Z policyjnych statystyk wynika, że jeszcze kilka lat temu jeden krzywdzony pan przypadał na 13 krzywdzonych pań. Dziś są to proporcje jeden do dziewięciu. Ale policyjne statystyki pokazują zaledwie wierzchołek góry lodowej. Według badań TNS OBOP przeprowadzonych rok temu na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej przemocy w rodzinie tylko nieco częściej doświadczały kobiety (39 proc.) niż mężczyźni (32 proc.). Wśród osób wielokrotnie krzywdzonych było dwa razy więcej kobiet (14 proc.) niż mężczyzn (7 proc.).
– Który mężczyzna chce się przyznać, że żona szaleje? – pyta retorycznie Sylwia Ressel, rzeczniczka prasowa Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdańsku. – Niewielu skarży się wprost. Nasza wiedza wynika bardziej z pracy w terenie, kiedy wchodzimy w środowisko, słuchamy, co mówią sąsiedzi, szkoła. Czasem do takiej rodziny wkracza pedagog, czasem psycholog. A na policję trafiają przypadki ekstremalne. Duży wpływ na wzrost przemocy w damskim wydaniu ma alkohol. Bo coraz więcej kobiet pije. – Tam, gdzie jest alkohol i inne używki, jest też przemoc – awantury, inwektywy, odreagowanie – stwierdza Ressel.
Żona mnie bije
Pojęcia „syndrom bitego męża” jako pierwsza użyła pod koniec lat 70. Susane Steinmetz, amerykańska badaczka przemocy w rodzinie. Mariusz Wilk, psychoterapeuta z Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku, ma wątpliwości, czy taki syndrom w ogóle istnieje. Uważa, że mechanizmy przemocy i jej skutki u obu płci są takie same, a jedyna różnica dotyczy gotowości do szukania pomocy.
Kobieta szybciej się po nią zwraca, mężczyźni robią to ze wstydem i obawą, że zostaną wyśmiani. Bo krzywdzona kobieta budzi współczucie i chęć pomocy, a krzywdzony mężczyzna – politowanie albo drwinę.