Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Biały marsz rozpaczy. Medycy tym razem nie dadzą się wykiwać

Protest medyków z sierpnia 2020 r. Protest medyków z sierpnia 2020 r. Włodzimierz Wasyluk / Forum
Medycy solidarnie zarzucają rządowi arogancję, brak dobrych pomysłów na usprawnienie niewydolnego lecznictwa i jego poważne dofinansowanie. Mateusz Morawiecki rozmowy z nimi zlekceważył, więc protestują marszem, który być może znów zakończy się białym miasteczkiem pod kancelarią premiera.

Zdają sobie sprawę, że za chwilę może być za późno. Jeśli wirus znów zaatakuje, a przecież liczba zakażeń rośnie, polska ochrona zdrowia się rozsypie. Karetki, jeśli będą jeździć, znów będą stać w długich kolejkach pod szpitalami, czekając na miejsce dla „swojego” pacjenta. Nie zawsze się doczekają. Lekarze i pielęgniarki znów, z konieczności, zajmą się covidowcami, raki i krążeniowców zostawiając na lepsze czasy.

W czasie jesiennego ataku pandemii zaczęto mówić, że rośnie dług zdrowotny. To eufemistyczne określenie, chodziło po prostu o to, że chorzy niecovidowi po miesiącach przymusowego oczekiwania na leczenie zgłaszali się do lekarzy z tak bardzo zaawansowanymi chorobami, jakich medycy dawno nie widzieli. Ich leczenie teraz jest droższe i o wiele mniej skuteczne, stąd te „nadmiarowe śmierci”. Medycy protestują, maszerując przez Warszawę, przeciwko nicnierobieniu rządzących, żeby ta sytuacja za kilka tygodni znów się nie powtórzyła. Bo nikt tak dobrze jak oni nie wie, co może się stać. Dramatem, także dla nich, jest to, że nie zdają sobie sprawy z zagrożenia ani minister zdrowia, ani premier, który nie pojawił się na umówionym spotkaniu. Strona rządowa zarzuca im chęć eskalacji protestu, po prostu. Oni rządowi – niechęć do rozmowy o ich postulatach.

Czytaj też: Chory system. Nie ma covidu, nie ma miejsca w szpitalu

Lekarze nie chcą siedzieć

Martwią się o pacjentów, których – w razie kolejnego ataku wirusa – nie będzie miał kto leczyć, bo lekarzy, pielęgniarek i ratowników brakuje coraz bardziej. Ci, którzy jeszcze są, pracują ponad siły. Wybory są dramatyczne – albo lekarz na trwającym zbyt długo przymusowym dyżurze będzie zanadto zmęczony, co może być groźne dla pacjentów, albo nie będzie go wcale, co też może skończyć się dla pacjenta tragicznie. Każde wyjście jest złe.

Dla lekarza gorsze może być, gdy próbuje pomóc, a jest przemęczony. Popełni błąd nieumyślnie. Rząd PiS zadbał o to, by w kodeksie karnym znalazł się zapis przewidujący możliwość ukarania lekarza za nieumyślnie popełniony błąd… nawet więzieniem. W sytuacji braków kadrowych, finansowych, w źle zorganizowanym systemie błędy nieumyślne będą się zdarzać coraz częściej. Rządzący już wskazali winnych – to będą lekarze. Przeciwko temu protestują. Bo politykom, jak zwykle, ujdzie bezkarnie.

Chcą, żeby – tak jak w innych krajach – pacjent, ofiara błędu lekarskiego, dostał odszkodowanie, a medykowi groziło postępowanie dyscyplinarne. Ale nie więzienie. To z tego powodu już teraz młodzi lekarze nie chcą specjalizować się w chirurgii, w czasie operacji groźba popełnienia błędu jest większa. Rząd jest głuchy. Co czwarty chirurg jest w wieku emerytalnym, wkrótce zakończy pracę.

Czytaj też: Codziennie gdzieś w Polsce zamyka się oddział

Ratownicy chcą zarabiać

Rośnie fala zakażeń, wkrótce wirus może zaatakować ponownie. Znów część chorych może nie doczekać się miejsca w szpitalu i umrze w karetce czekającej na podjeździe. Może być tak jak w czasie protestu ratowników, kiedy w wielu miastach karetki nie wyjechały do pacjentów. Ilu z nas „umrze nadmiarowo”, czyli mogłoby żyć, gdyby doczekało się pomocy? Protestujący chcą nam i rządzącym to uświadomić. Skłonić do zastanowienia, ile jest dla nas warte nasze życie?

Nie ukrywają, że za jego ratowanie chcą być wynagradzani sowicie, żądają płac minimalnych dla zawodów medycznych. Ich wysokość może szokować. Oczekują, że lekarz specjalista nie może zarabiać mniej niż trzy średnie krajowe, czyli obecnie ok. 18 tys. zł miesięcznie. Mają też argumenty – tylko 30 proc. specjalistów pracuje obecnie w publicznej ochronie zdrowia, reszta, za sporo większe pieniądze, przyjmuje prywatnie. Za mniej do publicznej nie wrócą. Wysoko cenią się też pielęgniarki oraz, w tej chwili najgorzej opłacani, ratownicy medyczni. Bo rząd z nich zakpił, do niedawna wielu z nich miało spory tzw. dodatek covidowy, teraz go cofnięto. Zarobki medyków wróciły do poziomu sprzed pandemii, politycy sobie podnieśli o kilkadziesiąt procent.

My, pacjenci, tak wysokich płac w publicznej ochronie zdrowia sobie nie wyobrażamy. – To miejcie świadomość, że za chwilę publiczna ochrona zdrowia się rozsypie, nie będzie miał was kto ratować – twardo stwierdza dr Szafraniec, szef Porozumienia Rezydentów. Już teraz przecież – przykład autentyczny – osoba z „wylewem krwi do ciała szklistego”, która przestała widzieć na jedno oko, musi dostać skierowanie, żeby została przyjęta w szpitalnym oddziale ratunkowym, przewidzianym właśnie do nagłych przypadków. Gdyby chciała udać się do okulisty, mając skierowanie na cito, wizyta odbyłaby się za 20 dni. Pacjent ma wybór: ślepnie albo płaci prywatnie. Nie tylko za wizytę, prywatnie i szybko trzeba też laserowi przykleić siatkówkę. Za rządów PiS prywatyzacja ochrony zdrowia odbywa się bez fanfar, ale błyskawicznie.

Czytaj też: O co walczą ratownicy medyczni

Na Marsa nie polecimy

Minister Adam Niedzielski zarzuca protestującym, że „chcą, abyśmy odpalili rakietę i jutro polecieli na Marsa”. Ocenia, że ich żądania wymagałyby wydania 100 mld zł, czyli prawie drugie tyle, ile NFZ ma obecnie. Premier nie widzi powodu, żeby w ogóle o nich rozmawiać. Ale problemu nie zamilczą.

Polska ochrona zdrowia jest dramatycznie niedofinansowana, ale też rozrzutna. Szpitale nie mogą doczekać się urealnienia zapłaty za procedury medyczne, brakuje im na leczenie, ale tzw. szpitale tymczasowe, których wiele powstało w czasie pandemii, z pieniędzmi się nie liczyły. Rząd i podległe mu jednostki wydawały z szerokim gestem, choć wiele z tych szpitali przyjmowało tylko lżej chorych. Służyły bardziej celom propagandowym, premier dobrze się w ich wnętrzach prezentował. Pieniądze się znalazły, choć w szpitalach już istniejących mogłyby zostać wydane o wiele bardziej racjonalnie.

Znalazły się też na respiratory i maseczki od handlarza bronią. Potem media wykryły, że od początku nie była to wpadka, wypadek przy pracy resortu zdrowia, ale lewa kasa dla służb. Kosztem chorych na covid. Przykładów rażącego szastania pieniędzmi jest dużo więcej, protestujący są w stanie wymienić wiele. Więc niech im rząd nie opowiada, że pieniędzy nie ma. Są, tylko nie dla pacjentów.

Czytaj też: Pacjent prosił: „Uratuj mnie”. Dramatyczne relacje z dyżuru

Nie dadzą się wykiwać

Młodzi rezydenci i ratownicy, ale także starsze pielęgniarki (większość zbliża się do wieku emerytalnego i wkrótce odejdzie od łóżek) zapowiadają, że nie dadzą się kolejny raz wywieźć rządowi w pole. Po raz ostatni udało się to ministrowi Szumowskiemu, który zobowiązał się, że nakłady na zdrowie będą rosły do 6 proc. PKB, a potem okazało się, że są liczone nieuczciwie. Niedzielski chce się uciec do podobnego manewru, obiecuje nawet 7 proc. PKB, tyle że w… 2027 r. A co teraz? Dlatego żądają spotkania z premierem Morawieckim, uważają, że to on „jest decyzyjny”. Naiwni.

Nie można powiedzieć, że czas w polskiej ochronie zdrowia pracuje dla pacjentów, wręcz odwrotnie. Ale młodzi medycy wiedzą, że pracuje dla nich. Oni naprawdę nie muszą zaharowywać się nawet za już przyzwoite pieniądze. Chcą mieć większe i żądają takiej organizacji systemu zdrowia, aby w końcu działał sprawnie, a oni mieli szansę pacjenta wyleczyć naprawdę. Teraz częściej kładą go tylko do łóżka, bo na skuteczne kuracje brakuje pieniędzy.

Młodzi medycy niczego już nie muszą, oni mają wybór – dzięki naszej obecności w Unii. Jeśli więc znów jakiś polityk PiS, jak niedawno prof. Józefina Hrynkiewicz, zakrzyknie im: „niech jadą!”, to po prostu spakują walizki. Jak już zrobiło to wielu ich kolegów.

Czytaj też: PiS centralizuje ochronę zdrowia. Dlaczego teraz?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną