Świat

Może Trump się sparzy na Putinie? Europa trzyma kciuki i gra z USA na dwóch polach

Europejscy liderzy podczas paryskiego szczytu zastanawiali się, jak zareagować na działania prezydenta USA Donalda Trumpa. 17 lutego 2025 r. Europejscy liderzy podczas paryskiego szczytu zastanawiali się, jak zareagować na działania prezydenta USA Donalda Trumpa. 17 lutego 2025 r. Forum
Sondowana wielkość ewentualnego europejskiego kontyngentu w Ukrainie to 25–40 tys. żołnierzy, którzy musieliby mieć wsparcie USA m.in. w obronie powietrznej i gwarancje pomocy w razie frontalnego ataku Rosji.

Europejczycy prowadzą z Trumpem grę na dwóch polach: by utrzymał jak największe zaangażowanie USA w bezpieczeństwo Europy (w tym Ukrainy) oraz by oszczędził Ameryce i UE wojny handlowej. I trzymają kciuki, żeby Waszyngton nie zaczął bardzo mocno mieszać obu wątków.

Ostatnie deklaracje Trumpa i jego doradców w sprawie Rosji i Ukrainy, niechęć odgrywania roli „pierwszorzędnego” gwaranta bezpieczeństwa Europy i wsparcie dla sił skrajnie prawicowych (głównie AfD w Niemczech) były wstrząsające dla sporej części opinii publicznej. Ale nie zmieniły zasadniczego kierunku działań władz kluczowych krajów NATO, UE i Wielkiej Brytanii.

Są to próby wpływania na kształt ugody „pokojowej” negocjowanej przez USA i Rosję i jednoczesnego budowania scenariuszy wojskowych dla Europy, w których Stany Zjednoczone – nawet przy mniejszym zaangażowaniu – pozostają jednym z fundamentów bezpieczeństwa.

Utrzymanie bezpiecznej Europy leży bowiem zarówno w geopolitycznym, jak i gospodarczym interesie Ameryki. Rządzący w Europie trzymają się nadziei, że nawet jeśli Trump zapomniałby o tym w swej politycznej nieprzewidywalności, to będzie mu o tym przypominać elita miliarderów, którymi otacza się w Białym Domu.

Czytaj też: Świat będzie wrzał. Druga kadencja Trumpa może być bardziej destrukcyjna niż pierwsza

Kto wyśle wojska?

Zakulisowe działania USA w Europie na poziomie dyplomatyczno-operacyjnym na razie nie przekreślają nadziei na jakąś formę konstruktywnej współpracy. Tematem poniedziałkowego szczytu w Paryżu, w którym uczestniczył m.in. Donald Tusk, były „gwarancje bezpieczeństwa” dla Ukrainy na wypadek porozumienia rozejmowego czy nawet pokojowego.

Jak już wiadomo, Amerykanie w zeszłym tygodniu skierowali do kilku krajów Europy zestaw pisemnych pytań, do jakiego udziału w ochronie ugody pokojowej są gotowe (i czy obejmuje to wysłanie żołnierzy). A także – to sygnał gotowości Waszyngtonu do współpracy – jakiego udziału USA oczekują, by uczestniczyć w tych wspólnych gwarancjach bezpieczeństwa dla Kijowa.

Amerykanie publicznie wykluczają udział swoich żołnierzy w misji (nazywanej „pokojową”, „stabilizacyjną”, „rozejmową”) w Ukrainie, ale to nie musi być jednoznaczne z zupełnym umywaniem rąk (o czym niżej).

Temat europejskiego kontyngentu nie jest żadnym zaskoczeniem – prezydent Emmanuel Macron już w grudniu, zaraz po spotkaniu z ówczesnym prezydentem elektem USA w Paryżu, podjął konsultacje z innymi przywódcami w Europie. Tłumaczył, że oferta wysłania wojsk to w oczach Trumpa bilet dający prawo głosu w rozmowach o końcu walk w Ukrainie.

Macron na grudniowym szczycie UE wydawał się dość osamotniony. Ale temat kontyngentu nie został zupełnie porzucony, a dyplomaci kilku krajów UE od grudnia regularnie przekonywali w Brukseli, że „sprawa leży na stole, choć dyskusja nie weszła w fazę konkretnego planowania militarnego”. W poniedziałek gotowość do wysłania żołnierzy do Ukrainy potwierdzili Brytyjczycy i Francuzi, nie wykluczyli tego Szwedzi i Duńczycy. Z kolei Niemcy i Hiszpanie uznali rozmowy o tym za przedwczesne.

Tusk powtórzył w Paryżu, że Polska nie przewiduje wysyłania żołnierzy do Ukrainy, ale będzie logistycznie wspierać te państwa, które się na to zdecydują. Takie deklaracje wygłaszane od grudnia spotykają się w NATO i UE ze zrozumieniem m.in. z powodu obciążeń naszej armii przy ochronie granicy z Rosją i Białorusią.

Sondowana wielkość europejskiego kontyngentu to 25–40 tys. żołnierzy (francuskie media piszą o 10 tys. Francuzów), którzy musieliby mieć wsparcie USA m.in. w obronie powietrznej i gwarancje pomocy w razie frontalnego ataku Rosji.

„Warunkiem rozmieszczenia naszych żołnierzy są gwarancje kryzysowego wsparcia (back-up) ze strony USA” – podkreślał wczoraj brytyjski premier Keir Starmer. Cały nowy i pokojowy scenariusz dla Ukrainy zakłada zatem dalszą mocną współpracę Europy z Ameryką. To efekt miksu politycznych prognoz i świadomości braku alternatywy – gdyby Amerykanie zupełnie porzucili Ukrainę, Europa nie byłaby w stanie jej obronić. Część Europejczyków uważa, że z Trumpem – skoro tego chce – trzeba na serio rozmawiać o kontyngencie, choć to na razie debata teoretyczna.

Obecność żołnierzy z Europy (czyli w praktyce z krajów NATO) w ramach porozumienia wydaje się trudna do zaakceptowania dla Moskwy. Ale na razie nie antagonizuje Trumpa ogłaszaniem czerwonych linii, bo sprzyja jej sytuacja. W Ukrainie trwa wojna na wyczerpanie, a Rosja może podważać jedność Zachodu i osłabiać morale przeciwnika z racji chwiejnej linii Białego Domu, przekonanego o szansach na rychłe zakończenie walk dzięki dużym ustępstwom Kijowa.

Co zrobiłby Trump, gdyby sparzył się na rozmowach z Moskwą? Część rządzących w UE i Ukrainie nadal widzi szansę na wariant zmęczenia amerykańskiego prezydenta bezowocnymi kontaktami z Putinem, co przełożyłoby się na przeciągnięcie wojny dzięki dalszej pomocy dla Kijowa, w której coraz większy udział brałaby na siebie Europa. Między innymi w Polsce dominuje przekonanie, że dodatkowe kilkanaście, a najlepiej kilkadziesiąt miesięcy męczenia Rosji wojną i sankcjami wymusiłoby na Kremlu znacznie lepsze warunki (dla Kijowa i Europy) zakończenia wojny niż ugoda, którą niektórzy ludzie Trumpa zapowiadają nawet „przed Wielkanocą”, czyli do 20 kwietnia.

Czytaj też: Trump otwiera Rosji drzwi, Ukrainy nie zaprasza

Niemcy zapalą zielone światło

Drugim po obietnicach kontyngentu w Ukrainie atutem Europy wobec Trumpa ma być radykalne zwiększenie wydatków na zbrojenia, czego gwałtownie domaga się Waszyngton. Debatę o dużym wspólnym finansowaniu obronności blokuje kampania wyborcza do Bundestagu, ale prawdopodobny przyszły chadecki kanclerz Friedrich Merz zasygnalizował gotowość do rozmów o wspólnych instrumentach pożyczkowych.

Choć wybory już w najbliższą niedzielę, formowanie rządu koalicyjnego może potrwać co najmniej dwa miesiące. Merz optymistycznie obiecuje nowy gabinet „przed Wielkanocą”, ale jednocześnie do Brukseli płyną w tych dniach coraz mocniejsze komunikaty, że w obliczu żądań Trumpa duże partie głównego nurtu – czyli chadecja, obecnie współrządzący socjaldemokraci i Zieloni – są gotowe do wspólnych decyzji o pieniądzach na zbrojenia bez czekania na nowy rząd.

Dlatego niektórzy unijni dyplomaci oczekują przyspieszenia rozmów w sprawie dużego finansowania obronności już w przyszłym tygodniu. Brukselska bańka spekuluje o możliwym dodatkowym szczycie, by nie czekać na ten standardowy zaplanowany na 20 marca.

Europejczycy obawiają się, że USA mogą wkrótce zaoferować Rosji złagodzenie sankcji w ramach negocjacji, co byłoby sprzeczne ze stanowiskiem Brukseli. Kluczowi gracze w UE opowiadają się za utrzymaniem ich aż do zawarcia „sprawiedliwego pokoju” i uzgodnienia reparacji wojennych dla Kijowa. Szczytowi w Paryżu towarzyszyły dyplomatyczne sygnały dla Amerykanów, że Europa jest przeciwna rozwadnianiu sankcji. Jeśli Amerykanie by się z nich wycofali, to same sankcje europejskie byłyby łatwiejsze do obejścia i nieskuteczne.

Komisja Europejska jest zgodnie z traktatami negocjatorką UE w kwestiach handlu międzynarodowego, co teraz pozwala państwom Unii scedować na nią żmudne targi z USA o cłach (komisarz Marosz Szefczovicz w tym tygodniu prowadzi rozmowy w Waszyngtonie), pozwalając rządom UE zajmować się Rosją, Ukrainą, rozmowami geostrategicznymi. Jest to jednak podszyte obawami, że Trump zacznie umieszczać kwestie bezpieczeństwa, handlu i unijnych regulacji platform cyfrowych w jednym pakiecie negocjacyjnym, by wymusić większe ustępstwa.

Już teraz, jak wynika z przecieków, dyrekcja KE ds. handlu (DG Trade) opowiada się za swoistą pauzą w egzekwowaniu niektórych wymogów wobec platform, by nie komplikować rozmów o cłach z USA (czy raczej o nienakładaniu nowych), które Bruksela chciałaby sfinalizować w marcu. Na razie to postulat mniejszościowy, ale pod presją Trumpa pomysł rozwadniania przepisów może zyskiwać na popularności.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną