Czasy, kiedy reżyser pasjonat, zaszyty w lesie, stał z kamerką i cierpliwie czekał bez ruchu, aż uda mu się najwierniej odzwierciedlić sytuację w naturze, odchodzą w zapomnienie. Podziwiane niegdyś poetyckie dokumenty oświatowe Włodzimierza Puchalskiego, Karola Marczaka, Jarosława Brzozowskiego, w porównaniu z dzisiejszymi wyczynami filmowców przyrodników, zawstydzają skromnością i sileniem się na naukowy obiektywizm. Współczesne kino, zaangażowane w obronę praw zwierząt, stało się epickie. Pochłania wielkie budżety, wymaga profesjonalnego wsparcia światowej sławy ekologów, a nade wszystko specjalnego sprzętu zdjęciowego. Dzięki zdobyczom techniki powstają nie tyle autentyczne, co emocjonujące widowiska, w których inscenizacja staje się niewidoczna. A piękno obrazu zapiera dech w piersi.
W „Makrokosmosie” manipulacja polega na tym, że oglądamy m.in. zachowania ptaków częściowo przeciwne naturze. Nie byłoby możliwe pokazanie z bliska lecących w powietrzu dzikich gęsi, gdyby twórcy filmu nie wyhodowali stada oswojonego z obecnością motolotni. Nie udałoby się sfilmować w 40-stopniowym mrozie intymnej sceny przetaczania jaja przez pingwiny królewskie, gdyby autorzy „Marszu pingwinów” nie zaprzyjaźnili się z nimi i w masie liczącej 1200 sztuk nie nauczyli się odróżniać swoich aktorów.
Filmowcy BBC, uchodzący za niedoścignionych mistrzów przyrodniczej dokumentalistyki, dysponują zminiaturyzowanymi kamerami, które umieszczone na grzbietach zwierząt są w stanie zarejestrować ruch czy też podniebny lot z niewyobrażalnej dotąd perspektywy. Mogą pokusić się o ujęcia w dużym zbliżeniu, robione z helikoptera w taki sposób, że szum silnika jest dla filmowanych drapieżników niesłyszalny, przez co ich zachowania są całkowicie spontaniczne.