Wyczekujemy Wielkanocy, jak podobnych przerw w codziennej rutynie, jako okazji do tego, by wreszcie można było trochę odpocząć. Po kilku godzinach w gronie bliższej i dalszej, rzadziej widywanej rodziny, mamy jednak serdecznie dosyć i chętnie wrócilibyśmy na stanowiska pracy, by skryć się w zaciszu własnego biura. Na czym polega problem i co zrobić, żeby choć w jakimś stopniu go uniknąć?
W dużej mierze problem tkwi w nastawieniu. Warto uzmysłowić sobie, że Święta to nie czas odpoczynku. Święta to okres wypełniania rytuałów; w przypadku Wielkanocy dla wielu z nas szczególnie ważnych, bo to przecież święto o największym dla chrześcijan znaczeniu. Jeśli chce się je przeżyć w duchu religijnym, wziąć w udział w kościelnych uroczystościach, to – porzućmy złudzenia - czasu na odpoczynek zwyczajnie zbyt wiele nie zostanie.
Zapewne można też (jeszcze nie jest za późno!) dojechać do Świąt zmęczonym nie bardziej niż to konieczne, jeśli zahamuje się w sobie pęd do przygotowywania ton jedzenia, któremu trzeba następnie stawić czoła. Ta kwestia właśnie bywa istotnym źródłem napięć przy spotkaniach z rodziną. Podobne spotkania mogłyby być zresztą mniej stresujące, gdybyśmy odbywali je trochę częściej, nie pozwalając na odzwyczajenie się od siebie nawzajem – ale to już nie do nadrobienia w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin. Nawet jednak, gdy, jest jak jest, zamiast wzdychać „Znów spotkanie z ciotką Ireną - żyć nie da” możemy zapytać samych siebie, czy aby na pewno to ciocia, wujek, czy babcia są nieznośni? Co będzie, gdy ich zabraknie? Fakt, i w to trzeba włożyć pewien wysiłek. Ale jest szansa, że z podobnymi pytaniami w głowie, paradoksalnie, poczujemy się przy świątecznym stole trochę szczęśliwsi. W końcu to, czy ten czas będzie dla nas czasem dobrym, spokojnym i radosnym, w dużej mierze zależy od nas samych.