Społeczeństwo

Świat bez ropy

Jak przeżyjemy bez ropy naftowej

Napalm filled tires / Flickr CC by SA
Jeśli rację mają pesymiści, to już w przyszłym roku produkcja ropy naftowej na świecie osiągnie maksimum. Potem zacznie maleć. Tymczasem cała nasza dzisiejsza cywilizacja uzależniona jest od ropy jak od narkotyku. Jakie inne źródła energii będą w stanie zaspokoić nienasycony głód globalnej gospodarki? Jakie skutki polityczne i zmiany cywilizacyjne wywoła brak ropy?

Globalna gospodarka i ropa naftowa połączone są nierozerwalnym zdawałoby się węzłem. Zgodnie z obliczeniami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gdy cena baryłki rośnie o 5 dol., to światowy wzrost gospodarczy maleje o 0,3 proc. A ceny tego surowca zależą od wielu, często zupełnie nieprzewidywalnych czynników. Nieprzewidywalnych, bo najważniejsze złoża ropy znajdują się w obszarach szczególnie niestabilnych: Bliski Wschód, Wenezuela, Nigeria, Zatoka Meksykańska, Morze Kaspijskie, Azja Środkowa, Rosja. Wystarczy, by zastrajkowali nafciarze w Wenezueli, a równowaga podaży i popytu zostaje zachwiana. Dość, że prezydent Putin położy rękę na największym koncernie naftowym swego kraju, a już ceny idą w górę. Jeden celny atak terrorystyczny w Arabii Saudyjskiej wzbudza nerwowość na wszystkich giełdach.

Obserwator spoza Ziemi oceniłby narkotyczne uzależnienie od ropy naftowej jako samobójcze. 25 proc. udowodnionych rezerw tego surowca znajduje się w Arabii Saudyjskiej, a jeśli dodać czterech jej bliskowschodnich sąsiadów, to okaże się, że razem dysponują oni dwiema trzecimi światowych rezerw. Co gorsza, Arabia Saudyjska jest jedynym producentem ropy, który może pełnić funkcję „zaworu bezpieczeństwa”, czyli szybko zwiększać produkcję, by pokryć chwilowe niedobory światowego zapotrzebowania, jak to miało miejsce w 2003 r. podczas strajków w Wenezueli. Ale sytuacja w Arabii Saudyjskiej, będącej jak na razie wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, może się zmienić w każdej chwili, o czym przekonująco rozprawia Robert Baer, wieloletni bliskowschodni agent CIA, na łamach „Atlantic Monthly”. Wystarczy podobny przewrót jak w Iranie, by Zachód utracił kontrolę nad dostawami ropy i jej ceny poszybowały do poziomu 150 dol. albo i więcej za baryłkę.

Jednak nawet jeśli zrezygnujemy z katastroficznych scenariuszy, to i tak cena uzależnienia od ropy wydaje się niezwykle wysoka. Zgodnie z szacunkami amerykańskiego rządu, sami Amerykanie w ciągu 30 lat, jakie upłynęły od kryzysu energetycznego w 1973 r., zapłacili za dostęp do bliskowschodniej ropy 7 bln dol., nie licząc kosztów subsydiów dla własnego górnictwa i nakładów na utrzymanie obecności wojskowej w regionie.

Amory Lovins, szef Rocky Mountain Institute, instytucji analizującej problemy surowców naturalnych, opublikował już w 1976 r. w prestiżowym magazynie „Foreign Affairs” głośny artykuł, w którym przekonywał, że z niezdrowego nałogu i uzależnienia od ropy można się wyleczyć, że można systematycznie ograniczać popyt na ten surowiec nie hamując wzrostu gospodarczego. Na Lovinsa posypały się gromy, bo jego koncepcje wydawały się herezją. A jednak okazało się, że miał rację, a dobrą ilustracją są Stany Zjednoczone, które konsumują najwięcej na świecie energii (i ropy naftowej). W latach 1973–2000 zużycie energii wzrosło co prawda o 25 proc., ale jeśli uwzględnić wzrost liczby mieszkańców USA, to okaże się, że Amerykanie zużywają obecnie mniej energii na głowę niż trzydzieści lat temu. Ponadto zmniejszył się udział ropy w produkcji energii potrzebnej Stanom. Tylko w okresie 1977–1985 produkt krajowy brutto USA wzrósł o 27 proc., a zużycie ropy spadło o 17 proc. Między innymi dlatego, że blisko o połowę zwiększyła się na przełomie lat 70. i 80. efektywność paliwowa amerykańskich samochodów.

Pożyteczny szok

Oczywistym impulsem do szukania tych oszczędności był szok naftowy 1973 r., kiedy kraje zrzeszone w kartelu OPEC nałożyły embargo na eksport ropy do USA. W efekcie cena tego surowca wzrosła wielokrotnie. Ale embargo miało też odwrotny, dalekosiężny skutek. Skłoniło największe koncerny naftowe do poszukiwania innych złóż. Starania opłaciły się, odkryto obiecujące źródła „czarnego złota” w zachodniej Afryce, Zatoce Meksykańskiej, na Morzu Północnym i na Morzu Kaspijskim. Dzięki temu Europa zmniejszyła import ropy z Zatoki Perskiej z poziomu 70 proc. do 30 proc., a udział krajów OPEC w światowej produkcji spadł do ok. 40 proc.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego dodatkowym szerokim strumieniem popłynęła ropa syberyjska i środkowoazjatycka. Powstała paradoksalna sytuacja. Mimo że dwie trzecie udokumentowanych zasobów ropy znajduje się na Bliskim Wschodzie, to jednak zwiększona podaż z innych, mniej obfitych złóż spowodowała zmniejszenie wpływu OPEC na cenę surowca. Na przełomie XX i XXI w. ropa stała się niezwykle tania, czego skutki od razu dało się zauważyć na amerykańskich ulicach, na których znowu pojawiły się samochody monstra żłopiące paliwo – wieloletni wysiłek, dzięki któremu amerykańskie samochody zaczęły palić mniej, został zniweczony, Stany Zjednoczone cofnęły się pod tym względem o 20 lat.

Tania ropa ostatnich lat spowodowała, że artykuł Lovinsa z 1976 r. znowu schowano do szuflady. Nakłady na badania i rozwój w obszarze nowych technologii energetycznych zaczęły maleć zarówno w Stanach Zjednoczonych (spadek o dwie trzecie w okresie ostatnich 20 lat XX w.) jak i w Europie Zachodniej. Wyjątkiem jest Japonia, która stara się kontrolować import surowca, zwłaszcza że zmagać się musi z coraz drapieżniejszym rywalem mającym apetyt na ropę syberyjską – Chinami.

Chińczycy chcą samochodów

O ile więc Japończycy dziewięcioma różnymi podatkami obciążają przyjemność posiadania samochodu, by zachęcać do oszczędzania, to Chiny, jeśli chodzi o motoryzację, wydają się dysponować niewyczerpanym potencjałem wzrostu. Każdego roku liczba samochodów wzrasta tam o 20 proc. i choć Chińczycy mają dopiero ok. 5 mln aut osobowych, to jednak w 2030 r. mogą ich mieć więcej niż Amerykanie (posiadający dziś 129 mln). I to właśnie wzrost liczby samochodów ma być głównym czynnikiem napędzającym wzrost importu ropy przez Chiny.

Nawet jednak świadomość, że do 2025 r. zapotrzebowanie na ropę może się zwiększyć o połowę, nie przeszkadza spać spokojnie prognostom przewidującym, że mimo wzrostu zużycia w perspektywie najbliższego ćwierćwiecza na naftowym rynku nie zajdą znaczące zmiany. Owszem, lata 2003 i 2004 to okres anomalnie wysokich cen, ale powinny zacząć spadać już za rok. Prognoza IEO (International Energy Outlook) przygotowana przez Departament Energii USA zakłada w wariancie optymistycznym, że cena za baryłkę utrzyma się na poziomie 17 dol. aż do 2025 r., w wariancie najgorszym cena ta osiągnie 34 dol. w 2013 r. i 35 dol. w 2035 r. Z tego też względu amerykańscy analitycy są przekonani, że do 2025 r. żadne alternatywne wobec ropy źródło energii nie będzie w stanie konkurować z nią ekonomicznie.

Mówiąc inaczej, sam rynek nie wywoła większych inwestycji w nowe technologie energetyczne. Problem w tym, że jeśli w ciągu najbliższego ćwierćwiecza wybuchnie poważny kryzys i ropy zabraknie, zabraknie również czasu na przestawienie się na inne źródła energii. Dlatego z różnych stron napływają sygnały, że czas rozpocząć kurację odwykową, przestać traktować problem ropy naftowej (a w efekcie bezpieczeństwa energetycznego) wyłącznie w kategoriach rynkowych. Ustalana przez grę popytu i podaży cena odzwierciedla koszty właściwe dla momentu transakcji. Dlatego w wysokich obecnie cenach widać niestabilność na Bliskim Wschodzie i skutki awantury wokół Jukosu w Rosji. Ale nie widać już zupełnie kosztów zewnętrznych, jak np. rachunku, jaki trzeba będzie za 20–30 lat zapłacić za dzisiejszą emisję do atmosfery dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania produktów destylacji ropy naftowej.

Może na wodorze?

Jak przekonuje miarodajny brytyjski tygodnik „The Economist”, ceny ropy powinny być obciążone dodatkowymi podatkami wystawionymi a conto wspomnianych kosztów zewnętrznych. Wówczas konsumenci musieliby więcej płacić m.in. za benzynę i szybko okazałoby się, że wiele nieopłacalnych dziś ze względu na tanią ropę technologii zyskałoby na atrakcyjności. Ruszyłyby inwestycje w badania i rozwój, zwiększyłaby się efektywność paliwowa samochodów, w końcu może w ogóle można by zrezygnować z ropy jako podstawowego surowca energetycznego.

Czy rozwód z ropą jest możliwy? Teoretycznie tak. Wizje najbardziej radykalne zakładają, że czas zacząć przestawiać się na inne źródło energii – wodór, pierwiastek występujący najobficiej. Wodór w postaci czystej jest gazem, gdy spala się w powietrzu, w wyniku połączenia się z tlenem daje oprócz ciepła wodę. Ale z wodorem jest wiele problemów.

Po pierwsze, jest bezużyteczny jako paliwo dla jeżdżących dzisiaj samochodów. Nie wystarczy założenie specjalnej instalacji gazowej, jak w przypadku przeróbki auta na zasilanie LPG. Do wydobycia z wodoru cennej energii potrzebny jest specjalny silnik spalinowy lub, jeszcze lepiej, ogniwo paliwowe. To urządzenie, w którym wodór „spala” się bez płomienia, czyli ulega utlenieniu podczas reakcji elektrochemicznej, w wyniku której powstaje prąd elektryczny. I właśnie powstały podczas tej reakcji prąd służyć może dalej do zasilania silnika elektrycznego, który już będzie napędzać pojazd.

Drugi problem z wodorem polega na tym, że gaz ten nie występuje w naturze w formie wolnej. Jest go pełno, ale związanego w cząsteczkach wody, gazu ziemnego albo występujących w ropie naftowej węglowodorów. Można go z tych związków wydobyć, obecnie najpopularniejszym źródłem wodoru jest gaz ziemny. Tyle że w wyniku takiej operacji oprócz wodoru powstaje tlenek i dwutlenek węgla, co jest ze względów ekologicznych niekorzystne. A ponadto zasoby gazu, podobnie jak i ropy naftowej, są ograniczone. Już lepiej wykorzystywać gaz do bezpośredniego zasilania elektrowni lub samochodów.

Najlepiej byłoby uzyskiwać wodór z najtańszego i najczystszego ekologicznie źródła – wody. Jeśli poddać wodę działaniu prądu elektrycznego (elektrolizie) albo bardzo wysokiej temperatury (termolizie), powstanie wodór i tlen. Tyle że w przypadku elektrolizy do rozłożenia cząsteczki wody trzeba zużyć więcej energii, niż można potem odzyskać w ogniwie paliwowym. Wydaje się więc, że operacja nigdy nie będzie opłacalna. Źródłem wodoru może być też metanol (który w niektórych ogniwach paliwowych może być bezpośrednio paliwem), który z kolei można produkować poddając fermentacji biomasę, np. specjalnie hodowane, szybko rosnące odmiany drzew. Ale jak policzyli Francuzi, by energią biomasy napędzić wszystkie swoje samochody, musieliby potrzebnymi do tej produkcji roślinami obsadzić całe terytorium Francji.

Nie koniec jeszcze kłopotów z wodorem. Gdy już uda się go wyprodukować, pojawi się problem z magazynowaniem. To gaz bardzo wybuchowy, wydaje się więc, że tłoczenie go pod wysokim ciśnieniem do stalowych zbiorników nie będzie się nikomu podobać. Pomysłów na magazynowanie wodoru uczeni mają jednak wiele, choć w tej chwili wszystkie zmuszają do pytania o opłacalność.

Prąd z inteligentnej sieci

Skoro więc z wodorem jest tyle problemów, po co sobie zawracać nim głowę? Zwolennicy przełączenia na wodór nie mają wątpliwości – ropa naftowa i gaz ziemny prędzej czy później się wyczerpią. Wodoru nie zabraknie nigdy. Być może nie będzie się opłacać jego eksploatacja w perspektywie 25, nawet 50 lat. Ale w końcu nie będzie innego wyjścia. Rezygnacja z paliw kopalnych na rzecz wodoru nie jest przy tym zwykłą zamianą jednego źródła energii na inne, jak było choćby w przypadku wypierania węgla kamiennego przez ropę i gaz ziemny. Wodór oznacza rewolucję gospodarczą i społeczną na skalę globalną.

Wizję takiej rewolucji w sposób najbardziej konsekwentny prezentuje Jeremy Rifkin, kontrowersyjny amerykański ekonomista znany z wielu publikacji, w których wypowiada się na temat przemian we współczesnym świecie.

W książce „The Hydrogen Economy. The Next Great Economic Revolution”. („Ekonomia wodoru. Następna wielka rewolucja ekonomiczna”) Rifkin nie ukrywa problemów, jakie niesie z sobą wykorzystanie wodoru. Ale zwraca uwagę, że na kwestie opłacalności nie można patrzeć tylko w perspektywie krótkoterminowej, do rachunku należy dołączyć zarówno wspomniane koszty zewnętrzne jak i trudne do przeliczenia na dolary koszty polityczne. Najważniejszy zysk związany z energetyką opartą na wodorze wynika z jednego prostego faktu – Bliski Wschód przestaje być potrzebny jako źródło najważniejszego dla światowej gospodarki surowca, przestaje więc być też problemem politycznym.

No dobrze, ale jak opłacalnie produkować wodór? Rifkin zapowiadając rewolucję przedstawia się jak realista, dlatego proponuje stopniowe tworzenie nowego systemu energetycznego. Zanim na ulicę wyjadą zasilane wodorem samochody, wodór powinien trafić „pod strzechy”. Zresztą tak już się dzieje. Nowe biurowce budowane w Stanach Zjednoczonych coraz częściej wyposażane są w niezależne elektrownie – ogniwa paliwowe zasilane wodorem (jak na razie pochodzącym z przeróbki metanu). Stanowią awaryjne źródło energii w instytucjach, w których nawet trwająca ułamek sekundy przerwa w dostawie elektryczności może spowodować katastrofę W elektrownie tego typu wyposażonych jest wiele firm w Kalifornii, dostarczają one już dziś podobną ilość energii, jakiej potrzebuje Nowy Jork.

Opłacalność takich wodorowych elektrowni polega nie tylko na tym, że są ratunkiem w razie awarii. Rifkin przewiduje powstanie inteligentnej sieci energetycznej, w której oprócz prądu będą płynąć informacje o aktualnych cenach energii. W amerykańskim systemie energetycznym ceny te cały czas się zmieniają i zależą od chwilowej równowagi między popytem i podażą, a fluktuacje te mogą sięgać poziomu tysięcy procent.

Co będzie działo się w inteligentnej sieci? Gdy energia będzie tania, przydomowa elektrownia zacznie zużywać prąd, by wyprodukować wodór na zapas. Gdy cena pójdzie gwałtownie w górę, ogniwo paliwowe wyprodukuje energię z trzymanego w zapasie wodoru. Energia ta posłuży na własne potrzeby, będzie też mogła być sprzedana sieci energetycznej. Gdy już po ulicach zaczną jeździć auta na wodór, to i one będą częścią takiej sieci. Samochód jest w ruchu średnio przez 4 proc. swojego życia, pozostały czas może służyć jako źródło energii dla systemu wykorzystywane w momencie, gdy będzie to opłacalne. Jeśli popatrzy się na taki bilans całościowo, okazać się może, że rachunki opłacalności ułożą się zupełnie inaczej.

Najważniejszym argumentem dla Rifkina jest jednak całkowita zmiana sposobu produkcji i korzystania z energii elektrycznej. Zmianę tę porównuje do rewolucji, jaką wywołał Internet w świecie informacji. Przed Internetem wytwarzanie informacji i ich dystrybucja znajdowały się pod monopolistyczną kontrolą wielkich koncernów medialnych. Dzięki Internetowi każdy może być dziś zarówno konsumentem jak i twórcą treści, możliwość wyboru niepomiernie się zwiększyła, a świat mediów bardzo się zdemokratyzował. Sytuacja w świecie energetyki jest dziś podobna do sytuacji w mediach epoki przedinternetowej. Produkcją i dystrybucją energii rządzą wielkie koncerny, sieć energetyczna jest ciągle nieefektywna i skoncentrowana. Docelowe przekształcenie tej sieci w podobną do Internetu demokratyczną i inteligentną strukturę przyczyni się zarówno do zwiększenia ogólnej efektywności jak i trudnych do przewidzenia zmian politycznych.

Szansa dla biednych

Nowa gospodarka wodorowa pozwala np. inaczej popatrzeć na problemy krajów najbiedniejszych. Około 2 mld osób nie ma dziś dostępu do żadnej formy elektryczności. Szacunki Electric Power Research Institute (EPRI) mówią, że na 100 przyłączonych w Afryce do prądu rodzin 10–20 podejmuje działalność gospodarczą. Jak jednak podłączyć do prądu 2 mld ludzi? Jeśliby chcieć zrealizować ten cel do 2050 r., to licząc od dziś co dwie doby trzeba by uruchamiać nową elektrownię o mocy 1000 megawatów.

Wiele krajów rozwijających się intensywnie inwestuje w elektryfikację, zakładając sobie przy okazji pętlę na szyję. Bo do produkcji prądu w tradycyjnych elektrowniach potrzeba paliwa, ropy, gazu, w najgorszym przypadku węgla, które kupić można tylko za dewizy, np. na Bliskim Wschodzie. Ale dewizy trzeba pożyczyć, np. na Zachodzie. Właśnie rosnące rachunki za dostawy surowców energetycznych są jedną z ważniejszych przyczyn rosnącego zadłużenia Trzeciego Świata.

Wyjściem z błędnego koła może być zmiana sposobu produkcji i użycia energii. Przejście na system rozproszony, w którym źródłem prądu byłyby mikroźródła: zarówno panele słoneczne jak i ogniwa paliwowe instalowane w pojedynczych wsiach czy nawet osiedlach.

Doświadczenie uczy, że w biednych krajach najlepiej służy rozwojowi pomoc konkretnym ludziom w realizacji konkretnych, niewielkich projektów. Drobne z pozoru inwestycje stają się kryształami, na których rozwija się miejscowa przedsiębiorczość. Połączenie tych wszystkich inicjatyw w podobną do Internetu sieć informacyjno-energetyczną pozwoliłoby, jak marzy Rifkin, wyzwolić się najbiedniejszym spod podwójnego uzależnienia: od niedostępnych surowców i dewiz.

Rzecz jasna, potrzebna jest nie tylko technologia, ale też innowacyjne formy organizacji społecznej. A w istocie, sieć wodorowa może dodać, podobnie jak uczynił to Internet, nowy impuls formom już wypróbowanym, a mniej dziś popularnym. Na przykład spółdzielczości, która ponownie rozkwita w USA w sektorze energetycznym.

Jako ilustrację Rifkin podaje Touchtone Energy, stowarzyszenie skupiające 550 konsumenckich spółdzielni zajmujących się wytwarzaniem elektryczności dla 16 mln odbiorców z 39 stanów. Utworzona przez stowarzyszenie sieć prowadzi wspólną politykę marketingową, konsolidację rachunków, obsługę klientów. Energia kosztuje spółdzielców mniej, niż gdyby chcieli kupować ją w pojedynkę u wielkich dostawców.

Trochę tak, trochę tak

No dobrze, ale ciągle pozostaje kwestia produkcji wodoru. Potrzebny do tego jest prąd, który wytwarzają dziś głównie elektrownie zasilane paliwami kopalnymi: węglem, gazem ziemnym i ropą naftową. Udział źródeł odnawialnych, takich jak elektrownie wiatrowe, panele słoneczne, elektrownie wodne, jest ciągle niewielki, dają one 16,4 proc. światowej produkcji energii elektrycznej (jest to także energia w porównaniu z pochodzącą z innych źródeł mniej opłacalna). Z drugiej strony nawet konserwatywne prognozy przewidują, że udział źródeł odnawialnych wzrośnie do blisko 25 proc. w 2025 r.

Prognozy te nie uwzględniają faktu, że w przypadku rezygnacji z benzyny do zasilania samochodów produkcja energii elektrycznej musiałaby znacznie wzrosnąć, by nadążyć z dostarczaniem potrzebnego wodoru. Francuzi szacują, że dla wyprodukowania wodoru w ilości zdolnej zastąpić dzisiejsze zużycie benzyny musieliby podwoić liczbę elektrowni jądrowych (Francja jest krajem o największym na świecie, bo blisko 80-proc. udziale energetyki jądrowej).

Dla Rifkina jednak co nierealne dzisiaj – może być osiągalne w niedalekiej przyszłości. Ciągle maleją koszty produkcji energii elektrycznej ze źródeł alternatywnych, które, podobnie jak ogniwa paliwowe, mają tę zaletę, że są niewielkie i umożliwiają rozwój sieci energetyki rozproszonej. Innymi słowy, energetyczne zbawienie świata kryje się w połączeniu źródeł odnawialnych z ogniwami paliwowymi w globalną inteligentną sieć produkcji oraz dystrybucji elektryczności.

Rifkin nie jest natomiast zwolennikiem energetyki jądrowej, bez której zdaniem wielu ekspertów nie sposób wyobrazić sobie przyszłości. Bo elektrownie jądrowe mają tę zaletę, że nie emitują dwutlenku węgla, reaktory najnowszej generacji są bardzo bezpieczne i, co ważniejsze, pracując w wysokiej temperaturze (projektowane obecnie reaktory IV generacji) mogą produkować wodór poprzez termolizę wody. Jednak energetyka jądrowa nie cieszy się sympatią opinii publicznej i tylko nieliczne kraje decydują się budować kolejne reaktory.

Rifkin nie jest jedynym radykalnym rzecznikiem wodorowej przyszłości. Podobny program lansują Peter Schwartz i Doug Randall z Global Business Network, amerykańskiej firmy analitycznej. Twierdzą oni, że amerykańska gospodarka jest w stanie w ciągu 10 lat kosztem 100 mld dol. przestawić się na energetykę wodorową, odpowiednio równoważąc nakłady na badania i rozwój, budowę infrastruktury dystrybucji i sprzedaży wodoru, zachęty podatkowe dla producentów samochodów i ich nabywców.

Energia hamowania

Zaangażowanie miliardów w program wodorowy deklarują zarówno najwięksi producenci samochodów (ponad 2 mld dol. w najbliższych latach), wielkie koncerny naftowe, takie jak Shell i BP oraz rządy USA, Japonii, Chin, krajów UE. Jednak zanim zaczniemy napełniać zbiorniki wodorem, możemy spodziewać się realizacji wielu scenariuszy. Zgodnie z prognozami katastroficznymi już od przyszłego roku produkcja ropy zacznie nieodwracalnie maleć. Stać się tak może zarówno na skutek wyczerpania zasobów jak i politycznych kataklizmów w państwach naftowych. Zanim jednak ropy zabraknie, nauczymy się oszczędnie jej używać.

Doskonałym przykładem są samochody hybrydowe wprowadzone na rynek w 2000 r. przez Toyotę i Hondę. Wyposażone są w podwójny układ napędowy, składający się z silnika elektrycznego i spalinowego. Wyrafinowany układ elektroniczny steruje napędem tak, by w optymalny sposób wykorzystywać paliwo. Gdy więc samochód jedzie z większą szybkością, obroty silnika spalinowego wykorzystywane są do ładowania akumulatora. Gdy kierowca naciśnie pedał hamowania, wytracana w ten sposób energia również przechwytywana jest przez akumulator. Silnik elektryczny zaś włącza się wówczas, gdy praca silnika spalinowego byłaby nieopłacalna.

W efekcie hybrydowy Prius Toyoty zużywa dwukrotnie mniej benzyny niż samochód konwencjonalny o podobnej wielkości. Japoński koncern planuje sprzedać w tym roku 150 tys. egzemplarzy spalinowo-elektrycznych mieszańców. Zgodnie z prognozą Departamentu Energii USA, w 2010 r. Amerykanie kupią 750 tys. samochodów hybrydowych, a w 2025 już ponad milion.

Jednak nawet samochody hybrydowe potrzebują benzyny. Ale nafciarze i chemicy uspokajają. Ciągle czekają na poważną eksploatację piaski bitumiczne Kanady, w których ukryte jest ok. 300 mld baryłek ropy naftowej, a więc więcej, niż ma Arabia Saudyjska. Ropa ukryta jest również w trudniejszych do przetwarzania łupkach bitumicznych, których jednak sporo jest na świecie od Estonii przez Chiny po Australię. Jeśli zgodzimy się na nieco wyższą cenę ropy, eksploatacja tych złóż będzie opłacalna. A w najgorszym przypadku można pokusić się jeszcze o katalityczną syntezę benzyny z gazu ziemnego.

Pomysłów inżynierom i uczonym nie brakuje. Potrzebne jest natomiast polityczne wyczucie i rozsądne decyzje. Muszą one uwzględniać konieczność finansowania nakładów na badania dalekosiężne, proponowane przez ludzi takich jak Rifkin, oraz potrzebnych dziś pilnie inwestycji w doskonalenie metod poszukiwania i eksploatacji ciągle niezbędnej ropy. I nie można zapominać, że inwestycje te ciągle musi chronić realna siła. A utrzymanie gotowych do akcji sił zbrojnych kosztuje.

 

Niezbędnik Inteligenta Polityka. Niezbędnik Inteligenta. Wydanie 2 (90050) z dnia 18.09.2004; Niezbędnik Inteligenta; s. 9
Oryginalny tytuł tekstu: "Świat bez ropy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną