Tekst „Wszyscy toksyczni” wywołał burzliwą dyskusję. Publikujemy listy czytelników „Polityki”
Publikacja „Wszyscy toksyczni”, zapowiedziana na okładce hasłem „Demoniczni rodzice?”, wzbudziła bardzo emocjonalne reakcje naszych czytelników. I – co znamienne – zupełnie skrajne. Albo są to słowa podziękowań i uznania za artykuł, albo przeciwnie: oburzenie. Dyskusja nad psychoterapią trwa na naszych łamach i w cyfrowych edycjach „Polityki”, na forach społecznościowych. Przeniosła się także do innych mediów, m.in. TOK FM i TVP2. Oto reprezentatywny wybór mailowej korespondencji adresowanej do redakcji i autorki.
***
Przeczytałem artykuł z podziwem dla rzemiosła dziennikarskiego, odwagi, niesztampowego potraktowania ważnego tematu. To podejście krytyczne, ale uczciwe, trzeźwe i orzeźwiające umysł. Dla takich redaktorów jak Ewa Wilk warto kupować „Politykę”.
Grzegorz Kowalski
Wzburzył mnie artykuł Ewy Wilk „Demoniczni rodzice”. Prześmiewczy, płytki i niepodparty solidną wiedzą. Autorka wrzuca do jednego worka pseudoterapeutów, newageowskich szarlatanów ze specjalistami, których jest wciąż zbyt mało (np. w szpitalnych oddziałach dla dzieci, gdzie nastolatki po próbach samobójczych zamyka się w izolatkach, zamiast udzielić im pomocy psychologicznej – przykład z życia). Jedyna pozycja, jaką autorka wymienia, to „Toksyczni rodzice” Susan Forward, zapomniana pozycja z 1989 r., jakby nie istniała Alice Miller, Donald Woods Winnicott, twórca teorii więzi, czy choćby Gabor Mate, kanadyjski lekarz, a także psychiatra i psychoterapeuta, który w swoich książkach i wywiadach mówi o wpływie CPTSD (trauma kompleksowa, której przyczyną jest przemoc w dzieciństwie – emocjonalna, fizyczna, seksualna) na zdrowie i życie dorosłych pacjentów i jest główną przyczyną uzależnień.
Artykuł uważam za szkodliwy społecznie, jakby skrojony pod Ordo Iuris ze swoją śpiewką, że rodziców trzeba kochać i szanować, bo tak. Autorka rzuca liczbami psychoterapeutów (ponoć jest ich więcej niż chirurgów), podczas gdy dzieci zagrożone, z ADHD, samookaleczające się, czekają wiele miesięcy na wizytę u terapeuty. Zadziwia pogardliwy stosunek do dzieci, nastolatków, młodych ludzi, którzy często z trudem walczą o niezależność. Znam bardzo wielu dorosłych, którym rodzice zniszczyli życie i nadal to robią, znam także wiele przypadków, kiedy takie dorosłe dzieci, które wciąż próbują zasłużyć na „miłość” swoich rodziców – chorują na choroby autoagresywne i odchodzą o wiele wcześniej niż ich toksyczni, narcystyczni i długowieczni rodzice.
Przykro, że również „Polityka”, którą uważałam za jedną z nielicznych wnikliwych i rzetelnych pozycji, ulega makdonaldyzacji i populizmowi.
Katarzyna Terechowicz
Zależy mi, żeby artykuł uzyskał poparcie. Jako osoba znająca realia środowiska terapeutów zgadzam się z nim. Przepracowałam w zawodzie siedem lat, wiem, czego doświadczyłam również osobiście. Zależy mi na tym, by dziennikarka, która napisała bardzo ważny tekst, nie pozwoliła na to, by krytyka zaniżała to, co spostrzega, wykonując rzetelnie swoją pracę. To schemat, że „psychoterapia prowadzona przez osoby przygotowane prowadzona jest dobrze”. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, w którym dyskusja z poziomu „kto może zostać psychoterapeutą” przeniesie się na poziom: „co jest, a co nie jest etyczne w terapii prowadzonej i przez terapeutów, i przez osoby podające się za nich. Ustawa to minimum. (…)
Dopóki środowisko psychoterapeutyczne nie dostrzega problemów z psychoterapią, takie artykuły są potrzebne. Mogą komuś, kto jest poddawany przez profesjonalistę absurdalnym działaniom, otworzyć oczy, pomóc zdystansować się, a nawet przerwać terapię z korzyścią dla zdrowia i zdrowego rozsądku. (...)
Katarzyna Konopka
Mam 31 lat, więc jestem stosunkowo młodą osobą. „Politykę” czytam całe swoje dorosłe życie, czytałam także w latach nastoletnich, jako że ceniłam wyważony i zniuansowany charakter artykułów.
Jednakże artykuł „Wszyscy toksyczni” Pani Ewy Wilk jest dla mnie nieprzyjemnym zaskoczeniem. Temat niewyobrażalnego cierpienia ofiar rodziców oprawców został potraktowany po macoszemu. Poświęcono mu tylko dwa niewielkie akapity. Cała reszta jest napisana w sposób umniejszający ofiarom cierpień zadanych przez ludzi, którzy winni byli nauczyć swoje dzieci języka miłości.
Jeszcze do niedawna przemoc rodziców wobec dzieci była w Polsce tematem tabu, a rodzice stanowili świętość (zwłaszcza matki), której nie można było naruszać, skutecznie gasząc niemal każdy opór przemocą fizyczną wobec dziecka. Przyczyniło się to do niewyobrażalnego cierpienia dzieci, które finalnie wyrosły na dorosłych zmagających się z zaburzeniami psychicznymi, niezdolnych do pracy zawodowej, nawiązywania przyjaźni, a także tworzenia związków romantycznych.
Artykuł jest skonstruowany w taki sposób, że jest doskonałym orężem dla żyjących w zaprzeczeniu rodziców oprawców, których utwierdzi jeszcze w przekonaniu, iż nie zrobili dzieciom krzywdy, lecz dorosłe już dzieci uległy „modzie”. Tym samym ich cierpienie zostanie wymazane, wrzucone do szufladki „moda”.
Dostrzegam w artykule konserwatywne sympatie Autorki, która to rozluźnienie więzi rodzinnych uznaje za wyraz rozkładu społeczeństwa. Niekoniecznie jednak musi tak być. Bliższy jest mi pogląd, iż ważniejsza jest jakość relacji rodzinnych niż sam fakt ich utrzymywania.
Autorka poruszyła ważny temat niemal całkowitego braku regulacji prawnej zawodu psychoterapeuty w Polsce oraz ogromnej liczby pseudoterapeutów na rynku, którzy raczej zaszkodzą, niż pomogą swoim klientom, a ich jedyną motywacją jest często jedynie chęć zysku.
Katarzyna R. (nazwisko znane redakcji)
Każde zdanie artykułu opisuje naszą historię. Sesje psychologa obejmowały redagowanie łzawych maili, mających na celu wyciągnięcie od nas pieniędzy na nowe mieszkanie dla 34-letniego syna. (…) Zakomunikował on nam, wraz z „terapeutą”, że przeszedł traumę w naszej rodzinie, i zerwał z nami kontakt – po wpłacie pieniędzy. Wcześniej każdy kontakt z nim – bezpośredni, telefoniczny, mailowy – to były wrzaski, pretensje i całkowita obojętność wobec naszego stanu zdrowia, a jesteśmy po licznych operacjach i w wieku emerytalnym. Nie czujemy się jednak „osieroconymi rodzicami”. Pozbyliśmy się raczej stalkera.
D.N.
Jestem czytelnikiem „Polityki” od lat, ale pierwszy raz piszę wiadomość do autorki przeczytanego właśnie artykułu. Chcę pani podziękować, bo wreszcie ktoś w dużym medium zwrócił uwagę na problem pułapek psychoterapii.
Jako kulturoznawca z wykształcenia obserwuję z niepokojem „kulturę psychoterapii”, jak zapanowała w Polsce. I nie chodzi mi o poważne problemy związane ze zdrowiem psychicznym, które wymagają specjalistycznej pomocy. (…) Chodzi o zalewającą nas zewsząd pseudopsychoterapię, niebezpieczną modę, którą świetnie Pani opisała. Obserwuję młode pokolenie, do którego zresztą jeszcze należę, i widzę, że to zjawisko społecznie szkodliwe. Pseudopsychoterapia nie tyle rozwiązuje problemy, ile je tworzy. Niszczy relacje społeczne, kształtuje egoistyczne, indywidualistyczne, przewrażliwione społeczeństwo.
Sławomir Kruczek