Recenzja płyty: PJ Harvey, "Let England Shake"
Harvey, która przeszła drogę dziewczyny z prowincji, wraca do korzeni.
Harvey, która przeszła drogę dziewczyny z prowincji, wraca do korzeni.
To album pełen surowego, gitarowego bluesa rodem z Delty.
Już na koncertach dawnego polskiego zespołu Stańki bywało, że to Wasilewski brylował.
Film przypomina tragiczne zdarzenia z 17 grudnia 1970 r., utrwalone w balladzie „Janek Wiśniewski padł”.
Bardzo spójna, świetnie zaplanowana płyta.
Deriglasoff świetnie wypada jako wokalista z mocnym barytonem i nienaganną dykcją, cechą nader rzadką w rockowej wokalistyce.
Jeżeli ktoś chce w karnawale na chwilę odpocząć od naszych gwiazd, niech posłucha Roomful of Blues.
Jeżeli Państwo nie słyszeli jeszcze o Karen Lovely, to najwyższy czas nadrobić tę zaległość.
Ta pani w latach 50. mogła zagrozić nawet samej Brendzie Lee.
Pozytywna siła tych piosenek jest tak zdrowa, że w naszych warunkach geograficznych powinni dostać dofinansowanie z NFZ.
Rzadko mi się zdarza, bym słuchając nowej wersji znanej piosenki nawet przez chwilę nie zatęsknił za oryginałem.
Popowa superprodukcja, jakich mało znajdziemy w całym obszarze frankofońskim.
Ten zestaw piosenek jest wyjątkowo przystępny.
Efekt zadziwiająco przyjemny.
W muzyce tej formacji dużo więcej jest rocka i bluesa niż występującego w nazwie stylu country.
Niesamowitą barwę głosu młodej wokalistki najlepiej eksponują brytyjscy producenci.
Ostry, szorstki, metalowy rock, pełen emocji i lekceważenia dla mijających muzycznych mód.
Muzyka na tej płycie mocno hałasuje, zaś ekspresja wokalna Cichej nic nie ma wspólnego z osławioną „krainą łagodności”.
Dla każdego (zwolennika bluesowego grania) coś miłego.
Po wysłuchaniu tej płyty pozostaje w pamięci ciepły wokal, eleganckie aranżacje, no i cały ten urok muzycznych evergreenów.