Na razie działania polityków nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, więc władze monetarne przygotowują się na najgorsze. „Wall Street Journal” podał w grudniu, że bank centralny Irlandii kupuje prasy drukarskie na wypadek, gdyby musiał przywrócić do obiegu funta irlandzkiego. W Grecji żartowano, że rząd bije już drachmy z podobizną premiera Jeorjosa Papandreu. Papandreu nie jest już premierem, a Grecja pozostaje przy euro, ale to ona jest pierwszym kandydatem do wystąpienia z unii walutowej. Skąd ewentualni dezerterzy wezmą nowe pieniądze?
Bank Włoch jeszcze do grudnia wymieniał liry na euro, ale stare monety i banknoty nie nadają się do wprowadzenia do obiegu. Przede wszystkim jest ich za mało – żaden kraj wstępujący do strefy nie zakładał, że będzie ją kiedykolwiek opuszczał, więc nie magazynował narodowej waluty. Banknoty poszły na przemiał, monety zostały w najlepszym razie przetopione na euro. Poza tym środki płatnicze sprzed kilkunastu lat nie mają wystarczających zabezpieczeń, a fałszerzom łatwo byłoby je podrobić, wykorzystując egzemplarze kupione od kolekcjonerów i brak obeznania użytkowników przyzwyczajonych do płacenia w euro.
Jeśli zajdzie konieczność przywrócenia narodowych walut, banki centralne będą musiały wyprodukować nowe drachmy i escudo. Takiej operacji nie da się ukryć, a wycofywanie wspólnej waluty będzie musiało odbywać się stopniowo i będzie o wiele bardziej kłopotliwe niż jej wprowadzenie. Nawet jeśli Grecja, Portugalia czy Irlandia wystąpią ze strefy, euro pozostanie wspólną walutą mniejszej liczby państw. W najgorszym razie utrzyma się jako waluta księgowa – jak ecu przed wprowadzeniem fizycznego euro. Musi istnieć choćby po to, by Unia Europejska mogła wypłacać fundusze strukturalne krajom takim jak Polska.