Komisja Europejska ogłosiła, że w ubiegłym roku budżet Unii zanotował nadwyżkę w wysokości 1 proc. To informacja na pierwszy rzut oka zdumiewająca, biorąc pod uwagę, że nasz kontynent na całym świecie kojarzy się z kryzysem zadłużeniowym. Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do informacji o olbrzymich deficytach i gwałtownie rosnących wskaźnikach długu publicznego. Na szczęście nie wszyscy wydają pieniądze na zapas, a potem drżą, by sprzedać coraz większe pakiety obligacji i nie stracić płynności.
W morzu europejskiego długu sama Unia, w przeciwieństwie do większości jej członków, może uchodzić za wyspę rozsądku i stabilności. Nigdy nie ma ona deficytu i wydaje tylko tyle pieniędzy rocznie, ile otrzymuje do dyspozycji, głównie w postaci składek od 27 należących do niej państw. Rok budżetowy kończy się zawsze pewną nadwyżką. Tegoroczna jest i tak wyjątkowo niska, bo udało się wydać aż 99 proc. środków. To znak bardzo dobrego gospodarowania pieniędzmi, w czym niemała zasługa komisarza Janusza Lewandowskiego.
A przecież budżet unijny to ulubiony punkt ataku eurosceptyków, zwłaszcza w bogatszych krajach. Gdy czeka nas batalia o kształt wspólnych ram finansowych w latach 2014-20, coraz trudniej bronić się przed postulatami zamrożenia, a nawet zmniejszenia budżetu. Tymczasem najgłośniej domagająca się ograniczenia wspólnych wydatków Wielka Brytania mogłaby wiele nauczyć się od Brukseli w temacie solidnych finansów. A wraz z nią podobne lekcje przydałaby się także innym członkom.
Unijny budżet nie tylko nie ma deficytu, ale także rósł w ostatnich latach zdecydowanie wolniej niż budżety narodowe. Jeśli szukać symboli rozrzutności, to zdecydowanie bardziej od wspólnotowych instytucji nadaje się do tego radosna twórczość wielu europejskich polityków, którzy przez ostatnią dekadę doprowadzili swoje kraje na skraj przepaści.