To jest zły dzień dla Władimira Putina. Nie dość, że w kalendarzowy miesiąc po rozpoczęciu wojny z Ukrainą ani jej nie pokonał, ani nie zmusił do zaakceptowania swoich żądań; nie dość, że w dniu tym najprawdopodobniej przez zaniedbania własnych wojskowych utracił przynajmniej dwa okręty w zagarniętym Ukrainie porcie, to jeszcze dostał od NATO „prezent” w postaci większej liczby lepiej uzbrojonych wojsk sojuszniczych bliżej swoich granic. Musi to być dla niego koszmar, jeśli przypomnieć sobie, że gdy zaczynał tę bezprawną wojnę, wymieniał dwa główne cele: ujarzmienie Ukrainy i odepchnięcie NATO. Zachodni sojusz nie tylko zadzierzgnął jeszcze bliższe więzy z Kijowem przez jednoznaczne wsparcie dyplomatyczne, antyrosyjskie sankcje i dostawy broni, od której giną tysiące Rosjan, ale też sam wprowadza w życie decyzje, jakie jeszcze kilka miesięcy temu były nie do wyobrażenia.
Reset odstraszania i obrony
Putin właśnie dowiedział się, że przywódcy państw NATO zatwierdzili rozszerzenie schematu wielonarodowych grup bojowych, istniejących od 2017 r. na północy wschodniej flanki, na kraje jej południowej części: Słowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię. Pomysł ten był dyskutowany od kilku miesięcy, w grudniu prace nad nim przyspieszyły, gdy zachodnie wywiady już przewidywały, że rosyjska inwazja na Ukrainę