Pacjenci powodów do zadowolenia nie mają, kolejki rosną. Premier, przesłuchując ministra zdrowia, też nie tryskała entuzjazmem. Podobnie jak Konstanty Radziwiłł, który ma wszysko zmienić na lepsze, ale... bez dodatkowych pieniędzy. Polskim szpitalom brakuje wszystkiego: pieniędzy, pielęgniarek, coraz bardziej lekarzy. Ale łóżek od lat mamy za dużo, o wiele więcej niż bogatsi od nas. Według Eurostatu 655 na 100 tys. mieszkańców. Brytyjczykom wystarczają 273, Szwedom 254, Norwegom 384, Szwajcarom 458, Hiszpanom 297. Holendrzy, których publiczne lecznictwo ma opinię najlepszego w Unii, zadowalają się 466 łóżkami. Więcej od nas mają tylko Niemcy – 823.
Wbrew pozorom to wcale nie jest dobra wiadomość dla pacjentów. Liczba łóżek nie świadczy przecież o jakości leczenia. Decyduje jakość i liczba kadry lekarskiej, sprawność systemu i przede wszystkim pieniądze przeznaczane na służbę zdrowia. A od stycznia z pieniędzmi na leczenie jest jeszcze gorzej, niż było.
Zanim bowiem w życie wejdą wielkie reformy, które zapowiedziało PiS: ustawa o sieci szpitali (która ma obowiązywać od połowy tego roku, choć projekt jeszcze nie trafił do Sejmu), a potem likwidacja NFZ, finansowanie szpitali odbywa się po staremu. Po prostu tym, którzy mieli kontrakty z NFZ, przedłużono je na kolejne pół roku.
Szukanie oszczędności
Do tej pory 70 proc., a często więcej, sumy uzyskanej z kontraktu szpitale wydawały na płace. Od stycznia ta pozycja znacznie wzrosła. Podniesienie płacy minimalnej do 2 tys. zł oznacza dla szpitala wyższe koszty ochrony, wyżywienia, sprzątania. Szpital w Jaworze na Dolnym Śląsku tylko z tego tytułu potrzebuje w pierwszym półroczu 2017 r. 200 tys. zł więcej. Szpitale mazowieckie nie przeżyją bez 10-proc. podwyżki budżetu. To nie wszystko.