Jakie wizerunki nosi się tego lata? Ojciec politycznego lansu Kazimierz Marcinkiewicz przechadza się po stolicy w charakterze jej budowniczego i zbawcy, wicepremier Giertych nałożył przyjazne oblicze zwolennika dialogu polsko-żydowskiego, dobrodzieja młodzieży i politycznego przeciwnika Romana Dmowskiego, a Andrzej Lepper osobiście wizytuje trawione suszą chłopskie pola i przygląda się uprawom niczym I sekretarz KC. Szef MON Radosław Sikorski biega oraz podciąga się na drążku, dając pokaz siły wobec swojego nowego wiceministra Antoniego Macierewicza, w tyle nie pozostaje także poseł Jacek Kurski, który nieoczekiwanie ujawnił, że był w Gdańsku w pewnej sprawie honorowej, czym kompletnie wszystkich zaskoczył, bo od tej strony nikt go nie znał.
Pośród wielkich ekranowych kreacji tego lata na czoło wybija się jednak śmiała propozycja prezydenta RP, który chcąc dopasować się do letniej ramówki telewizyjnej porzucił wypracowany w pocie czoła wizerunek skandalisty i buntownika przełamującego obowiązujące na całym świecie stereotypy związane z pełnieniem funkcji głowy państwa. Na oczach telewidzów prezydent spontanicznie przybył do Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi, gdzie odważnie przechadzał się oraz tryskał sentymentem, wykazując zainteresowanie filmem, w którym kiedyś zagrał. Na fotosach bezbłędnie rozpoznał siebie i brata i wyluzował się do tego stopnia, że założył różowe damskie okulary, żeby lepiej wszystko widzieć.
Prawdę mówiąc, był w swojej roli znacznie lepszy od przereklamowanego Marcinkiewicza. Ten ostatni ma wygląd i zdolności raczej na miarę krótkich zabawnych skeczy, podczas gdy pan prezydent posiada nienarzucającą się ekranową osobowość o wielkiej tajemniczej głębi, predestynującą go do ról w kinie ambitnym. Trzeba przyznać, że nawet gdy się uśmiecha, napięcie rośnie, bo jest to uśmiech mroczny i bolesny. A gdy znajduje się w ruchu, bynajmniej nie kroczy jak pierwszy lepszy polityk, raczej przesuwa się w tę i wewtę z miną niejednoznaczną, jakby nieobecną, co dodaje akcji dramatyzmu, gdyż ma się wrażenie, że zaraz musi się coś stać (choć w sumie nie dzieje się kompletnie nic i całe szczęście).
Kolejnych produkcji Marcinkiewicza, który popadł w zawodową rutynę, oczekujemy bez wielkiego zainteresowania, a oglądając je – ziewamy. Za to na kolejne występy pana prezydenta, tworzącego kino niełatwe, choć jednocześnie zabawne, czekamy z prawdziwym napięciem.