Tekst został opublikowany w POLITYCE w lipcu 2014 roku.
Rafał Betlejewski już zaczął. Rocznik 1969. Artysta, performer, znany jako autor akcji „Tęsknię za tobą, Żydzie”. Ten od „kapliczki telewizyjnej” i od kampanii „Spal wstyda”, do której zachęcał słowami: „Wyruchała cię korporacja, przyjdź spalić wstyda”. Tak dekadę temu gromadził młodych ludzi do wspólnego palenia śladów pracy w korporacji: firmowych smyczy, długopisów, dyskietek, opinii pracowniczych. Starszych ludzi na ogół odpychał. Teraz ich odkrywa i zadziwia.
Pokolenie 1600 to faktycznie jest pokolenie 1436. Bo 1600 zł brutto oznacza 1436 zł netto, czyli na rękę. Trudno powiedzieć, czy to jest dużo czy mało. Jak ktoś mieszka z nieźle zarabiającymi dziećmi i emeryturę wydaje na siebie, to 1436 zł spokojnie starcza mu na lekarstwa, osobiste zakupy, drobne rozrywki i tanie wakacje. Jeśli emeryckie małżeństwo ma wspólnie prawie trzy tysiące, żyjąc w małym mieszkaniu i nie wydając za dużo na zdrowie, też da radę. Ale samemu starszemu człowiekowi przeżyć za 1436 zł jest ciężko. Betlejewski sprawdza, jak ciężko.
Akcję Pokolenie 1600 wymyśliła Krystyna Lewenfisz-Kulesza z utworzonej w 2011 r. Fundacji Senior Economicus. Przewodniczącą rady fundacji jest prof. Maria Szyszkowska. Przez pierwsze dwa lata FSE działała dość skromnie. Głównie udzielała indywidualnych porad, jak przetrwać na emeryturze, jak nie popaść w długi i jak o siebie dbać za takie pieniądze. Ale to się miało całkiem nijak do potrzeb. Parę osób dających dobre rady nie jest nawet kroplą w oceanie problemów emeryckiej nędzy. A nędza to nie tylko bieda, czyli brak pieniędzy, na który pewnie niewiele da się poradzić. To cała kondycja. Stąd pomysł, żeby się zwrócić do mediów. Padło na publiczne, ale niszowe, mazowieckie Radio Dla Ciebie i na prowadzącego tam program Betlejewskiego jako na człowieka, który ma pomysły. Razem wymyślili, że Betlejewski spróbuje przeżyć miesiąc jak emeryt.
Po dwóch tygodniach przekonał się, że nie daje rady. Z przeciętnej emerytury do końca miesiąca zostało mu 150 zł. Czyli 10 zł dziennie. Mimo że pomagała mu doświadczona emerytka Irena, która krążąc między Halą Mirowską, Halą Banacha i kilkoma mniejszymi bazarkami, za 50 zł umiała mu zrobić zakupy nie do udźwignięcia. Irena wie, gdzie w Warszawie najtańsze są jajka, pieczywo, mięso, owoce. I wie, na co nie wolno sobie pozwolić. Na truskawki z taniego stoiska – tak. Na czereśnie, nawet w szczycie sezonu – absolutnie nie.
Na początku – jak większość porządnych emerytów – Betlejewski zapłacił za mieszkanie. 576 zł za 56 m kw. w starym budownictwie na warszawskiej Ochocie. Potem popełnił błąd, płacąc 136 zł za swój normalny abonament w sieci komórkowej. A trzeba było wybrać opcję emerycko-studencką za 19,90 plus 10 zł za internet. Bolesne frycowe płacone przez człowieka, który jako tako zarabia. Potem była wizyta u weterynarza z psem, który też jest seniorem. Ponura diagnoza. I ponury kosztorys. 350 zł za konieczne badania. Zrezygnował. Zrozumiał, że jako emeryt nie może sobie pozwolić na psa. Stać go najwyżej na dokarmianie gołębi albo podwórkowych kotów. Ich się nie leczy i nie ma się wobec nich stałych zobowiązań. W aptece miał szczęście. Emerytka, której leki postanowił w ramach swojego eksperymentu kupować, choruje na raka. Dzięki pełnej refundacji zapłacił tylko 8,20. Mało który emeryt leczy się tak tanio.
Dożywotnie uwięzienie
Zanim jeszcze skończyły mu się pieniądze, zdążył zrozumieć, że nie konieczność oszczędzania jest największym problemem, lecz wstyd, wykluczenie i dożywotnie uwięzienie 3 mln ludzi w czterech ścianach. Kiedy masz 1436 zł lub mniej, nie stać cię na nic poza walką o podtrzymanie swojej egzystencji. Boisz się nawet pójść do sklepu. Wkładasz rzeczy do koszyka, uważnie kontrolując ceny, pilnujesz, żeby brać tylko to, co najtańsze i najpotrzebniejsze, a i tak przy kasie kilka razy przeliczasz zawartość portmonetki i odkładasz to, na co ci nie starcza. Kasjerki na szczęście są zwykle wyrozumiałe, ale wstydu to nie niweluje. Starasz się wybierać takie pory, kiedy w sklepach jest pusto. Ale ktoś zawsze jest. Kolejka patrzy i się niecierpliwi albo – co gorsza – współczuje.
Jeżeli masz 80 albo 90 lat, doskonale wiesz, że to się nie zmieni. Nie liczysz na awans i podwyżkę, nie marzysz o zrobieniu kariery, o lepszej pracy ani o interesie życia. Nie liczysz miesięcy do końca studiów czy stażu, kiedy zaczniesz normalnie zarabiać. Liczysz tylko dni do pierwszego, do wizyty w przychodni, do czynszu. Niby w kieszeni masz z grubsza tyle, co stażysta, ale w głowie masz mniej. Nie możesz żyć mrzonkami, jak 20-, 30-, 40-latki. Nie przeżyjesz skoku adrenaliny na widok chłopaka, który patrzy na ciebie z pożądaniem, albo gdy umawiasz się z dziewczyną na wino. Nie liczysz nie tylko na seks, ale też na miłe muśnięcia, na pocałunki ani na obiecujące spojrzenie. To się już nie zdarzy. Nikt cię nie chce dotykać. Przez lata nikt nie popatrzy na ciebie z afirmującym zainteresowaniem. Sam tak na siebie nie patrzysz.
Także lustro, często jedyne miejsce intymnego kontaktu z człowiekiem, przypomina ci o twojej podłej kondycji. Omijasz je. Możesz się uczesać i umyć, oszczędzając wodę oraz mydło, ale makijaż, perfumy, fryzjer, kosmetyczka, skuteczny dezodorant i ładne ubranie – to ekstrawagancje, których musisz się bezwzględnie wystrzegać. Lepiej o nich nie myśleć, żeby się nie dołować.
To wszystko do ciebie błyskawicznie dociera, kiedy dostajesz pierwszą emeryturę. Jesteś w piekle Dantego, gdzie nad wejściem wisi słynny napis „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”. Tego nawet nie można sobie wyobrazić, póki się jest normalnie aktywnym i zarabiającym.
Jeśli masz sny o przyszłości, to zwykle śni ci się katastrofa. Jakiś nagły wydatek, który gwałtownie zrujnuje kruchą równowagę mikrooszczędności robionych z wciąż dodawanych i odejmowanych groszowych końcówek. Stuzłotowy mandat za przejście ulicy w miejscu, gdzie nie ma pasów, może cię zabić na miejscu. Przesunięcie lekarstwa z ryczałtu na częściową refundację może ci zabrać jedzenie na tydzień. Albo szansę zapłacenia czynszu. Budzi cię lęk, że zobaczysz swoje nazwisko na liście hańby, na której spółdzielnia umieszcza dłużników. Bardzo mocno czujesz, że jesteś na wiecznym zesłaniu do krainy nędzy, wyrzeczeń i upokorzeń. Dla 99 proc. skazanych na takie życie 1600 to taka bezludna wyspa, na której jest absolutnie pewne, że żaden statek nigdy nie przypłynie.
Brać od dzieci – wstyd
Jesteś z tym całkiem sam. Jeśli żona czy mąż nie żyją (a zwykle nie żyją), to mając 80 lat przeważnie nie masz komu opowiedzieć o swoich lękach, złych snach i dylematach przy kasie. Nie dostaniesz pieniędzy od teściów ani od szwagra, bo poumierali. Na spadek nie liczysz – bo po kim? A brać od dzieci – wstyd. Wstyd przed sobą. Cała kultura ci mówi, że dzieciom i wnukom się daje. Jeśli ci pomagają, jesteś z nich dumny i mniej się wstydzisz przy kasie, ale nie czujesz się dobrze. Może nawet pochwalisz się kasjerce, sąsiadce, kuzynce, ale radość z dostawania nigdy ci nie wyrówna braku radości dawania. Ostatnią nadzieją jest Lotto. Co parę dni myślisz: jak wygram, kupię wnuczce mieszkanie, a synowi samochód. Ale wygrywają głównie ci, co i tak mają.
Kulturowa norma dawania tylko z góry na dół drabiny pokoleń ma też polityczne skutki. Pokolenie 1600 nie walczy o swoje. Czuje, że żeby mieć więcej, musiałoby więcej zabrać dzieciom. A to wstyd. Dzieci zwykle umieją prosić rodziców. Rodzice zwykle nie umieją prosić dzieci. Dlatego emeryci zazwyczaj się nie upominają. Co ZUS da, to da. Reszta to ich problem.
Milczenie emerytów jest naturalną godnościową reakcją na obowiązującą emerytalną narrację, którą Pokolenie 1600 kupiło. Ta narracja mówi, że młodsze pokolenia płacą składki na swoje emerytury, a państwo trwoni te pieniądze, wydając je na emerytury poprzednich pokoleń. Czyli starsi zabierają młodszym. Młodsi się denerwują, że ktoś im coś zabiera. Starsi się martwią, że młodszym odejmują od ust. W tej narracji nikt nie czuje się dobrze. Czy ona trafnie opisuje sens międzypokoleniowych transferów od pracujących do już niepracujących? A może prawda jest inna?
Skoro dyskurs moralny jest w Polsce niemożliwy i nie jesteśmy w stanie powiedzieć po prostu, że płacimy na emerytury starszych, bo młodzi, silni, zdrowi mają obowiązek opiekować się starszymi, słabszymi, schorowanymi i niezdolnymi do pracy; skoro musimy także system emerytalny zakorzenić w dyskursie rynkowym, który kompletnie zdominował naszą wyobraźnię, to może powinniśmy mówić o całkiem innej transakcji? Może młodzi nic starszym nie dają, może państwo nic im dla starszych nie zabiera, tylko pomaga im za pośrednictwem ZUS – przez składki i trochę przez podatki – kupić udziały w narodowym majątku stworzonym przez poprzednie pokolenia i za ich pieniądze? Może zamiast marudzić, ile nas ci emeryci kosztują, powinniśmy mówić, że starsi w zamian za możliwie godne dożywocie przekazują młodszym całe to gigantyczne narodowe bogactwo, które przejęli od swoich rodziców i do którego dołożyli sporo pracy, zdrowia, pieniędzy? Może trzeba przyjąć, że w zamian za składki młodzi przejmują udziały we wszystkich drogach, szkołach, lasach ze zwierzętami, rzekach i jeziorach z rybami, przestworzach z ptakami, szpitalach, ulicach, infrastrukturze, kulturze, odbudowanych i zbudowanych miastach oraz prawo do rządzenia się na 312 tys. km kw. polskiego terytorium, do węgla, gazu łupkowego, miedzi, tatrzańskich stoków, morskich plaż i do spokojnego, międzynarodowo zagwarantowanego życia na tym terytorium?
Dlaczego staruszkowie, których nie stać na lekarstwa, czereśnie i kino raz w miesiącu, mają całą Polskę, cały swój pokoleniowy dorobek, darmo oddawać młodszym, zdrowszym i zdolnym do pracy pokoleniom? Jak bracie czy siostro nie chcesz, żeby ci państwo twoje składki zabrało na emerytury dla starszych, jak jesteś taki hop-siup wolnorynkowy i indywidualistyczny, jak chcesz się wypisać z systemu i samodzielnie dbać o swoją emeryturę, nic nie wkładając do ZUS, to proszę. Możesz się odciąć, jeśli uważasz, że to jest dobre i słuszne. Ale konsekwentnie.
Trudno liczyć, że odłożą
Każdy powinien mieć prawo wypisać się ze społeczeństwa, zrzekając się wszelkich obowiązków i praw. Ale to musi być akt symetryczny. Nie chcesz płacić na emerytów, to płać za wszystkie dobra publiczne, z których korzystasz. Jak ci coś zostanie, możesz też sobie sam odkładać na starość, skoro wierzysz, że tak będzie lepiej i sprawiedliwiej. A przede wszystkim, że lepiej na tym wyjdziesz.
W skali mikro, czyli w przypadku finansów pojedynczej osoby, odkładanie na starość może się wydawać dobrym rozwiązaniem, chociaż klienci Amber Gold przekonali się, że nie zawsze. Oszczędzanie w trzecim filarze poprawi sytuację jakiejś niewielkiej grupy, ale w skali makro zmieni bardzo niewiele. Nie tylko dlatego, że w kraju, w którym mediana zarobków netto wynosi ok. 3 tys. zł, a w przypadku kobiet o 500 zł mniej, trudno liczyć, że ludzie dużo odłożą. Rzecz przede wszystkim w tym, że jakimikolwiek kanałami i na podstawie jakiegokolwiek rodzaju zapisów płynęłyby pieniądze od pracujących do niepracujących, osoby pracujące będą miały do rozporządzenia z grubsza o tyle mniej, ile dostaną osoby niepracujące.
Jeśli pracujący upieką 10 bułek, a niepracujący zjedzą cztery bułki, to pracującym zostanie sześć bułek. Ta szóstka nie stanie się siódemką. W świecie realnym, oczyszczonym z ideologicznego ściemniania, skala emeryckiej biedy (lub dostatku) zależy od trzech czynników: ilu emerytów przypada na jednego pracującego, ile umownych bułek zostanie upieczonych, jaką część bułek pracujący gotowi są przekazać już niepracującym na podstawie politycznie tworzonego kontraktu społecznego.
Wszystkie inne czynniki – model systemu emerytalnego, różne ubezpieczenia, prywatne inwestycje, poziom oszczędności – wpływają raczej na podział emeryckiej części narodowego tortu niż na jej ogólne rozmiary. Jednym ze źródeł radykalizacji problemu emeryckiego jest to, że reforma Buzka-Balcerowicza sprzyja większym nierównościom podziału, a zmiany na rynku pracy sprawiają, że szybko będzie rosła część emerytur finansowana z budżetu. Bo coraz większa grupa rosnącej liczby emerytów nie będzie miała kapitału wystarczającego, by dostać ustawowo najniższą emeryturę (teraz 844,45 zł). Różnicę będzie musiał wyrównywać budżet państwa z podatków.
Coraz liczniejsze pokolenie
Bez względu na to, jak będziemy liczyli i jak zmieniali system emerytalny, Pokolenie 1600 będzie coraz liczniejsze i zapewne będzie się stawało pokoleniem 1500, pokoleniem 1400, a za 30 lat (jeżeli rzeczywisty wiek emerytalny znacząco się nie podniesie i jeśli płace śmieciowe nie będą normalnie oskładkowane), może się stać pokoleniem 1200, bo sami etatowcy nie dźwigną dużo większych niż dziś wydatków na już niepracujących. Na to dużo się nie poradzi, bo III RP zafundowała sobie krach demograficzny i przez dwie dekady nie robiła nic, żeby go złagodzić. Dziś jedynym sposobem łagodzenia biedy Pokolenia 1600 (lub mniej) mógłby być szybki wzrost gospodarczy, na który się nie zanosi.
Podstawowe pytanie, przed jakim społecznie stajemy, myśląc o przyszłym losie emerytów, nie dotyczy więc elektryzującego elity wyboru między ZUS a OFE, bo on nie ma istotnego wpływu na wysokość średniej emerytury, ale tego, co zrobić, żeby życie coraz liczniejszych milionów starszych osób za 1600, a może 1400 zł, nie spychało ich w dantejskie piekło rozpaczy i upokorzeń.
Polityków to pytanie nie interesuje, bo nie widzą tu miliardów do wydania ani do zarobienia. A Betlejewskiego przeciwnie. Właśnie to go obchodzi. Już wie, że żyjąc za 1600 zł, można zgnić i stać się żywym trupem, ale nie licząc na żadne cuda, można też – nawet za jeszcze mniej – radzić sobie i być uśmiechniętym. Codziennie pisze o tym na blogu i opowiada w radiu (RDC po 9.00 rano). Są na to sposoby. Można oczywiście dorabiać (choćby lepiąc pierogi dla innych), ale to nie jest łatwe. Łatwiej jest wyćwiczyć się w zapobiegliwości. Emerytka Irena, kiedy wie, że ma iść z wizytą, jedzie na giełdę kwiatową, za grosze kupuje flance, hoduje je na parapecie, a kiedy wyrosną, obcina je i wręcza. Emeryci Irena i Władek urządzają sobie potańcówki w domu. Dla dwojga. Emerytka Alicja ma tysiąc. Pomaga synowi, a jakoś jej starcza i jeszcze się uśmiecha. Zamienia mieszkanie na mniejsze, żeby czynsz był niższy i żeby może coś zostało, ale nie ma czasu się martwić. Ciągle się zajmuje innymi. Telefon się urywa. Dzwonek do drzwi dzwoni.
Betlejewski uczy się lepszej starości na zapas. Kiedyś mu się to przyda. A innym może wcześniej. I dzięki temu trochę mniej się boi tego, co go czeka. Za dwadzieścia parę lat, jak źle pójdzie.