Społeczeństwo

Eurosieroty 70+

Emigranci wyjechali, rodzice zostali

Zaraz po tym, jak wyjadą, jest się jeszcze matką/ojcem w taki sposób, do jakiego się przywykło. Zaraz po tym, jak wyjadą, jest się jeszcze matką/ojcem w taki sposób, do jakiego się przywykło. Vetta
Polscy emigranci zostawili w kraju nie tylko ochrzczone eurosierotami dzieci. Ponad dwa miliony tych, którzy wyjechali, zostawiło też rodziców.
Połowa pytanych rodziców mówi, że dzieci dzwonią do nich ledwie kilka razy w roku.Giulio_Fornasar/PantherMedia Połowa pytanych rodziców mówi, że dzieci dzwonią do nich ledwie kilka razy w roku.

Artykuł w wersji audio

Zaraz po tym, jak wyjadą, zwykle jeszcze jest ruch. Meldunki: gdzie się zaczepili, jak płacą, nowy adres. Pytania: co jedzą? Jaka pogoda? Czy tęsknią? Przesyłki: dokumenty z uczelni, zaświadczenia z urzędów, grubszy śpiwór. Potem wyjaśnia się, że tak już zostanie – że młodzi tam, starzy tu. I to jest jakaś stabilizacja. Często smutek, ale też moment na oddech – można się zająć sobą, zwiedzić, pojechać do młodych, niekiedy pomóc przy już tam urodzonych wnukach. Powoli w głowie lęgnie się pytanie: Jak coś mi się stanie, to co? Niepokój o młodych zamienia się w strach o siebie.

Ojców i matek emigrantów w Polsce jest trzy, maksymalnie cztery miliony. Trudno mieć żal do młodych, że szukają, podejmują wyzwania, próbują gdzieś się ułożyć po swojemu. Ale taki układ niemal zawsze oznacza ból przynajmniej dla jednej ze stron – i realny problem społeczny. W języku socjologii skutki wyjazdów dzieci można próbować wyrazić przez liczby. Prof. Krystyna Slany, dr Łukasz Krzyżowski i dr Magdalena Ślusarczyk policzyli tzw. współczynnik potencjalnego wsparcia, czyli ilu przypada tych między 15. a 64. rokiem życia, którzy mogą opiekować się starszymi, na tych w wieku 65 plus, już potrzebującymi opieki. W 2011 r. było ponad pięciu młodszych na jednego starszego. W 2030 r. będzie mniej niż trzech. Emigracja znacznie tę dziurę pogłębi. Zabraknie tych, którzy powinni pomóc najstarszym w codziennym życiu. Zapłacić rachunki, zrobić zakupy, posprzątać. Przypilnować w demencji. Poczytać, pogadać jak człowiek z człowiekiem. W dodatku wyjazdy na krócej i dłużej stają się coraz częstsze.

Bezpłatne minuty

Zaraz po tym, jak wyjadą, jest się jeszcze matką/ojcem w taki sposób, do jakiego się przywykło. Elżbieta, gdy odprowadzała córkę na Dworzec Wschodni na pociąg do Berlina, nawet się cieszyła. Był 1990 r., Marta bardzo chciała mieć rodzinę, dziecko, a jakoś nie mogła sobie ułożyć życia. Może tam lepiej jej pójdzie – myślała Elżbieta. Dopytywała o tę ciążę, były z córką w stałym kontakcie. Wkrótce Maciek, syn, też odleciał, do Chicago. Jest lekarzem, w Stanach akurat zmieniały się zasady pozwalające na wykonywanie zawodu przez emigrantów. Miesiącami Elżbieta całowała ministerialne klamki, wystawała w Izbie Lekarskiej, pisała pisma, żeby mógł tam zostać. A jednocześnie ciągle jeszcze wierzyła, że wróci.

Do Ryszarda telefon dzwonił czasem w nocy. Iwona wyjechała do Anglii już po wejściu Polski do Unii. Przez telefon łkała, długo nie umiała nic powiedzieć. Bił ją Michał – ten, który ją tam ściągnął. Ryszard błagał: dziecko, wyślij zdjęcia z obdukcji, inaczej tu z matką zwariujemy. Pakował jej do paczki polski Altacet, przelewał pieniądze na nowe mieszkanie. Iwona mailem słała zdjęcia z siniakami i szwami.

Bywało też, że zapadała cisza. Grażyna chodziła po ludziach, od domu do domu. Na początku transformacji ruszyło do Stanów pół Białegostoku – młodzi, po studiach. Marcin się nie odzywał, Grażyna u rodziców kolegów ustalała, że żyje. I zbierała najgorsze historie: ktoś się rozwiódł, kogoś oszukali. Wypadły jej włosy, serce się posypało.

Ale tak się zdarzało częściej dwie, trzy dekady temu. Dr Łukasz Krzyżowski z Wydziału Humanistycznego AGH, który badał m.in. rodziny wyjeżdżających do Austrii i na Islandię, ustalił, że częstość rozmów z rodzicami za pomocą komputera i telefonu – dzięki Skype’owi i bezpłatnym minutom w abonamencie – nie różni emigrantów i tych, którzy zostali. Co jednak ważne, badani emigranci są młodzi i mają względnie młodych rodziców.

Gdy powyjazdowy kurz już opadnie, odległość uruchamia nowy proces: pogłębia się to, co między rodzicami a dziećmi było. I to dobre, i to złe.

Elżbieta z córką i wnuczką rozmawia teraz co tydzień. Z synem rzadziej. Przy telefonie leży zielony notes w kratkę, przez trzy, cztery tygodnie między rozmowami Elżbieta spisuje, o co spytać. Zrozumiała, że zostaną, gdy pokupowali domy. Ale Maciek co dwa lata zabiera matkę na wakacje – Meksyk, Norwegia, Londyn. Z rodziną Marty w Niemczech Elżbieta spędza święta i też wakacje. Zorientowała się również, że musi zadbać o przyjaźnie. Mąż nie żyje od 15 lat. Rok po jego śmierci zmarł ojciec Elżbiety i brat. Odnowiła to, co się zrywa, gdy wychowuje się dzieci i na nic nie starcza czasu. Poszła na uniwersytet trzeciego wieku, wszystko ją interesowało – literatura, malarstwo, gimnastyka, tańce. Marta i Maciek się cieszą, widzą, że wszystko w porządku. Elżbieta docenia, że jej dzieci nigdy nie oczekiwały od niej, że wychowa wnuki.

30 proc. rodziców emigrantów badanych przez dr. Krzyżowskiego we wcześniejszych 12 miesiącach pomagało dzieciom – najczęściej w opiece nad wnukami. Nie zawsze to obrazek do rodzinnego albumu. U państwa G. dwie babcie i dwóch dziadków co pół roku zmieniali się w transoceanicznym babysittingu. Bez taryfy ulgowej: piąta rano pobudka, psy na spacer, zrobić śniadanie, dzieci do pracy, wnuki (bliźniaki!) zostają. O 18–19 zjeżdżały dzieci z oczekiwaniem kolacji i ładu w obejściu. Grafik nie przewidywał na przykład wspólnej herbaty.

Syn Grażyny po miesiącach w końcu zaczął dzwonić. Wyprostował swoją sytuację prawną – bo był w Stanach nielegalnie, bez papierów. Słał zdjęcia, widziała, że się zmienia, ale i tak Grażynę prześladowała wizja: na ulicy mija mężczyznę i idzie dalej – nie poznaje własnego syna. Marcin przyjechał po 12 latach, matka odwiedziła go dwa lata temu. Pokazał jej Manhattan, parki, muzea, zabrał na Ellis Island. Nie odzywał się, gdy oglądali zdjęcia z badań imigrantów, upokarzające zaglądanie we włosy, usta. Obrazy sprzed stu lat, ale Grażyna zrozumiała, że Marcin też na początku przeżył piekło. Ze strzępów od niego, od żony zbierała historię, jak najpierw sprzedawał hot dogi, potem układał marmury, padł ofiarą oszustwa, założył własną firmę.

Ryszard z żoną zapowiedzieli, że nie przyjadą, dopóki córka Iwona nie rozstanie się z tamtym bandytą. W końcu odszedł. Byli u niej już kilka razy. Ona też przyjeżdża – z dnia na dzień była, kiedy matka miała operację. Dalej przysyłają jej pieniądze, żeby miała choć na mieszkanie – jest sama.

Pieniądze płyną także w drugą stronę. Według socjologów osoby starsze bez dziecka za granicą częściej są niezadowolone ze swojej sytuacji finansowej niż te, których przynajmniej jedno dziecko wyjechało. Łukasz Krzyżowski ustalił, że mniej więcej połowa dzieci w Austrii i Islandii wysyła rodzicom pieniądze. Średnio kilkaset złotych na miesiąc. Przywożą proszki, konserwy, ubrania. Robią przelewy na węgiel, czasem płacą za remonty, kupują zmywarki albo pralki. Rodzice na to kupowanie zmywarek zwykle się boczą, że niepotrzebne wydatki na starych. A potem przed znajomymi albo rodziną chwalą się, że syn/córka pojechał, ale przecież dba, pamięta.

Ale ten względnie uspokajający obraz ogólny nie jest pełen. Skutki wyjazdów młodych lepiej widać z poziomu województw, powiatów, gmin. Na Opolszczyźnie, skąd od lat tłumnie wyjeżdżano do Niemiec, a ostatnio też do Anglii i Holandii, Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej monitoruje konsekwencje migracji. Z badań starszych, którzy zostali i dziś pomagają im OPS lub organizacje pozarządowe, wynika, że wyjazd dzieci wcale nie niesie rodzicom poprawy bytu. Dla wielu oznacza wręcz znaczne pogorszenie. Zostają sami z rolniczymi emeryturami na utrzymanie domu. Dwie trzecie zagranicznych rodzin nawet nie współpracuje z instytucjami, które wspierają ich rodziców.

Jaka przyszłość?

Grażynie dwa lata temu syn kupił iPhone’a 6, sobie też. Teraz, gdy Grażyna robi zdjęcie np. prawnuczce, Marcin je od razu odbiera. Albo dzwoni w trakcie wycieczki po Warszawie: a ty się gdzie szlajasz? – w tym iPhonie ma podgląd na GPS. Od kiedy umarł ojciec, mąż Grażyny, syn dzwoni dzień w dzień – czuły, serdeczny. Jakby odrabiał te straszne lata z początku. Co na przyszłość? Na miejscu Grażyna ma jeszcze córkę, z tych troskliwych i zaradnych. Takie układy dają największą szansę na pomyślność. Wyjazdy synów generalnie znosi się łatwiej niż córek.

Elżbieta przyszłości się boi. Tego, że będzie niedołężna i sama nie da rady. Przenosić się do Niemiec nie chce.

Martwi się też Ryszard. Ma 75 lat, średnią emeryturę, żona podobnie. Co będzie, gdy jedno z nich umrze? Na koncie zero rezerw. Rezerwy idą na Iwonę.

Joanna Mielczarek ze Stowarzyszenia mali bracia Ubogich walczącego z izolacją starszych ludzi obserwuje, że człowiek przechodzący na emeryturę często cieszy się: wreszcie coś dla siebie zrobi. A potem wdowieje, czyta kolejne nekrologi znajomych i emocjonalnie leci w dół. Do tego, jeśli intensywnie pracował i nie miał hobby, szybko popada w pasywność, traci zdrowie.

Na Opolszczyźnie ośrodki pomocy społecznej, domy pomocy społecznej i organizacje pozarządowe w 2013 r. miały pod opieką ponad 890 starszych rodziców emigrantów, co roku ich przybywa. Najwięcej jest w Zębowicach – ponad 5 na 100 wszystkich seniorów, podopiecznych OPS. Gmina jest rolnicza, emerytury niskie 600–700 zł. Wójt Waldemar Czaja wylicza, że na ponad tysiąc domów 200 to pustostany, w 300 mieszka tylko jedna starsza osoba, w kolejnych ponad 300 – dwoje seniorów. W latach 90. budżet GOPS wynosił 100–200 tys. zł, teraz 3 mln zł, choć wydatki są nie tylko na starszych.

Brak kontaktu rodzin z OPS ma szczególne znaczenie, gdy trzeba kogoś umieścić w DPS. Urszula Pyć, kierownik GOPS w Zębowicach, tłumaczy, że chodzi o informacje o stanie zdrowia, ale też o pieniądze. Na DPS przechodzi 70 proc. emerytury pensjonariusza, resztę – do ponad 3 tys. zł kosztów utrzymania – powinny dorzucić dzieci. Gdy ich nie ma, gmina musi za nie założyć, potem może dochodzić zwrotu. – Ale gdy dzieci są za granicą i nie chcą oddać pieniędzy, nie sposób ich odzyskać. Załatwienie jakichkolwiek formalności, zgromadzenie dokumentów, podpisanie umów jest właściwie niemożliwe.

Rwanie więzi

Emigrujące dzieci unikają kontaktów nie tylko z instytucjami. Połowa pytanych na Opolszczyźnie rodziców mówi, że dzieci dzwonią do nich ledwie kilka razy w roku, 8 proc. nie ma z nimi żadnego kontaktu. W 21 gminach odwiedziny dzieci z zagranicy właściwie się nie zdarzają. W 16 – tak, ale też nie zawsze. Na święta, czasem na urlop, żeby coś załatwić przy okazji. W DPS łapią czasem podopiecznych na wymysłach. Że syn właśnie był w niedzielę, bratanek tylko co wyjechał. Starzy wstydzą się, że są sami.

Choć ten medal ma i drugą stronę: bliscy umieszczają starszych w domach opieki za późno. Bo miotają się w emocjach, zawieszeni między poczuciem winy a poczuciem powinności. I pensjonariusz zaraz po przyjęciu umiera, ponieważ wcześniej przez miesiące samotnego gospodarowania odwodnił się, bo nie dość jadł i pił. Grzegorz Wróblewski, dyrektor domu opieki Spokojna Przystań w Baniosze, obserwuje, że rodziny z zagranicy częściej dzwonią, bardziej się niepokoją o rodziców niż dzieci na miejscu.

Według radykalnych psychologów i psychoterapeutów całą odpowiedzialność za kształt relacji między rodzicem a dzieckiem – także za emocjonalne uwikłania, drastyczne porzucenia – ponosi rodzic. Joanna Mielczarek ze Stowarzyszenia mali bracia Ubogich ocenia, że to bardziej złożone. W poprzednich pokoleniach dzisiejszych starych rodziców nie było świadomości, że więzi trzeba rozwijać, dbać o nie. A wśród najstarszych, którzy przeżyli drugą wojnę, często wciąż tkwi nieprzepracowana trauma. Prawdziwa więź dzieci–rodzice nie miała jak się wytworzyć, bo cały czas coś między nimi stało. Albo inaczej: matki – te, które dziś mają 70–80 lat – bardzo wiele oddały rodzinie, rezygnowały z pracy. Dzieci były przyzwyczajone, że one tylko dostają. A teraz nie są w stanie się połapać, że role się odwróciły, że matkom trzeba oddać. W pewnym sensie to wina rodziców, że dzieci o tym nie uprzedzili. I jeszcze braku modelu – w pokoleniach powojennych często nie było dziadków. Młodzi nie widzieli, jak rodzice się nimi zajmują.

Spośród podopiecznych Stowarzyszenia mali bracia Ubogich ok. 20 proc. – 60 osób – to rodzice emigrantów. Co najmniej połowa przeżywa poważne problemy natury emocjonalnej, ma zaburzenia pamięci. Tracą nie tylko obecność bliskich, ale też wspomnienia o nich.

Uciekać do przodu

Joanna Mielczarek nie winiłaby zatem młodych za to, że układają sobie życie daleko, że kontakt z ojcem czy matką czasem im się wymyka. Zastanawia się raczej, na ile niewydolny jest system, który pozwala samotnym starym ludziom tkwić w smutku, tęsknocie, a często też w biedzie.

Upływ czasu z jednej strony trochę powinien temu systemowi pomóc. Można przypuszczać, że kolejne roczniki wchodzące w starość będą emocjonalnie lepiej wytrenowane, trochę bardziej samoświadome, nauczone dbać o relacje, oswojone z technologiami, które pozwalają utrzymywać kontakt z dziećmi na odległość. To już widać po dzisiejszych 70-latkach. Z drugiej strony tych 70-, 80-, 90-latków będzie w społeczeństwie tak wielu jak nigdy dotychczas. System nie może ich zostawić bez asekuracji, oczekując, że dobrze dogadają się z dziećmi i one o nich zadbają. A w ofercie obecnej władzy jako przejaw troski o seniorów jest kilka wrzutek: emerytura wcześniejsza, czyli niższa, zwłaszcza dla kobiet (na którymś z planów ma to załatwić temat opieki nad tymi najstarszymi), darmowe leki dla osób 75+ (program, który też budzi kontrowersje), program Senior+ wspierający tworzenie dziennych domów i klubów (dla osób już po sześćdziesiątce), w których będzie można spędzić czas i dostać obiad. Tyle że ten akurat ruch – pozornie odpowiadający na powszechne rekomendacje, by dziennych i całodobowych domów opieki przybyło – zakłada dofinansowania; załapią się tylko te samorządy, które stać na własne inwestycje. A docelowo ma z niego skorzystać ok. 50 tys. osób, podczas gdy do 2025 r. powyżej sześćdziesiątki będzie 28 proc. Polaków.

Wizji całościowej, spójnej i długoterminowej opieki medycznej i socjalnej ciągle brakuje. Zespół Rady ds. Polityki Senioralnej przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej na początku listopada przygotował założenia aż do 2030 r. Dojrzewają w resortowej szufladzie. Wycofani starzy ludzie dziś są wciąż na tyle niewidzialni, że nawet nie mają reprezentantów, którzy mogliby się o nich upomnieć.

A demografowie apelują, że już teraz trzeba uciekać z myśleniem do przodu. Planować pomoc inną niż rodzinna, zanim rodziny ostatecznie się porozjeżdżają. Budować nowe DPS i dzienne domy opieki, ale też szukać nowych rozwiązań i je testować – urządzać mieszkania wspomagane, ułatwiać pomoc dochodzących opiekunek (dziś można ją przydzielić osobie samotnej, której dochód nie przekracza 634 zł). Przygotowywać, kształcić ludzi do takiej pracy. Gdy układ starsi–młodsi dobrze funkcjonuje, rodzice emigrantów odwiedzają ich, jeżdżą z nimi po świecie, stają się bardziej otwarci. Praktycznie w każdej sferze bardziej akceptują pozarodzinne formy pomocy niż ci, którzy nie mają dzieci za granicą.

Polityka 7.2017 (3098) z dnia 14.02.2017; Społeczeństwo; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Eurosieroty 70+"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną