Rok temu po raz pierwszy wspomniał o tym Hans Pötering, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Zapytał eurodeputowanego Jacka Protasiewicza, co myśli o tym, aby stanowisko po nim przejął ktoś z „nowej Europy" i czy Platforma ma dobrego kandydata. - Nawet Tusk przyjął tę informację z niedowierzaniem, ale od razu pomyślał o Buzku - opowiada Jacek Protasiewicz.
Wśród 785 brukselskich parlamentarzystów Jerzy Buzek od samego początku był jedną najlepiej rozpoznawalnych postaci. Kiedy pięć lat temu zdobywał mandat, w całym Parlamencie było tylko czterech byłych premierów. - Z definicji więc miał przewagę nad anonimowymi posłami - mówi Protasiewicz.
Od razu powierzono mu ważną i odpowiedzialną rolę sprawozdawcy programu w sprawie badań naukowych. To oznaczało, że pokieruje pracami nad przygotowaniem trzeciego pod względem wielkości budżetu Unii. Gdy sprawnie uporał się z projektem, należał już do parlamentarnej elity. - Jego kariera jest niezwykła - mówi o Buzku Protasiewicz. - Nigdy nie zabiegał o żadne stanowiska i zawsze był osobą zapraszaną do objęcia stanowiska a to premiera, a to europarlamentarzysty, a teraz szefa Parlamentu Europejskiego.
Pogrzeb
Zanim jednak spłynęły te splendory, w 2001 r. odbył się jego polityczny pogrzeb. Nikt nie dawał mu żadnych szans na powrót. Był politykiem przegranym. W politycznym pogrzebie Jerzego Buzka uczestniczył jego przyjaciel z Gliwic prof. Krzysztof Gosiewski. Tuż przed końcem urzędowania premier zadzwonił do niego ze swojej kancelarii. Prosił, by profesor Gosiewski poprowadził w Katowicach kampanię wyborczą. Buzek był wówczas szefem rządu, który trwał najdłużej ze wszystkich w III RP, współautorem czterech wielkich reform i szefem słabnącej w oczach formacji - Akcji Wyborczej Solidarność.