Społeczeństwo

Archipelag Hałda

Hałdy – śląskie Fudżijamy i Wezuwiusze

Hałda Skalny w Łaziskach Górnych. Niegdyś największa trucicielka, dziś ulubione miejsce cyklistów i biegaczy. Hałda Skalny w Łaziskach Górnych. Niegdyś największa trucicielka, dziś ulubione miejsce cyklistów i biegaczy. Wojciech Śmieja / Polityka
Francuskie hałdy kopalniane z Nord-Pas de Calais znalazły się – podobnie jak Luwr czy zamki znad Loary – na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z ich śląskimi siostrami sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Najwięcej hałd jest w regionie rybnickim.Wojciech Śmieja/Polityka Najwięcej hałd jest w regionie rybnickim.
Hałda przy kopalni Pniówek.Wojciech Śmieja/Polityka Hałda przy kopalni Pniówek.
Szarlota - najwyższa hałda w Europie.Wojciech Śmieja/Polityka Szarlota - najwyższa hałda w Europie.
Pokątny zbieracz węgla na hałdzie w Pszowie.Wojciech Śmieja/Polityka Pokątny zbieracz węgla na hałdzie w Pszowie.

Kuba z Pszczyny, obieżyświat i fotoamator, wmówił znajomym, że zdjęcia zrobił na Uralu Polarnym. Tomek z Mikołowa, offroadowiec, wplótł zdjęcia z hałdy do fotorelacji z gór Maroka. – Czasem wydaje mi się, że Amerykanie lądowanie na Księżycu też kręcili na hałdzie – mówi.

Śląskich hałd ubywa, idą na autostrady, wiadukty i wały przeciwpowodziowe, poddaje się je rekultywacji, niweluje, więc powoli przestają być oczywistym elementem pejzażu. Te, które się ostały, nowe pokolenie Ślązaków próbuje dostosować do swoich potrzeb.

Nasza Fudżijama

Szarość Rydułtów możecie rozumieć, jak chcecie: dosłownie i metaforycznie. Dosłownie, bo w miejscowym powietrzu najżywsze kolory szybko szarzeją. Metaforycznie, bo miasto jest nieciekawe, parterowe, zacienione większym i bardziej energicznym Rybnikiem. Rydułtowy są górniczym osiedlem, jakich na Śląsku wiele. W centrum kopalnia, której szyby widać niemal z każdego miejsca. Ale ponad kopalnią jest jeszcze coś. Hałda. Niemal regularny stożek wyrasta ze śląskiej równiny na 134 m (311 m n.p.m.). Nazywano go różnie: Fudżijamą, piramidą. Ale od 2007 r. hałda nazywa się oficjalnie Szarlota. Bo mieszkańcy Rydułtów uświadomili sobie, że góra, która rzuca cień na miasto, na której wciąż coś się tli, stanowi o wyjątkowości miasteczka. Hałda jest bowiem najwyższa na kontynencie europejskim! No i się zaczęło.

Najpierw konkurs na nazwę – stanęło na Szarlocie, bo to spolsz­czona nazwa niemieckiej Charlotty, miejscowej kopalni. Potem kopalnia ufundowała napis toczka w toczkę jak ten w Hollywood – na porastającym rachitycznymi brzózkami stromym zboczu stanęły podświetlane w nocy litery SZARLOTA, dwa i pół metra każda.

Niestety, kolejnego kroku nie udało się zrobić – Szarlota nie stała się atrakcją na Śląskim Szlaku Zabytków Techniki. Hałda należy do kopalni i wciąż się rozrasta. Już nie w górę, ale na boki – i traci swój wyjątkowy kształt. Ciężarówki i spychacze usypują kolejne pryzmy czarnego kruszywa, toteż oficjalnie na jej teren wchodzić nie wolno. A jednak chętnych nie brakuje. Nic dziwnego. Szarlota leży w samym sercu historycznego Górnego Śląska, a widok z niej jest niezapomniany.

Wzrokiem dosięgnąć można gierkowskiej Huty Katowice i powstańczej Góry św. Anny, szczytów Beskidów aż po Babią Górę z jednej i sudeckiego Pradziada z drugiej strony, kawału Opolszczyzny i piędzi Małopolski. Dla lokalnych patriotów – widok bezcenny, ale na pielgrzymki autonomistów hałda jest zbyt stroma i sypka. Stała się za to mekką miłośników fotograficznych dalekich obserwacji, którzy wyposażeni w najlepsze obiektywy ścigają się o to, kto utrwali dalszy obiekt. O lepsze z fotografami idą miłośnicy sportów ekstremalnych – downhillowcy, motocykliści, quadowcy, a zimą nawet narciarze i snowboardziści – ci muszą się spieszyć, bo hałda jest ciepła i śnieg szybko schodzi.

Dzięki hałdzie Rydułtowy przestały być anonimowe. Ponad stu mieszkańców miasta pojawiło się na planie filmu „U stóp Szarloty” (pomysł miejscowych harcerzy). Jego fabuła opowiada o chłopaku z Warszawy, który wdał się w narkotyki. Wysłany do rodziny w Rydułtowach odnajduje sens życia i miłość – śląskie powietrze może i jest trujące, ale prostym wartościom: pracy, rodzinie, trosce, odpowiedzialności ono nie szkodzi; wciąż, jak twierdzą autorzy filmu, kwitną one w cieniu Szarloty.

Śląskie Wezuwiusze

Hałda, obok familoka, szybu i fabrycznego komina, to chyba najczęstsze skojarzenie, jakie mamy ze śląskim krajobrazem. I nic dziwnego. Złota bulla papieża Innocentego II z 1136 r., znana wszystkim studentom polonistyki, bo jest pierwszym tekstem pisanym, w którym pojawiają się polskie nazwy i imiona, wspomina o bytomskich kopaczach rud srebra. Musieli gdzieś to, co wydobyli, a nie było srebrem, gromadzić. Na hałdzie albo – może lepiej – warpie, bo hałda jest pożyczką z niemieckiego die Holde i pojawiła się – pierwotnie jako gwarowa hołda – dopiero gdzieś w połowie XIX w.

Ograniczając się do dwóch ostatnich stuleci, można mówić o trzech etapach związku Ślązaków z hałdami.

Pierwszy trwał mniej więcej do lat 60. minionego stulecia. Mają go wciąż w pamięci Ślązacy starszego pokolenia. Spędzali tam dzieciństwo: latem jako Indianie szukali „złota gór czarnych”, zimą zjeżdżali na sankach, a wiosną i jesienią, kiedy wieją najsilniejsze wiatry, puszczali latawce. Po szkole chodziło się na hałdy zbierać węgiel i złom. Kiedy dzieciństwo mijało, szło się do kopalni po to, żeby własnym potem hodować hałdę, a jeśli w życiu się nie wiodło, to hałda hodowała człowieka – jak odnotowuje użycie rzeczownika hołda „Mały słownik gwary Górnego Śląska”: „Biydoki downiyj zbiyrali wóngiel na hołdzie” albo (drugie użycie): „Bezdómni to sie bez zima na hołdzie grzejóm”. Kiedy już nadeszła starość, siadało się przed familokiem na ławeczce, pykało fajkę i patrzyło na hałdę; a jeśli się było Erwinem Sówką, Teofilem Ociepką albo Ewaldem Gawlikiem – to się ją malowało.

Ale hałdy rosły, wciąż i wciąż. Setki milionów ton węgla wydobywane przez „dziesiątą potęgę gospodarczą świata” oznaczały także setki milionów ton kruszywa skalnego (przypada go 400–600 kg na każdą tonę węgla). Swoje dokładały huty cynku i ołowiu, zakłady chemiczne – cały potwór śląskiej industrii z jego niezliczonymi mackami. Byle jak składowane odpady co rusz się zapalały, osuwały, dymiły, śmierdziały. Badania naukowe nie pozostawiały cienia wątpliwości: hałda zatruwa i skraca życie.

