Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Cisza nad łóżeczkiem

Czy można nie kochać własnego dziecka?

Czasem dziecko przychodzi nie w porę. Za wcześnie. Rodzic sam jest dzieckiem, względnie infantylnym prawie dorosłym – niedorosłym. Czasem dziecko przychodzi nie w porę. Za wcześnie. Rodzic sam jest dzieckiem, względnie infantylnym prawie dorosłym – niedorosłym. Oleg Sergeichik / Unsplash
Nie kocham swojego dziecka – takie wyznanie to jedno z najsilniejszych tabu.
Bycie z dzieckiem bywa dla psychiki zagrożeniem także dlatego, że wyzwala więcej silniejszych doznań niż jakikolwiek inny związek.Mirosław Gryń/Polityka Bycie z dzieckiem bywa dla psychiki zagrożeniem także dlatego, że wyzwala więcej silniejszych doznań niż jakikolwiek inny związek.

Artykuł w wersji audio

To miało przyjść. Koleżanki zapewniały, że tak się z czasem stanie. Partner – jeszcze gdy była w ciąży – mówił, że matka zaczyna kochać dziecko, jak tylko je zobaczy. Potem, że gdy ono zaczyna się uśmiechać. Potem przestał o tym z nią rozmawiać. Po czterech latach od urodzenia córki ona wciąż żałuje, że jej dziecko jest. Karmi je, prowadzi do przedszkola, wychowuje, ale chciałaby, żeby córka zniknęła. Nie chce sobie z tym radzić. Ani słuchać, że będzie dobrze. Poszła kiedyś do specjalisty. Ten żadnych odstępstw od normy nie znalazł.

Brak miłości do dziecka wymyka się psychiatrycznym klasyfikacjom. O ile dobrze ma się powszechne przekonanie, że ta właśnie jest najbardziej oczywistą i najsilniejszą z ludzkich miłości, o tyle naukowcy toczą spory, czy to, co miałoby ją napędzać – instynkt macierzyński – na pewno istnieje. Sygnały nieumiejętności kochania pulsują w medialnych wypowiedziach i upublicznionych kilka tygodni temu zapiskach Katarzyny W. (jeśli wierzyć w ich autentyczność), której proces o zabójstwo córki właśnie rusza. Bardziej otwarte wyznania czyta się na kobiecych forach: „nienawidzę swojego dziecka”, „nie kocham mojego dziecka, jest mi obojętne”. Wyłącznie anonimowo. Potem jest o strachu przed samą sobą, zagubieniu, samotności, rezygnacji.

A jeszcze niżej, w odpowiedzi – litanie wyzwisk. Oraz oferty adopcji i trochę lukrowanych zapewnień, że to na pewno przecież w końcu przyjdzie, bo to prawo natury.

Gdy zatnie się na rozruchu

Pierwsze dni macierzyństwa to jedyny czas, gdy do niechęci, obojętności, odrazy wobec synów i córek można się przyznać. Bo jeszcze jest nadzieja, że to się wszystko jakoś ułoży pod społeczny standard. Inni mogą te stany uspokajająco tłumaczyć – zaburzeniem hormonalnym, szokiem, przemęczeniem. Bo to przeżycia tak częste, że nie sposób ich nie dostrzegać. Smutek, baby blues, przygnębienie przez kilka dób po porodzie dotyka od 50 do 80 proc. kobiet. 10–30 proc. cierpi bardziej i dłużej przez poporodową depresję. Mniej liczne dosięga stres pourazowy lub psychoza poporodowa.

Czasem napędza te procesy sama medycyna. – W licznych szpitalach rodzącym kobietom rutynowo podaje się kroplówkę z oksytocyny, czyli leku, który wpływa na wzmocnienie akcji skurczowej w porodzie, ale w efekcie zaburza się produkcja własnej oksytocyny, hormonu, który ma kluczowe znaczenie w budowie więzi matki z dzieckiem – tłumaczy Joanna Pietrusiewicz, prezeska fundacji Rodzić po Ludzku. Wiele kobiet odczuwa po prostu jakiś brak – w pewnym stopniu wytłumaczalny chemicznie.

Najsłabsze poporodowe smutki i napięcia zwykle odchodzą same, wyparte przez budzące się poczucie więzi z dzieckiem. Gdy jednak na tym początkowym etapie coś się w mechanizmie zatnie, oficjalny system wsparcia rzadko jest skuteczny, a czasem wręcz pogłębia kłopoty. – Pomoc specjalisty bywa wówczas niezbędna – podkreśla Joanna Pietrusiewicz. – Nie ma obowiązku, by na oddziałach położniczych był dostępny psycholog. A nawet jeśli jest, to pacjentki często o tym nie wiedzą.

Szukając wsparcia na własną rękę, skazane są na płatne wizyty w prywatnych gabinetach psychologów czy psychiatrów. Państwowe przychodnie z wielotygodniowymi kolejkami są dla nich bezużyteczne. To nie działa.

A gdy stan psychiczny kobiety jest poważny albo jeśli włączają się kolejne cielesne choroby, których geneza tkwi w psychice – następuje emocjonalne rozstanie z dzieckiem. W Polsce nie ma oddziałów szpitalnych dla dorosłych, na których pacjentka mogłaby być z noworodkiem. Leczy się matkę. Problem się pogłębia. Im mniej czasu w bliskości, im mniej dotyku, tym trudniej o więź. Stan się utrwala.

Gdy sama jest dzieckiem

Czasem dziecko przychodzi nie w porę. Za wcześnie. Rodzic sam jest dzieckiem, względnie infantylnym prawie dorosłym – niedorosłym. „Wiesz, dlaczego jest Antoś? – Bo uprawialiśmy seks i zaszłaś w ciążę. – Nie, bo chciałam. Bo chciałam mieć kogoś do kochania” – wyznaje swojemu partnerowi Natalia, 17-letnia bohaterka filmu Kasi Rosłaniec pod przewrotnym tytułem „Baby blues”.

Natalia nie cierpi na smutek poporodowy, jej dziecko ma kilka miesięcy. Ale miłości, którą zaplanowała, nie umie mu dać. Widzi w synu żywą, lecz kłopotliwą zabawkę, podrzuca obcym, pieniądze na jedzenie wydaje na imprezy.

W 2011 r. 16 tys. polskich nastolatek urodziło dzieci. Dr Milena Gracka-Tomaszewska z Wydziału Psychologii UW ocenia, że jeśli dziewczęta w tym wieku postanawiają zostać matkami, często robią to z powodów podobnych do tych, o których mówi filmowa bohaterka. – Taka potrzeba posiadania dziecka wyrasta z jakiegoś braku, z poczucia, że się czegoś nie dostało w relacji z ważnymi osobami – miłości, opieki, troski.

Często pojawia się dodatkowa trudność, gdy ojciec dziecka nie sprawdza się jako wspierający partner. Albo gdy dziecko jest inne, niż miało być – chłopiec zamiast dziewczynki, chore zamiast zdrowego. Albo gdy dużo płacze, ma cechy autyzmu – nie reaguje na uśmiech, próby kontaktu. – Jeśli matka jest wciąż w okresie dorastania, sama boryka się z tworzeniem własnej tożsamości, dorzucenie do tego bycia matką nie ułatwia jej rozwiązania konfliktów wewnętrznych – dodaje dr Gracka-Tomaszewska.

Ale częstsze nawet jest macierzyństwo świadome swej niedojrzałości: pomyłkowe, przypadkowe, z imprezy. A jednak przesądzone. I nie chodzi tylko o niedopuszczalność aborcji. – Od 15 roku życia człowiek może decydować o własnej seksualności, ale aż do 18 urodzin dziewczyna nie dostanie od lekarza recepty na tabletki antykoncepcyjne, jeśli nie zgodzą się na to jej rodzice – wyjaśnia prof. Monika Płatek, prawniczka. – Teoretycznie ma do dyspozycji prezerwatywy, ale jeśli partner odmówi ich użycia, konsekwencje poniesie tylko ona.

Matki z melanżowych wpadek nie są typowymi dzieciobójczyniami, ta zbrodnia rzadko popełniana jest na pierwszych dzieciach. Nie zostawiają też masowo swoich synów i córek bez opieki (policja wszczyna rocznie 60–70 spraw dotyczących porzuceń przez wszystkich – młodszych i starszych). Nie zmienia to faktu, że swoją niechcianą ciążę często traktują jak raka – czy jak miała pisać W. – wysysającego od środka cyborga.

Zdaniem Mileny Grackiej-Tomaszewskiej, jest trochę racji w poglądzie, że do miłości można z czasem dorosnąć. Tym bardziej że wraz z matką rozwija się przecież dziecko. 22-latce może być łatwiej w relacji z synkiem przedszkolakiem, niż było, gdy sama miała lat 17, a syn był niemowlęciem, którym musiała cały czas się zajmować. Ale to, że nastolatkom jest trudniej, nie znaczy oczywiście, że dojrzałość jest tylko kwestią metryki. Czy miłości do dziecka można się nauczyć? Dr Gracka-Tomaszewska odpowiada, że można. I dodaje: – Jeśli uda się miłość przeżyć w innej relacji, na przykład z partnerem. Jeśli tylko jest jakiś jej zalążek.

Gdy nie umie być blisko

A ten zalążek to umiejętność bycia blisko. Tymczasem, zdaniem psychologów, lęk przed bliskością jest coraz częstszy wśród młodych. Bardziej egzystencjalny, niż dotyczący codzienności, może związany z własnym niemowlęctwem, które minęło w izolacji od matek, przez co uniemożliwiło powstanie skojarzenia, że bycie z kimś blisko to coś dobrego.

Albo druga skrajność – przekonanie, że budowanie bliskości powinno odbywać się na zasadzie całkowitego zlania, sklejenia, wedle wzoru „my dwoje to jedno”. – Jeśli ktoś miał taką relację z własną matką, wchodzi w podobny typ relacji z partnerem albo partnerką. Dla dziecka w takim związku nie ma przestrzeni. Gdy się pojawi, ktoś musi zostać odsunięty, albo ono, albo jedno z partnerów – wyjaśnia dr Gracka-Tomaszewska.

Bycie z dzieckiem bywa dla psychiki zagrożeniem także dlatego, że wyzwala więcej silniejszych doznań niż jakikolwiek inny związek. Na dziecko rodzic wścieka się bardziej, boi się o nie mocniej, przeżywa większą bezradność niż wobec reszty ludzi. Dla niektórych osób, biologicznie wyposażonych w niestabilność emocjonalną, ta amplituda jest zbyt duża, by z nią żyć. Chroniąc siebie, odcinają się od tego, co czują.

Czasem swoje pięć groszy dokłada natura, z założenia projektując dziecko podobne do matki lub ojca. Tak by rodzice mogli odnaleźć w potomku kawałek siebie, wiedzieć, z kim mają do czynienia, rozumieć go, odpowiadać na jego potrzeby. System zawodzi, gdy wyeksponowane w dziecku cechy matki to te, których ona najbardziej w sobie nie lubi. Lub gdy potomek kropla w kroplę przypomina partnera, który odszedł albo dał się we znaki.

Gdy gra rolę

Sandra kiedyś się przewróciła, gdy niosła syna na rękach. Pomyślała, że gdyby coś mu się stało, to nawet by nie płakała. Płakała tylko dlatego, że skrzyczała ją mama – bo Sandra jak zwykle jest nieuważna. A Sandra matki chyba nienawidzi. Choć głośno nigdy się do tego nie przyzna. Uwielbia ją za to mąż Sandry, bo matka cudownie opiekuje się wnukiem. Sandra ma 27 lat, na początku nawet się na synka cieszyła. Teraz, pół roku później, uważa, że przez niego nie wykorzysta życiowych szans. Myśli, by zostawić dziecko mężowi, a dla siebie wynająć coś osobno.

Miłość do dzieci łatwiej przychodzi kobietom, które mają spójny obraz własnej matki. I wcale nie chodzi o to, by matka była doskonała. Lepiej, gdy ktoś mówi: „moja matka miała ograniczenia, wściekała się, często krzyczała – ale miała problemy w pracy; a jednocześnie dawała dużo wsparcia, starała się”, niż gdy idealizuje: „miałam cudowną matkę”, a potem w rozmowie wychodzi, że ta matka zostawiała półtoraroczne dziecko samo i szła coś załatwić.

W kraju matek Polek dużo łatwiej popaść w idealizację. A gdy kobieta nie potrafi zmierzyć się z tym, że jej matka miała wady – gdy jej obraz jest tak bardzo chroniony, sprzeczny i niespójny – nie może się na nim oprzeć. Zostaje szarpanina między poczuciem, że można porzucić dziecko, nie zajmować się nim, a wymogiem całkowitego poświęcenia. – W takich kobietach dzieci budzą mnóstwo ambiwalentnych uczuć. Bo jeśli chce się mieć potwierdzenie własnej doskonałości, to każde niezadowolenie dziecka może być odbierane jako podważenie sensu matczynych starań. Nie zje zupki, to znaczy, że ona jest beznadziejną kucharką, do niczego się nie nadaje – tłumaczy Gracka-Tomaszewska.

Jeśli w dodatku matka zostaje z noworodkiem sama, nawet bez męża spędzającego dni w pracy, porzucona w pułapce bez wyjścia, może przyjąć, że wszystko, co dzieje się z dzieckiem, jest jej winą. A ktoś, wobec kogo ma się poczucie winy, budzi rosnącą niechęć.

Gdy nie ma wioski

Bo na to, czy więź z dzieckiem ma szanse się rozwinąć, poza cechami i kondycją psychiczną samej matki, ma wpływ jeszcze jedno. Społeczny klimat, temperatura otoczenia – od najbliższego do rozumianego bardzo szeroko. W polskiej rzeczywistości, jak w wielu krajach Zachodu, odeszło w niepamięć, że w wychowaniu dziecka rolę odgrywa cała wioska. Działa biologia: jeśli dzieckiem w ciągu dnia zajmuje się sześć czy siedem osób, jak na przykład w tradycyjnych społecznościach Azji, fizyczne zmęczenie, obciążenia rozkładają się na wszystkich. Jeśli w pojedynkę realizuje się: karmienie piersią co najmniej do pierwszych urodzin (jedyny akceptowalny wybór), wczesne wychwytywanie talentów, pasji i niwelowanie deficytów rozwojowych, wychowywanie w atmosferze spokoju i łagodności, a do tego najlepiej budowanie świadomości ekologicznej od zarania, w układzie mogą przegrzać się styki.

– Kobieca samotność zaczyna się jednak jeszcze przed przyjściem dziecka na świat, jeszcze zanim dziewczynka staje się kobietą – zauważa Monika Płatek. – Co te młode dziewczyny wiedzą o sobie? Jak kształtuje się ich poczucie własnej wartości? „Masz być coraz szczuplejsza, coraz ładniej wyglądać – i brać jak największą odpowiedzialność za swoje życie, za życie nienarodzone, za życie, które wydajesz na świat” – słyszą. Dużo o warunkach naszego życia mówi fakt, że polityk może oświadczyć, że kazałby rodzić zgwałconej żonie, i czuje się z tym dobrze. Młode kobiety wciąż wzrastają w atmosferze restrykcji, wymagań i w emocjonalnym chłodzie.

Gdy nic nie pomaga

Oczywiście nie wszystkie te trudności w kochaniu muszą przybierać najtragiczniejszą, agresywną postać. Ale mogą.

Z tego zestawu ryzykownych sytuacji, do oficjalnego obiegu przebiła się tylko jedna formuła: depresja poporodowa. Baby blues, który powinien minąć. Wiedza, że coś takiego jest i jak to działa, dotarła do świata już na tyle, że dla kobiet zabijających dzieci, jak to nazwano: w okresie porodu lub pod wpływem jego przebiegu, prawodawcy proponują łagodniejsze kary niż dla pozostałych zabójców. Te łagodniejsze wyroki zapadają zresztą ledwie w kilku sprawach rocznie.

Z medialnych deklaracji adwokata Katarzyny W. można wnosić, że chce on, by sąd w ten sposób potraktował także jego klientkę. Budzi to jednak zdziwienie prawników i lekarzy – nie chodzi przecież o zabójstwo noworodka. Motywacje i działania matki Madzi z pewnością będą jeszcze badać biegli psychiatrzy i psychologowie. Znamienne jednak, że i w tej sprawie – jak w niemal wszystkich medialnych sprawach zabójstw dzieci w ostatnich latach – mówi się wyłącznie, a w każdym razie najgłośniej, o winie matki. Bo przecież matka to matka – jej zadaniem jest kochać i chronić. Nie kocha? To niemożliwe.

Otóż – możliwe. Czasami matka nie kocha. Każda z takich historii będzie się wiązać z dramatem, ale też w większości takich spraw można pomóc – i matce, jeśli tego chce, i dziecku. Na początku – nie zostawiając ich samym sobie, wspomagając organizowanie grup wsparcia kobiet w podobnej sytuacji, wysłuchując żon, córek, sióstr, przyjaciółek. A jeśli pierwszy trudny czas minął, a miłość matki jednak nie przyszła, ktoś wciąż jeszcze może nauczyć dziecko żyć z taką matką, jaką od życia dostało. Dziadek, ciocia, terapeuta, jeśli ktoś w porę młodego człowieka do niego przyprowadzi. Jeśli nie działa wioska, niech zadziała choć najbliższe podwórko. Niekochane dziecko może stać się kochającym dorosłym.

Polityka 07.2013 (2895) z dnia 12.02.2013; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Cisza nad łóżeczkiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną