Podwyżki płac minimalnych w publicznej ochronie zdrowia, wywalczone przez kolejne protesty medyków, miały być oszołamiająco wysokie – od 17 do nawet 41 proc. Nowe stawki obowiązują od 1 lipca i muszą być wypłacone przez pracodawców, czyli szpitale i przychodnie, do 10 sierpnia. Zarówno szpitale, jak i placówki podstawowej opieki medycznej alarmują, że nie dostały od Narodowego Funduszu Zdrowia na nie pieniędzy.
Nowe aneksy, jakie placówki medyczne dostają od NFZ, nie tylko nie zapewniają środków na lawinowy wzrost kosztów opału, energii, wody czy materiałów medycznych, ale nawet na same podwyżki dla medyków. W najgorszej sytuacji są szpitale powiatowe, ponad 60 proc. zapowiada, że aneksów nie podpisze. Będą też zamykane kolejne oddziały.
Czytaj też: Szpitale dla władzy, nie dla pacjentów. PiS ma superplan
Pacjenci pomstują na pielęgniarki i lekarzy
Na tle pozostałych grup tzw. budżetówki, w której zarobki coraz szybciej zjada inflacja, zagwarantowane w ustawie podwyżki dla medyków budziły zazdrość. Choćby nauczycieli – mimo 15,5-procentowej inflacji otrzymali podwyżki symboliczne, zaledwie ok. 4,4 proc., które błyskawicznie się pauperyzują. Kuratorzy sądowi, skarbówka i inne grupy także nie mają powodów do radości, państwo stało się najgorszym pracodawcą.