszy i wpływom z 1 proc. podatku – mówi prezes PTOP Salamandra. – Ale i tak musimy ograniczać prace. To samo dotyczy np. ochrony nietoperzy, popielic czy różnych gatunków ptaków. Zamiast na ochronę przyrody znaczną część energii musimy poświęcać walce o przetrwanie.

Polityka 15.2018 (3156) z dnia 10.04.2018; Nauka; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Supeł z susłem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną