Rozpoczynając wojnę, nigdy nie wiesz, jak się zakończy. Niemal każdy przywódca w historii chciał krótkiej kampanii, błyskotliwego zwycięstwa i pięknej defilady w zdobytej stolicy wroga. Niektórym nawet się udało odebrać wojskową paradę, ale niemal zawsze ich kampanie miały kolejne fazy – krwawsze, dłuższe i kończące się przeważnie klęską albo nikogo niesatysfakcjonującym pokojem.
Tej wojskowej prawidłowości doznają dzisiaj Rosjanie i prezydent Putin. Wojska po zaledwie miesiącu działań w Ukrainie straciły tempo natarcia i mają problemy z uzupełnieniem strat. Nie mogą już zagrozić Kijowowi ani Charkowowi. Mają kłopot ze zdobyciem „miasta bohatera” Mariupola na południu, choć ich usilne i zbrodnicze działania prawdopodobnie do jego upadku doprowadzą. Rosjanie mogą już praktycznie zapomnieć o Odessie, ponieważ leżące na drodze do niej miasteczko Mikołajów zostało obronione i nie wydaje się, aby Rosjanie mogli ją otoczyć od strony lądu. Chersoń, jedyne większe miasto zajęte przez Rosjan na początku kampanii, opisywane jest obecnie jako „kontestowane”, co oznacza, że Ukraińcy podejmują próby odbicia.
Czytaj też: Dlaczego Rosjanie popierają Putina i wciąż chwalą Stalina
Klęska? Wszystko zgodnie z planem
Głównym wyzwaniem dla Rosjan pozostaje wschodnia Ukraina między Dnieprem a Donbasem. Siłom udało się zdobyć w całości obwody ługański i doniecki po przesunięciu linii frontu daleko na zachód. Usiłują rozbić zgromadzone i powoli cofające się na zachód wojska ukraińskie. Ukraińcy mieli w tym rejonie przed wojną co najmniej trzy brygady zmechanizowane i to one toczą i wciąż będą toczyć najcięższy bój z Rosjanami. Tu, na wschodzie Ukrainy, rozegrają się bardzo powoli losy tej wojny. Te trzy lub cztery brygady oraz oddziały obrony terytorialnej to 30–40 proc. ukraińskich sił zbrojnych. Ukraińcy nie mogą ich stąd ruszyć ani użyć do przełamania oblężenia Mariupola, Charkowa czy odsieczy dla Kijowa.
Rosjanie od kilku dni dorabiają do swoich klęsk na północy i w centrum Ukrainy propagandową strategię, którą można scharakteryzować ironicznie: „wszystko idzie zgodnie z planem, a nasze klęski są jego przebiegłą częścią”. W ubiegłym tygodniu sztab generalny sił zbrojnych Rosji ogłosił, że to wszystko, co widzieliśmy wokół Kijowa i Czernihowa, te rozbite kolumny pancerne i straty – to właściwie była swego rodzaju „maskirowka”. Czyli zamarkowanie manewru, by w rzeczywistości uderzyć gdzie indziej. Rosjanie twierdzą teraz, że musieli prowadzić ofensywę przeciwko Kijowowi, żeby Ukraińcy nie byli w stanie powstrzymać ich napaści i „wyzwolenia” Donbasu. Dawno niewidziany publicznie minister obrony Siergiej Szojgu powiedział, że Rosjanie skupią się teraz na Donbasie. Pośrednio przyznał, że podległe mu siły muszą się przegrupować, by mieć choć cień szansy na przekucie klęski w zwycięstwo polityczne.
Kłania się tu stary von Clausewitz i inni twórcy doktryn twierdzący, że wojna i działania wojenne są tylko wstępem do sytuacji politycznej na nowych warunkach. Rosjanie mogą nawet przegrywać wojskowo, ważne, żeby Putin odniósł sukces polityczny – zachował twarz.
Ukraińcy w plan Szojgu się nawet mimowolnie wpisują, prowadząc kontrofensywy wokół stolicy i Czernihowa, przeganiając Rosjan na wschód, zadając im dość poważne straty. Tylko w niedzielę i poniedziałek strącili osiem samolotów, co świadczyć może o odzyskiwaniu kontroli nad niebem. Ocenia się, że Rosjanie przez miesiąc stracili nawet do 30 tys. żołnierzy, zabitych i rannych, wiele czołgów i wozów opancerzonych. Przestaliśmy już liczyć zabitych generałów i pułkowników. Straty ukraińskie są prawdopodobnie podobnie duże, zwłaszcza jeśli włączy się zamordowanych cywilów. Trudno będzie jednak kontynuować pościg za Rosjanami, jeśli ci okopią się w Donbasie i skupią wreszcie swój wysiłek na wschodzie napadniętego kraju.
Fiszer: Żołnierz na telefon, czyli dowodzenie po rosyjsku
Wojna prawie pozycyjna
Nie tak prędko, tutaj klęski ani zwycięskiej defilady raczej nie będzie. Właśnie w obserwowanym manewrze wycofywania się Rosjan oraz deklaracjach „wyzwalania Donbasu” czai się najbardziej prawdopodobny, ale i najgorszy scenariusz dla Ukrainy. Scenariusz pata wokół Donbasu i pasa nabrzeżnego nad Morzem Azowskim łączącego go z Krymem. To scenariusz powolnej walki o odcięcie sporej części kraju na wschodzie od Charkowa do Krymu i zamknięcie w kotle broniących się sił. Oraz systematycznego niszczenia przemysłu ukraińskiego rakietami dalekiego zasięgu.
W scenariuszu tym w zasadzie zakończyłyby się działania rosyjskie wokół Kijowa, skąd żołnierze powróciliby do Białorusi. Również z północnego wschodu, spod Czernihowa i Sum, Rosjanie mogliby przejść do ataku w kierunku Donbasu, by próbować otoczyć wspomniane ukraińskie brygady. Najważniejsze dla realizacji tego scenariusza byłoby zdobycie Mariupola. Jego opanowanie albo bardziej prawdopodobne całkowite zniszczenie pozwoliłoby Rosjanom uwolnić część sił i ruszyć na północ, by spotkać się z siłami idącymi od Charkowa i odciąć ostatecznie tę część kraju od kontroli Kijowa.
Rozpoczęłaby się wówczas wojna niemalże pozycyjna, w której ani Rosjanie, ani Ukraińcy nie byliby w stanie zgromadzić sprzętu i rezerw ludzkich, by wykonać uderzenie przełamujące linie przeciwnika. Rosjanie, owszem, mają rezerwy ludzkie i materiałowe, ale nie są w stanie szybko przerzucić ich z głębi kraju, z dalekowschodnich obwodów wojskowych. Putin nie kwapi się również do ogłoszenia poboru powszechnego, który rozwścieczyłby Rosjan i tak już zaniepokojonych kryzysem ekonomicznym. Ukraińcy z kolei mają rezerwy i stały dopływ wyposażenia lekkiego z Zachodu, ale mimo wszystko nie wystarczy to do wykonania ofensywy przeciw okopanym w Donbasie Rosjanom.
Ukraińcy są świadomi tego zagrożenia. Gen. Kyryło Budanow, szef wywiadu wojskowego Ukrainy, ostrzegł w niedzielę, że Rosjanie chcą stworzyć w Ukrainie Koreę Północną i Południową. Z historii wiemy, że to może być układ trwały, jeśli wspiera go mocarstwo nuklearne, tak jak Chiny wspierają Koreę Północną.
Bryc: Putin ma plan i go realizuje. Nie chodzi wcale o zdobycie Kijowa
Taniec dyplomatyczny już się zaczął
Jeśli Rosjanom udałoby się realizować taki scenariusz, to rozpoczęliby również wokół Ukrainy, a zwłaszcza wokół jej zachodnich patronów, kontredans dyplomatyczny, mamiąc rozwiązaniem pokojowym. Już zresztą taki taniec rozpoczęli, rezygnując z „denazyfikacji” i „demilitaryzacji” Ukrainy w swoich propozycjach porozumienia. Twierdzą, że mogłoby dojść do osobistego spotkania Putina z Zełenskim, na którym ukraińskiemu prezydentowi bardzo zależy, ponieważ byłoby ono symbolem końca wojny i dowodem klęski Rosjan w oczach ukraińskich obywateli.
Rosjanie deklarują nawet gotowość do zaakceptowania członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej, byle nie w NATO. Zełenski już z NATO zresztą zrezygnował. Ostatnim szańcem negocjatorów ukraińskich są ustępstwa terytorialne. Na to zgodzić się nie mogą, więc Zełenski z góry uprzedza, że jakiekolwiek warunki muszą zostać zatwierdzone w referendum. Zaproponowanie jakichkolwiek ustępstw, jak oddanie Donbasu czy nawet Krymu, z góry przekreśla zgodę ukraińską.
Rosjanie chcieliby tu jednak liczyć na naciski Zachodu. Zachód po prostu chce zakończyć wojnę i pośrednio opowiedział się przeciwko mocarstwu atomowemu, którego przywódca co chwila wymachuje bronią atomową. Chciałby też, by zakończył się dopływ tych strasznych obrazów wojny i prześladowania ukraińskich cywilów, więc nacisk na dyplomatyczną zgodę będzie się powiększał. Nie bez znaczenia byłaby rozmowa o zniesieniu części sankcji, szkodliwych i dla Rosji, i dla Europy, choć w mniejszym stopniu. Europa mogłaby zabrać się do tego, co lubi najbardziej – do odbudowy Ukrainy, zwłaszcza jeśli sfinansować by ją mogły reparacje zaczerpnięte z rosyjskich rezerw walutowych zamrożonych w zachodnich bankach po 24 lutego.
Scenariusz podziału Ukrainy na wschodnią, okupowaną przez Rosjan, i zachodnią, utrzymywaną przez Zachód, mógłby się ciągnąć przez długi czas. Przy założeniu, że władza w Rosji i Ukrainie wciąż będzie stabilna i niezagrożona, dawałby stronom czas, może nawet kilka lat, na odtworzenie strat i powtórkę działań wojennych w przyszłości.
Czytaj też: Zagadka niemocy rosyjskiej armii? Korupcja
Czy nadlecą czarne łabędzie?
Ten zarysowany scenariusz jest oparty na przewidywalnym rozwoju wydarzeń i racjonalnym zrozumieniu działań obu liderów. Mogą nadlecieć jednak czarne łabędzie, czyli wystąpić wydarzenia nieoczekiwane i znacząco zmieniające rzeczywistość. Scenariusz pata zakłócić mogą jakieś dramatyczne zmiany w Rosji: zamach na Putina, odsunięcie go od władzy, atak chemiczny albo nuklearny w Ukrainie. Każde z nich jest mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Trudno je analizować, dopóki nie nastąpią.
Również po stronie ukraińskiej losy wojny mogą się zmienić nagle: Ukraina może utracić Zeleńskiego. Klęska armii na wschodzie kraju może zniechęcić społeczeństwo do dalszej walki. Mogą pojawić się świadectwa zbrodni wojennych na schwytanych Rosjanach, np. dokonanych przez ekstremistyczne elementy wśród „wolnych batalionów” ukraińskich. Naruszyłoby to sympatię świata zachodniego do sprawy ukraińskiej. Może wreszcie wybuchnąć któraś z elektrowni atomowych, a wtedy z zakażonego terenu uciekać będą obie armie.
Nie wiadomo, jaka będzie tolerancja Europy na masy uchodźcze z Ukrainy i jakie napięcia wśród społeczeństw zachodnich, polskiego przede wszystkim, uchodźcy wywołają. Nie wiadomo jeszcze, czy upadek Ukrainy i sankcje nie wywołają fali głodu w Afryce (Rosja i Ukraina pokrywają ok. 30 proc. światowego zapotrzebowania na zboże), a w konsekwencji nowej fali ciemnoskórych uchodźców, których Europa nie przyjmie już tak chętnie jak Ukraińców.
Pięknym czarnym łabędziem może też okazać się Aleksandr Łukaszenka, który ma komfort zdradzenia albo Ukrainy, albo Rosji. Wejście sił białoruskich jako odwodu strategicznego do zachodniej Ukrainy mogłoby związać ukraińskie siły i pozwolić Rosji odnowić ofensywę, nawet jeśli ten odwód nie byłby większy niż 10–15 tys. słabo przygotowanych do wojny żołnierzy. A jeśli Łukaszenka sprzeciwi się Putinowi, ten nie będzie mógł go łatwo zdjąć bez ryzyka destabilizacji Białorusi.
Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?
Powiedz, miły, jak się to skończy
W rzewnych piosenkach i romantycznych filmach pod podobnymi tytułami dobro wygrywa, a porzucony kochanek odzyskuje miłość swego życia. W Ukrainie jednak przełomu nie będzie, a rozpoczynające się negocjacje wykroczą poza teatr działań wojennych. Rosja i Zachód – przecież między nimi też toczy się ta gra – będą musiały usiąść do rozmów.
Od początku wojny światowa opinia publiczna przestrzegana jest, że dysponujący bronią atomową Putin musi dostać szansę na „wyjście z twarzą” z kryzysu, który rozpętał i zbrodniczo prowadzi. Putin będzie chciał, by Zachód częściowo choć złagodził sankcje, nie po to przecież rozpoczynał wojnę, by zrujnować Rosję. Ukraińcom zależy, by Zachód wciągnąć przynajmniej w przyszłe gwarancje bezpieczeństwa, trwalsze niż te, których udzielano Ukrainie w 1994 r. za cenę rezygnacji z poradzieckiej broni atomowej.
Do stolika dostawiane będą więc kolejne krzesła, amerykańskie, unijne, prawdopodobnie tureckie, może chińskie, a nawet polskie. Rozpoczyna się gra o nową postać świata, co podkreślał Joe Biden w Polsce. Walka o zasoby energetyczne, o osłabienie Rosji i o powrót Ameryki do najważniejszej dla niej konfrontacji z Chinami. To wszystko zajmie sporo czasu. Scenariusz wojennego podziału Ukrainy da ten czas zwłaszcza Putinowi, sprawcy wszystkich nieszczęść.
Były prezydent Estonii: Rosję trzeba pokonać, zanim nas zniszczy