We wtorek 8 marca odbyły się dwa istotne spotkania liderów europejskiej prawicy. Do Londynu przybyli na zaproszenie Borisa Johnsona premierzy Grupy Wyszehradzkiej. Tymczasem w Przemyślu burmistrz Wojciech Bakun (Kukiz ′19) przyjął jak należy Matteo Salviniego, lidera Ligi Północnej – w Dzień Kobiet tylko on zachował się jak mężczyzna, stając w obronie uciekających przed rosyjskimi bombami i pokazując putinowskiemu lizusowi jego miejsce.
Ani tak utalentowanemu w wystąpieniach publicznych Johnsonowi, ani rzekomo chrześcijańskim politykom nie starczyło odwagi, by w tych sądnych dniach zdystansować się od Orbána, głównego lobbysty interesów Władimira Putina w Europie Środkowej. W efekcie węgierski premier, prowadzący nieznacznie w sondażach, zebrał dodatkowe punkty w kampanii wyborczej w swoim kraju. Pozostali, łącznie z Johnsonem, najwyżej zrobili z siebie durniów.
Czytaj też: Politycy, których Putin ma w kieszeni
Orbán robi swoje
Johnson nie był w stanie przekonać Orbána do sankcji na rosyjską ropę i w efekcie tego samego dnia występował już samotnie, zapowiadając takie właśnie ograniczenia, podczas gdy premier Węgier wracał do kraju z przekazem, że jego postawa „strategicznego spokoju” wobec wojny została de facto zaakceptowana przez czterech liderów europejskich państw.