Nauka

Nauka szukania pieniędzy

Nauka szukania pieniędzy. Uczniów ubywa, pieniędzy brak. Samorządy biją na alarm

Zmiana władzy ma pomóc edukacji. W tym roku, po raz pierwszy od dawna, subwencja oświatowa rzeczywiście wzrośnie znacząco. Zmiana władzy ma pomóc edukacji. W tym roku, po raz pierwszy od dawna, subwencja oświatowa rzeczywiście wzrośnie znacząco. Shutterstock
Samorządy na edukacji starają się nie oszczędzać, ale coraz trudniej im pokrywać eksplodujące koszty, skoro z budżetu państwa dostają za mało na finansowanie oświaty. Czy po zmianie władzy będzie lepiej?

Wynik wyborów parlamentarnych wiele samorządów przyjęło z ogromną ulgą. Trudno im się dziwić, bo ostatnie lata były dla nich bardzo trudne. Szczególnie dobrze widać to na przykładzie edukacji. To właśnie ze stanu szkolnictwa wielu mieszkańców rozlicza lokalnych polityków podczas wyborów samorządowych. Wydatki na edukację stanowią znaczną część gminnych budżetów, zazwyczaj to ich najważniejsza pozycja. Teoretycznie wydatki bieżące na szkoły powinny być pokrywane z subwencji oświatowej przekazywanej samorządom z budżetu centralnego. Natomiast gminy czy powiaty mają się koncentrować, w ramach własnych środków, na inwestycjach – na przykład na remontach i budowie nowych placówek oświatowych. Niestety, rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Samorządy wskazują, że subwencja oświatowa w ostatnich latach co prawda rosła, ale znacznie szybciej zwiększały się ich wydatki. Także z powodu ogromnego wzrostu kosztów ogrzewania czy energii elektrycznej.

Samorządy biją na alarm

Potwierdzają to zresztą dane Najwyższej Izby Kontroli. Według tego urzędu w okresie 2017–21 subwencja wystarczała średnio na pokrycie zaledwie 63 proc. wydatków oświatowych. O ile w powiatach ten wskaźnik wynosił nieco ponad 81 proc., to już sytuacja gmin była znacznie gorsza. Według NIK w gminach miejskich subwencja pokrywała zaledwie połowę kosztów funkcjonowania oświaty, a w gminach wiejskich niewiele więcej – niecałe 54 proc. Co roku samorządy biły na alarm i co roku poprzedni rząd odpierał ich zarzuty. Efekt? Gminy musiały coraz większą część wydatków na edukację pokrywać z innych przychodów, a zatem coraz mniej zostawało i zostaje na inwestycje, także w oświacie. Sytuację pogorszyły jeszcze reformy podatkowe wprowadzone przez PiS pod hasłem Polskiego Ładu. Znacznie ograniczyły one przychody gmin, które dostają część wpływów z podatku PIT. Samorządy znalazły się zatem w podwójnie trudnej sytuacji. Z jednej strony z powodu niewystarczającej subwencji oświatowej coraz więcej wydatków musiały pokrywać z własnych dochodów. A z drugiej te właśnie dochody zostały poważnie uszczuplone z winy Polskiego Ładu.

Szczecin postanowił nie być bierny. Miasto złożyło pod koniec 2022 r. pozew przeciwko Skarbowi Państwa. – Subwencja nie pokrywa nawet kosztów wynagrodzeń nauczycieli. Wyliczyliśmy za lata 2018–20 różnicę między naszymi wydatkami na ten cel oraz kwotami, jakie wówczas otrzymywaliśmy od rządu. Wyszło nam 111 mln zł i właśnie tyle pieniędzy żądamy z powrotem od państwa. Mamy to wszystko dobrze udokumentowane. Rozstrzygnięcie tego sporu będzie ważne nie tylko dla nas, ale i dla wszystkich samorządów w Polsce – podkreśla Piotr Krzystek, prezydent Szczecina. Na razie nie wiadomo, kiedy można spodziewać się wyroku.

Zmiana władzy ma pomóc edukacji. W tym roku, po raz pierwszy od dawna, subwencja oświatowa rzeczywiście wzrośnie znacząco. Jednak to przede wszystkim efekt znacznych, sięgających ok. 30 proc. podwyżek dla nauczycieli – realizacji jednej ze sztandarowych obietnic partii tworzących nową koalicję. Samorządowcy cieszą się ze zmian, ale wskazują, że subwencja wciąż nie będzie pokrywać znacznej części bieżących kosztów funkcjonowania szkół. Do tego dochodzi problem przedszkoli. Z jednej strony samorządy muszą zapewnić miejsca w takich placówkach wszystkim dzieciom, których rodzice zgłoszą chęć skorzystania z nich. Ale zdecydowaną większość kosztów ponoszą same gminy, bo subwencja oświatowa nie uwzględnia opieki przedszkolnej, a rządowa dotacja na ten cel jest zdecydowanie za niska. Lokalni politycy narzekają, że to kolejny przykład poważnego problemu: państwo zleca zadania samorządom, ale nie zapewnia ich finansowania albo robi to w zdecydowanie za małym stopniu.

Uczniów ubywa

Chroniczne niedoinwestowanie oświaty ma swoje poważne konsekwencje. Najbardziej odczuwalną z nich jest zbyt mała liczba nauczycieli. Poprzednia władza zniechęcała do pracy w tym zawodzie nie tylko utrzymywaniem niskich wynagrodzeń, ale też deprecjonowaniem rangi profesji i próbą ideologicznego podporządkowania oświaty swojemu światopoglądowi. Jak samorządy starają się zaradzić brakom kadrowym? – Wielu nauczycieli bierze nadgodziny, zwłaszcza w szkołach średnich. Tam mamy problem zwłaszcza z nauczaniem przedmiotów ścisłych. Dla osób z wykształceniem fizycznym czy matematycznym pensje w oświacie są szczególnie nieatrakcyjne. Dyrektorzy szkół pomagają sobie nawzajem, wypożyczając nauczycieli, w zależności od potrzeb. W Szczecinie udało nam się na różne sposoby rozwiązać problem wakatów, ale średni wiek nauczycieli jak wszędzie w Polsce rośnie. Więcej odchodzi niż przychodzi do zawodu. Tegoroczne podwyżki na pewno mają istotne znaczenie, ale potrzebujemy zmiany całego systemu wynagrodzeń w oświacie, oczywiście w sposób wypracowany we współpracy z samymi nauczycielami – mówi Piotr Krzystek, prezydent Szczecina.

Na tym oczywiście edukacyjne wyzwania dla samorządów się nie kończą. Zwłaszcza w mniejszych gminach już wyraźnie spada liczba uczniów. Ten problem dotknie też wkrótce większe miasta. Mniej uczniów to oczywiście mniejsza subwencja oświatowa, a sytuacja demograficzna Polski pogarsza się w zastraszającym tempie. Jeszcze w 2017 r. w naszym kraju urodziło się nieco ponad 400 tys. dzieci, w 2020 r. już tylko 355 tys., a ostatnie lata to prawdziwa zapaść. W 2022 r. przyszło w Polsce na świat 305 tys. dzieci, a w ubiegłym roku zaledwie 272 tys. Wszystko wskazuje na to, że tegoroczny wynik będzie jeszcze gorszy. Samorządowcy mówią jasno: potrzebujemy finansowej stabilizacji nie na chwilę, a długofalowo. Tylko wtedy będziemy mogli odpowiednio planować inwestycje i zachęcać młodych do pracy w zawodzie nauczyciela. Jednym z pomysłów, popieranym przez Unię Metropolii Polskich, jest wprowadzenie sztywnej reguły, zgodnie z którą wydatki na edukację równe są 3 proc. PKB. Tak, aby wreszcie skończyło się manipulowanie liczbami i przekonywanie, że do oświaty płynie więcej pieniędzy. Podczas gdy w rzeczywistości, zwłaszcza po uwzględnieniu inflacji, było ich w ostatnich latach coraz mniej.

O ile problem zbyt niskich wynagrodzeń dotyka szkolnictwo w całej Polsce, to część wyzwań jest zróżnicowana lokalnie. Na przykład w dużych miastach i aglomeracjach trwa proces praktycznie niekontrolowanego rozlewania się zabudowy. Nowe osiedla powstają na obszarach peryferyjnych, gdzie szkół nie ma lub są one zdecydowanie za małe wobec nowych potrzeb. Samorządy muszą konkurować o działki pod budowę placówek edukacyjnych z deweloperami, bo brakuje planowego rozwoju nowych osiedli. W efekcie placówki na obrzeżach miast są często przepełnione. Samorządy muszą znajdować nie tylko ogromne środki na budowę nowych szkół, ale też szukać pod nie miejsca. Często nie udaje się tego zrobić w okolicy świeżo powstałych bloków, więc dzieci muszą dojeżdżać na lekcje. To z kolei pogłębia problemy komunikacyjne okolicy, zwłaszcza gdy większość rodziców wybiera samochód jako środek transportu na lekcje.

Zupełnie odwrotny proces zachodzi w centralnych dzielnicach, szybko starzejących się, gdzie z powodu zawrotnych cen mieszkań i braku nowych inwestycji, dostosowanych do możliwości średnio zarabiających Polek i Polaków, młode rodziny się nie osiedlają. Tam liczba stałych mieszkańców szybko spada, więc okoliczne szkoły pustoszeją w szybkim tempie. Cenę – i to dosłowną – za brak równomiernego rozwoju płacą samorządy, bo muszą finansować budowę kolejnych placówek, chociaż ogólna liczba uczniów w całej gminie jest stabilna, a już wkrótce zacznie maleć. Tymczasem koszt budowy jednej nowej szkoły to kilkadziesiąt milionów złotych. Na przykład stworzenie działającej od tego roku szkolnego placówki na Wojszycach we Wrocławiu (przeznaczonej głównie dla sąsiedniego Jagodna, słynnego z wielogodzinnej kolejki do lokalu wyborczego) pochłonęło 57 mln zł, a podstawówka powstająca w warszawskim Ursusie (na obszarze dawnych zakładów produkujących ciągniki) ma kosztować 64 mln zł.

Na edukacji nie oszczędzać

Jednak nie tylko przed wyborami samorządy mówią zawsze jednym głosem: na edukacji staramy się nie oszczędzać – tym bardziej że od niej zależy nasza przyszłość. Dobre wykształcenie młodego pokolenia to szansa na rozwój, zwłaszcza w czasach kryzysu demograficznego. Dzisiaj bowiem, przy bardzo niskiej liczbie urodzeń, wygrywają ci, którzy są w stanie zatrzymać u siebie młodzież oraz przyciągnąć zaczynających karierę zawodową, pochodzących z innych ośrodków. To dzięki temu Warszawa czy Kraków wciąż rosną, podczas gdy większość miast w Polsce traci mieszkańców. Zaostrza się rywalizacja o młode pokolenie, które ma coraz wyższe wymagania.

W bardziej korzystnej sytuacji są te miejscowości, które same mają u siebie wyższe uczelnie. Starają się przekonywać własnych uczniów, aby idąc na studia, pozostali w tym samym mieście. Pomóc mogą w tym nowoczesne technologie, co widać na przykładzie Częstochowy. Władze tego miasta nawiązały współpracę z firmą Evorain, producentem aplikacji wykorzystującej sztuczną inteligencję do pomagania uczniom w wyborze ścieżki kariery zawodowej. – Młodzi ludzie nie wiedzą, co i gdzie chcą studiować, więc chcemy im pomóc podjąć świadomą decyzję, zachęcając ich też do wyboru częstochowskiej uczelni. Każdy z nas jest inny, każdy z nas inaczej postrzega pracę, jeden woli pracować z ludźmi, drugi z dokumentami. Chodzi o to, żeby młodzi dowiedzieli się jak najwięcej o sobie, zanim dokonają życiowej zmiany. Pomoże im w tym formuła „My Talent”, czyli aplikacja, którą najpierw uczyliśmy i testowaliśmy, jeżdżąc po szkołach i wsłuchując się w głosy przyszłych użytkowników. Teraz pora skorzystać z tej nowoczesnej technologii – mówi Krzysztof Matyjaszczyk, prezydent Częstochowy. Jednak z pewnością takie inicjatywy byłoby łatwiej wprowadzać, gdyby samorządy przestały się martwić o zapewnienie swoim szkołom podstawowych potrzeb każdego roku podczas tworzenia nowego budżetu. Do tego droga wciąż daleka, chociaż po ciemnych ośmiu latach pojawiła się wreszcie nadzieja na dobrą zmianę.

Polityka 11.2024 (3455) z dnia 05.03.2024; Edukacja; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Nauka szukania pieniędzy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama