Indie i Chiny odjeżdżają Rosji. Skąd ta nagła wolta cichych sojuszników Putina?
Choć nie zawierają wprost zarzutów pod adresem Moskwy, komunikaty opublikowane w poniedziałek przez rzeczników ministerstw spraw zagranicznych Indii i Chin są jak na język dyplomatyczny więcej niż stanowcze. W swoim oświadczeniu Mao Ning z Chin stwierdza, że „wszystkie państwa zasługują na poszanowanie ich suwerenności i integralności terytorialnej”, a wsparcie należy się „wysiłkom, które mogą doprowadzić do pokojowego rozwiązania kryzysu” wywołanego rosyjską inwazją na Ukrainę. Z kolei Arindam Bagchi z Indii poinformował, że rząd w New Delhi „jest mocno zaniepokojony eskalacją konfliktu, w tym atakami na cele infrastrukturalne i cywilów”. Nikt nie wzywa Rosji do tablicy, a nazwisko Putina nie pada, ale komunikaty są bezprecedensowe. Zwłaszcza że oba kraje do tej pory były neutralne, w najlepszym razie symetrystyczne.
Czytaj też: Rosja jak ISIS? Kiedy zostanie uznana za państwo terrorystyczne?
Indie i Chiny zmieniają kurs
Kolejny cios w rosyjskie interesy strategiczne przyszedł kilka godzin później z forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zaplanowano głosowanie nad zgłoszoną przez Albanię rezolucją potępiającą aneksję czterech obszarów na wschodzie Ukrainy: Doniecka, Ługańska, Chersonia i Zaporoża. Rosjanie chcieli je utajnić, argumentując, że kraje pod presją Stanów Zjednoczonych (nie wiadomo, o które chodzi i w jaki sposób są naciskane) nie zagłosują zgodnie z przekonaniami, jeśli wszystko rozstrzygnie się publicznie. Inicjatywa przepadła z kretesem. Przeciwko utajnieniu głosowania opowiedziało się 107 krajów, w tym Indie. 16 było za rosyjską poprawką, 39 się wstrzymało. W tej drugiej grupie znalazły się Chiny.
Zmiana wektora polityki zagranicznej Chin i Indii jest efektem wydarzeń ostatnich dni. Jeszcze w niedzielę Subrahmanyam Jaishankar, szef indyjskiej dyplomacji, robił wszystko, żeby nie ujawnić stanowiska rządu w kwestii wojny. Jedyne, na co się zdobył, to dość ogólnikowe stwierdzenie, że Indie nigdy nie popierały „pomysłu prowadzenia tej wojny”.
Z kolei jeszcze miesiąc temu chiński przywódca Xi Jinping spotkał się w Samarkandzie z Putinem na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Xi wprawdzie publicznie Putina nie chwalił ani nie klepał po plecach, ale ich spotkanie, pierwsze na żywo od wybuchu pandemii, było spektaklem umiarkowanego poparcia dla Moskwy. Chińska delegacja nie komentowała wojny ani poczynań NATO, ale zaraz po szczycie wystosowała komunikat, w którym Pekin deklarował „gotowość współpracy z Rosją w realizowaniu wzajemnych kluczowych interesów”. W rewanżu Putin nazwał Xi „bliskim i wieloletnim przyjacielem”, docenił „umiarkowaną postawę Chin w kwestii ukraińskiego kryzysu” i deklarował wsparcie polityczne przeciwko „amerykańskim prowokacjom” wokół Tajwanu.
Rosjanie idą w zaparte: „Mój tata zbrodniarz podbija Ukrainę, czego się czepiacie?”
Wojna Rosji światu się nie opłaca
Do tego dyplomatycznego teatru dopisać należy kontekst gospodarczy, a dokładniej surowcowy. Indie i Chiny nie przestały kupować rosyjskiej ropy, w dodatku negocjowały ceny. Przystawiona do muru Rosja musiała się zgodzić, chociaż na eksporcie prawie nic nie zarabiała – wpłaty od kontrahentów ledwo pokrywały koszty produkcji. W lecie cena za baryłkę bywała nawet 20–30 dol. niższa niż na świecie. Na koniec września Indie i Chiny kupowały razem ponad połowę eksportowanego rosyjskiego surowca. I choć zwłaszcza na Narendrę Modiego mocno naciskali Amerykanie, próbujący wymusić na nim odejście od cichego sojuszu z Rosją, wydawało się, że pozycja Moskwy na Wschodzie jest silna. Zwłaszcza że związek trzech mocarstw nuklearnych, wzmocniony interesami, dawał szansę na budowę trwałej przeciwwagi dla Zachodu.
Wydaje się, że zmianę wywołało bombardowanie celów cywilnych, które Rosjanie przeprowadzili niemal na całym ukraińskim terytorium w ostatni poniedziałek. To chybotliwa teza, bo choć ataki były przerażające, rosyjskie wojska dopuściły się od lutego wielu zbrodni. Trudno przypuszczać, że to widok zniszczeń w centrum Kijowa ruszył sumieniami Xi i Modiego. Bardziej prawdopodobne są powody lansowane przez ekspertów (nie tylko zachodnich), którzy twierdzą, że im dłużej wojna trwa, tym bardziej staje się problematyczna dla Indii, a zwłaszcza dla Chin.
Paul Haenle z Carnegie Endowment w sierpniu zauważał, że wprawdzie konflikt zapewnia Pekinowi sporo szybkich korzyści, stanowi jednak kłopot wizerunkowy i strategiczny. Putin spodziewał się bierności i rozłamu na Zachodzie. I trafił kulą w płot, bo Zachód okazał się zjednoczony i gotów pomóc Ukrainie. A USA zadeklarowały wsparcie również dla Tajwanu, co Chińczykom w ogóle nie jest na rękę. Evan Medeiros z Georgetown University zwraca z kolei uwagę, że wojna stawia Pekin w pozycji trójstronnego dylematu. Jak bowiem mają utrzymać poparcie dla suwerenności terytorialnej niepodległych państw (jeden z fundamentów chińskiej polityki zagranicznej), pozostać w dobrych relacjach z Rosją i nie narazić się zbytnio całemu Zachodowi, tak potrzebnemu partnerowi gospodarczemu, zwłaszcza po pandemii? Dobrego wyjścia z sytuacji nie ma, a na pewno nie jest nim długotrwałe wspieranie Moskwy.
Czytaj też: Chiny mają problem z wojną w Ukrainie
Samotny Putin z bombą w ręku
Jeszcze inaczej widzi sprawę wybitny chiński politolog i teoretyk stosunków międzynarodowych Yan Xuetong. W eseju na łamach magazynu „Foreign Affairs” dowodził, że wojna źle wpływa na ogólny klimat gospodarczy na świecie, a to w dłuższej perspektywie Chinom zaszkodzi. Na razie skutki kryzysu, zwłaszcza energetycznego, widać przede wszystkim w Europie, ale z czasem problemy rozleją się wszędzie. A przecież Chiny mają własne wyzwania, od kryzysu demograficznego po bańkę na rynku nieruchomości. Inflacja i rosnące koszty życia uderzą we wszystkie gospodarki, w chińską też, co na łamach „New York Timesa” niedawno na czynniki pierwsze rozkładał znany brytyjski historyk gospodarczy Adam Tooze z nowojorskiego Columbia University. Krótko mówiąc, wojna nie opłaca się nikomu.
Narendra Modi już w Samarkandzie mówił Putinowi, że „nie czas na wojnę”. Indie to tradycyjnie kluczowy sojusznik USA w regionie. Dla nich i Chin słabsza Rosja, zredukowana do roli pariasa, to szansa na ekspansję, przede wszystkim w Azji Środkowej. Od upadku Związku Radzieckiego cztery tamtejsze republiki były prawie ręcznie sterowane z Moskwy, teraz Kreml nie ma zasobów, żeby je kontrolować, co wykorzystuje zwłaszcza Pekin. I choćby dlatego nikt Putina wzmacniać tu nie zamierza.
Rosja skazuje się na coraz większą międzynarodową izolację. Wprawdzie Putin spotyka się we wtorek z szejkiem Mohamedem ibn Zajidem, przywódcą Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale trudno to uznać za naradę najwyższego szczebla. Polityków, którzy chcą z nim jeszcze współpracować, można policzyć na palcach jednej ręki. W Rosji zaczyna się proces implozji, kraj rozkłada się od środka. Wydrenowany z intelektualnego talentu, osłabiony demograficznie i pozbawiony dostępu do zachodniej technologii, przeradza się w państwo zombie rządzone przez dyktatora z bombą nuklearną. Co dalej – nie wiadomo. Taki stan rzeczy może doprowadzić do oddolnej zmiany, ale też spowodować jeszcze większą radykalizację, zamieniając Rosję w coś na kształt gigantycznej Korei Północnej.
Czytaj też: Car jest sam. „Po Putinie nikt by nie płakał, jego otoczeniu też by ulżyło”