Inicjatywie trzeba przyklasnąć, bo jak wiadomo, nie ma nic gorszego niż uzbrojony i potrafiący zabijać gość, który utracił kontakt z rzeczywistością (swoją drogą do patrolowania ulic można by również skierować cierpiących na tę samą przypadłość polityków). Antyterroryści nie kryją, że chcieliby za patrolowanie ulic ekstrapieniędzy, co najlepiej świadczy o tym, że kontakt z rzeczywistością już stracili. Niewątpliwie warto zafundować im terapię, w wyniku której nawiążą go ponownie, pytanie tylko, czy koszty społeczne nie będą za duże. Ciekawe, że sami zainteresowani na ulice wyjść się boją, twierdząc, że w ogóle nie są do tego przygotowani. Jak przyznaje jeden z funkcjonariuszy reporterce „Dziennika”, on i jego koledzy nie ćwiczą legitymowania i nie wkuwają kodeksu wykroczeń. – Mamy zupełnie inną technikę pracy. Najpierw rzucamy na ziemię, strzelamy, a potem pytamy o nazwisko.
To bardzo ciekawa technika. Sęk w tym, że w wyniku takiej interwencji pytany zwykle nie jest już w stanie udzielić żadnej odpowiedzi. Oczywiście można się zastanawiać, czy jakieś odpowiedzi są tu w ogóle potrzebne. W reakcji na takie głupie gadanie niejednemu antyterroryście (zwłaszcza gdy utracił kontakt z rzeczywistością) drgnie palec na spuście i nieszczęście gotowe.
Dlatego może jednak lepiej, aby na ulicach porządku pilnowali zwykli policjanci. Bo nawet jeśli przestępczość się nie zmniejszy, to na pewno mniej będzie rannych, zabitych i przerażonych. A antyterroryści zawsze mogą nawiązać kontakt z rzeczywistością telefonicznie.