W tym przekonaniu wyrosło średnie pokolenie Ślązaków, bo w latach 80. faktów już nie dało się ukryć. O największej trucicielce, hałdzie Skalny w Łaziskach Górnych, pisano reportaże i kręcono filmy dokumentalne. Odpady gromadzono tam do 1998 r.; liczyła sobie wówczas 86 lat, mierzyła 92 m (389 m n.p.m.), zajmowała 30 ha i ważyła 17 mln ton. Gdy zapłonęła, gaszenie trwało sześć lat; w 2000 r. pożarem było objętych nawet 60 proc. hałdy. Mieszkańcy oddychali mieszanką tlenku węgla, dwutlenku siarki i tlenków azotu.

Dziś hałdę Skalny porasta trawka, na szczycie znajduje się jeziorko, w którym zapaleńcy łowią ryby. Wstęp co prawda nadal jest zakazany, ale nikt tego nie przestrzega. Pikniki urządzają tu krótkofalowcy, na spacery chodzą zakochani, a treningi urządzają biegacze i cykliści – hałdę uformowano tak, że jej kształt przywodzi na myśl aztecką świątynię, co tylko ułatwia wjazd. Wezuwiusz zamienił się w Teotihuacan. Młodym Ślązakom hałda daje gwarancję dobrej zabawy.

Ślązak wraca do hałd

Dziadkowie Marcina Łysaka chodzili na hałdę zbierać węgiel i złom, jak się trafił. Marcin zajmuje się fotografią ślubną – fotografował nowożeńców w różnych miejscach; był i Dubaj, i Wenecja, ale są też i hałdy. – I nie ma tu jakichś sentymentalnych względów, że np. on górnik albo ona z górniczej rodziny. Chodzi raczej o to, że hałda jest niesłychanie plastyczna. Czarna pokruszona skała przypomina plaże Lanzarote, a spękaliny nieckę wyschniętego jeziora. Ciekawa faktura podkreślana jeszcze brakiem koloru nadaje się idealnie do sesji plenerowych.

Michał Jurczyga w hałdzianym biznesie siedzi od 10 lat. Interesują go te, z których można coś pozyskać lub coś na nie wwieźć: hałda po hucie Kościuszko w Chorzowie, hałda w Bytomiu-Bobrku czy Rudzie Śląskiej-Orzegowie. Dziś to raczej hałdy à rebours, po prostu rozgrzebane dziury w ziemi, z których ciężarówkami wywozi się kruszywo do budowania podkładów autostradowych czy zasypywania nieczynnych szybów kopalnianych. Żyją z tego wielkie firmy, jak Haller SA czy Haldex, ale też pokątni zbieracze węgla i złomu, którzy gdzieś na obrzeżach tych dewastopoli palą swoje ogniska. Gromadzą się przy nich jak koczownicy i nad ogniem opalają zdobycz – fragmenty kabli, stare przewody.

Hałdy wciągnęły Jurczygę. Lubi wsiąść do swojego sfatygowanego Land Rovera i zrobić objazd po zwałowiskach, pogadać z ludźmi na miejscu. – Jedna z moich pierwszych randek z żoną też była na hałdzie. Magda jest psycholożką, pochodzi z Bytomia i pracuje z górnikami, ale nigdy wcześniej nie była na hałdzie. Nie wierzyła mi, że tam może być pięknie, dopóki nie wziąłem jej na Murckowską Hałdę na południu Katowic. Jest położona w lesie, w oddali widać miasto. Można się zapatrzyć...

Prof. Adam Rostański pracuje w Zakładzie Botaniki UŚ i nie lubi słowa hałda. Woli mówić o zwałowiskach. Zajmuje się ich biologią od 30 lat. Dla profesora zamknięte zwałowiska to miejsca cenne, bo wyłączone z działalności człowieka. Mogą tu powrócić typowe dla regionu rośliny i zwierzęta, dla których w najbardziej zurbanizowanym regionie w Polsce nie ma gdzie indziej miejsca. – Ale zbierać grzybów na takim terenie jednak nie polecam! – ostrzega profesor.

Paradoksalnie, najcenniejsze dla biologa są te najbardziej toksyczne zwałowiska powstałe po hutach cynku i ołowiu. Ekstremalne warunki środowiskowe sprawiają, że pojawiają się gatunki rzadkie, np. pleszczotka górska występująca naturalnie tylko w Tatrach. – Na hałdzie Wapniówka w Jaworznie-Szczakowej, powstałej przy zakładach wytwarzających sodę kaustyczną, występuje 17 gatunków roślin chronionych, samych storczyków jest osiem gatunków! Niestety, żali się profesor, w naszej świadomości hałdy to tereny skażone, odpadowe, bezwartościowe – nie podlegają właściwie żadnej formie ochrony.

Naukowiec zazdrości Brytyjczykom. – Kategoria Site of the Special Scientific Interest (SSSI – miejsce szczególnie interesujące z naukowego punktu widzenia) to narzędzie prawne pozwalające chronić tego typu tereny i na przykład obserwować zachodzące tam procesy biologiczne. U nas często zdarza się tak, że my jako botanicy zakładamy na jakimś zwałowisku eksperyment, przyjeżdżamy po roku zobaczyć, co nam wyrosło, a tu okazuje się, że hałdy już nie ma, bo pojawił się nowy dzierżawca i wywiózł surowiec na podsypkę wiaduktu czy drogi.

Wspomnienie wełnowieckich Alp

W Polsce, zwraca uwagę profesor Rostański, nie przeprowadzono nawet żadnej kompleksowej inwentaryzacji zamkniętych zwałowisk. A wiele z nich kwalifikowałoby się do objęcia jakąś formą ochrony i nie zawsze urządzanie terenów rekreacyjnych, quadowisk czy pól golfowych jest najlepszym pomysłem. – Na gorąco jako warte ochrony elementy krajobrazu mogę wymienić stożkowe hałdy regionu rybnicko-wodzisławskiego, hałdę w Chropaczowie (Świętochłowice), wspomnianą już Wapniówkę w Szczakowej, pustynię ekologiczną wokół dawnej huty Wilhelmina w Katowicach-Szopienicach.

Jeszcze kilka lat temu, wspomina Rostański, na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich wznosiły się słynne Alpy Wełnowieckie – kilkadziesiąt hektarów hałd pozostałych po działalności m.in. Huty Silesia. Świetnie było je widać z centrum Katowic. Ten teren, choćby z racji położenia i dogodności komunikacyjnej wcześniej czy później musiał zostać wykorzystany dewelopersko, dziś zajęty jest m.in. przez Górnośląski Park Przemysłowy. Nowoczesne biura, przeszklone open space’y, biznesowy szyk i prestiżowa ekodzielnica mieszkaniowa krok po kroku przesączają się z wirtualnej makiety w betonowo-aluminiowo-szklaną rzeczywistość. Inwestor posłuchał jednak rady prof. Rostańskiego, który sugerował, by choć jeden pagórek, jeden spiek hutniczy, pozostawić na terenie GPP jako wspomnienie Alp Wełnowieckich i dowód dwustuletnich tradycji hutniczych regionu. Nie jest to wiele, przyznaje profesor, ale wystarczy, by wierzyć, że po hałdach pozostanie na Śląsku coś więcej niż tylko parę miejscowych nazw, takich jak Załęska Hałda czy Hołdunów.

Dawniej zza hałd nie było widać Śląska – dziś można go z nich niemal cały zobaczyć. Wciąż jeszcze ze szczytu Szarloty, Murckowskiej Hałdy czy Skalnego ten Śląsk jawi się jako (co prawda przerzedzany) Archipelag Hałda. Kiedy myśli się o znikających starych hałdach, przychodzi na myśl zdanie z Miłosza: „Nic nie brakowało temu widokowi, oprócz uświetnienia”.

Korzystałem m.in. z „Hałda: materiały IV sesji śląskoznawczej pracowników naukowych, studentów i gości Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego” pod red. T. Głogowskiego i M. Kisiela, Katowice 2000.

Polityka 12.2014 (2950) z dnia 18.03.2014; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Archipelag Hałda"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną