Zaapelował do parlamentu o przyspieszenie prac nad zgłoszonym już rok temu projektem wprowadzenia takiej regulacji.
Sprawa nie jest oczywiście jednoznaczna. Można sobie wszak wyobrazić sytuację, gdy zakaz taki uderza w istotę wolności zgromadzeń i przekonań. Ot, choćby gdy pracodawca, widząc twarz podwładnego na manifestacji, której celów nie podziela (bo nie lubi jakiejś partii politycznej czy wyznania – bądź jego braku, związkowców, homoseksualistów itd.), szykanuje go w pracy.
Podstawowy argument „za” takim zakazem jest jednak natury zasadniczej: jeśli ktoś jest przekonany do swoich przekonań, to powinien mieć odwagę głosić je z otwartą przyłbicą. Zwłaszcza że w demokratycznym państwie prawa są do dyspozycji rozmaite procedury i instytucje pozwalające bronić się przed ewentualnymi późniejszymi represjami – choćby właśnie ze strony pracodawców.
Zakaz zasłaniania twarzy mógłby też ułatwić policji i sądowi postępowanie dowodowe przeciwko ulicznym bandytom. Choć ich wykrzywione nienawiścią gęby są zwykle do siebie bardzo podobne.
Najważniejsze jednak, że w walce z nimi – podobnie jak z tzw. mową nienawiści czy propagowaniem ideologii totalitarnych – można skuteczniej wykorzystywać już istniejące przepisy. Przykładowo: już teraz można nakazać rozwiązanie zgromadzenia, podczas którego dochodzi do łamania prawa, a niepodporządkowanie się temu grozi automatycznie karą. Można też pociągać do odpowiedzialności organizatorów marszu, którzy nie próbowali opanować sytuacji.
Do tego nie potrzeba nowych regulacji, a tylko woli władzy i wymiaru sprawiedliwości.