Naukowa rewolucja papierowa
Zbliża się kolejna wielka reforma szkolnictwa wyższego
Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin podszedł do sprawy ostrożnie: nie zaproponował od razu zmian, tylko ogłosił konkurs na pomysły reform. Wyłoniono trzy zespoły eksperckie, które opracowały założenia „Ustawy 2.0”, mającej na celu zmiany w systemie nauki i szkolnictwa wyższego: z Uniwersytetu SWPS, Uniwersytetu im. A. Mickiewicza i Instytutu Allerhanda (pozauniwersytecki prawniczy think tank – red.). Znamy już treść tych opracowań – to dobry moment, aby przyjrzeć się krytycznie samemu pomysłowi reformy.
Główny problem z nim nie polega na tym, że nie wiadomo, czy trzeba poprawiać. Nic nie jest idealne, nasz system uniwersytecki nie jest wyjątkiem. Zanim zaczniemy coś zmieniać, wypadałoby jednak zacząć od diagnozy. Ustalić, co działa, co nie, dlaczego tak jest i jak to zmienić, a także ocenić rezultaty poprzednich niedawnych zmian. Brakuje jasnych danych, a te, które mamy, dają niepełny obraz sytuacji. Wiemy natomiast, że nasze przepisy dotyczące uczelni mieszczą się w europejskich standardach. Finanse są na poziomie mniej więcej jednej trzeciej tego, co w Europie, ale pieniądze są bardziej efektywnie wydawane. Publikujemy wprawdzie dwa razy mniej niż Niemcy, ale mając trzy razy mniejsze środki. Według tzw. rankingu szanghajskiego w tysiącu najlepszych uczelni mieszczą się tylko dwie polskie, ale w innym, równie znanym porównaniu Times Higher Education jest ich już dziewięć, a sam ranking szanghajski ma metodykę, która w nikłym stopniu odzwierciedla aktualny poziom badań i dydaktyki. Mamy niską skuteczność w staraniu się o prestiżowe granty ERC, ale z kolei lutowy numer czasopisma „Nature” przyniósł wiadomość, że jeśli chodzi o wysokiej rangi publikacje, jesteśmy na 24.