Polska animacja: siła czy bezsiła?
Polska animacja: siła czy bezsiła? Rozmowa z Mariuszem Frukaczem
Joanna Wojdas: Napisałeś, że ta książka ma pokazać, w czym leży siła młodej polskiej animacji. Siła czy bezsiła? W latach 60. animacja to był rzeczywiście mocny nurt, a teraz? Wziąłeś ten temat na warsztat, bo jest ciekawy, czy po prostu nieopracowany?
Mariusz Frukacz: Przede wszystkim uważam, że jest to ciekawe zjawisko. Widzę w nim dużo nieodkrytej energii. To, że temat był nieopracowany, było dodatkowym wyzwaniem. Skoncentrowałem się na intrygujących mnie twórcach, wybrałem filmy. Nazwiska, które stanowią dziś wg mnie o sile polskiej animacji.
Mogą stawać w szranki z polską klasyką i ze światową czołówką?
Sądzę, że tak. Choć trzeba mieć świadomość, jak szerokie to pojęcie - animacja. Ciężko postawić obok siebie twórczość Tomka Bagińskiego („Katedra", „Sztuką spadania"), traktującego animację jak rozrywkę i Wojtka Bąkowskiego czy Normana Leto, którzy używają jej jako osobistej wypowiedzi artystycznej. Przypuszczam, że wkrótce nastąpi renesans polskiej animacji.
Prognozy?
W każdym środowisku artystycznym musi zaistnieć lobby, muszą się znaleźć pieniądze, żeby funkcjonować. Nie wystarczy samo robienie filmów, trzeba pojawiać się na festiwalach. O ile pieniądze na produkcję w polskiej kinematografii jeszcze się znajdą, to na promocję już nie.
Chodzi o pieniądze, lobby czy o pewien bezwład? Tomek Bagiński powiedział, że wystarczyło wykonać kilka telefonów, żeby jego „Katedra" była wyświetlana w multipleksach przed dużą komercyjną produkcją, wystarczyła inicjatywa.
W PRL-u były wielkie studia filmowe. Po 1989 roku zaczęły upadać - zmienił się system finansowania, myślenia o produkcji filmowej. Pojawił się problem, co dalej.