Wojna w polskim Internecie nadaje się na niskobudżetowy serial fantasy: złe komputery napadają i kradną, a dobre tropią je i zbierają dowody przestępstwa. Taki serial powinien zacząć się od romantycznych początków sieci. W sierpniu polski Internet skończył 17 lat – narodził się symbolicznie i niewinnie, gdy Warszawa przesłała e-mailem serdeczne pozdrowienia Kopenhadze. A teraz, jak wszędzie na świecie, jest polem technologicznej wojny, w której każdy śledzi każdego. Co dzień sieciowa społeczność oferuje zarówno szyfry zapewniające prywatność, jak i sposoby ich złamania. W sieci trwa nieustanny handel. Towarem jest wszystko, także usługi cyberbandytów, walutą – informacja o ludziach, gromadzona w mózgach maszyn. Serial powinien umiejętnie budować w widzach atmosferę zagrożenia, nadużywając słowa cyberterroryzm. Akcja filmu – wzorowana na popularnych serialach policyjnych.
– To przecież ten sam, trwający od tysiącleci, wyścig złodzieja z właścicielem, tyle że metody stały się bardziej wyrafinowane – mówi Wiesław Paluszyński, informatyk, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Informatycznego i prezes spółki Trusted Information Konsulting, zajmującej się bezpieczeństwem informacji w Internecie. – Współczesny człowiek posługujący się Internetem, chce czy nie, uczestniczy w cyberwojnie. Najsłabszym elementem tego systemu zawsze jest człowiek.
Odcinek 1
Duża śląska firma startuje w przetargu na budowę instalacji górniczej w Iraku. Ale zwyciężają Chińczycy ze sklonowaną ofertą – chińska firma o identycznej nazwie jak śląska sprzedaje podpatrzone u Polaków maszyny znacznie taniej. Efekt: przetarg wygrywają Chińczycy. Polacy tracą kontrakt na 300 mln zł. Podejrzenie: wschodni cyberterroryzm (najgroźniejszy na świecie).