Gdzieś przeczytałem, że ukradziono święto stulecia odzyskania niepodległości. Nieprawda, nie ukradziono, ale ośmieszono.
PiS traktował nacjonalistów jak swoich żołnierzy, a frekwencją na Marszach Niepodległości mierzył poparcie dla siebie. Teraz staje się ich zakładnikiem.
Kiedy w Paryżu świat zachodni świętował stulecie zakończenia I wojny, w Polsce władze świętowały ze skrajną prawicą. Nie uszło to uwadze zagranicznych mediów.
Były może nadzieje, że będzie to dzień szczególny, na miarę wielkiej rocznicy, że przez choćby moment Polacy będą ze sobą, w zadumie nad cudem 1918 r., w pokłonie wobec wielkich rodaków, którzy tamtą niepodległość zdobyli, utrzymali i urządzili. Nic z tego.
Z niemieckiej perspektywy rok 1918 przypominał rollercoaster – mówi Jan Claas Behrends, historyk zajmujący się Europą Wschodnią.
W marszu wzięło udział ćwierć miliona osób. Na czele pochodu szła państwowa delegacja. Za nią, w odstępie, środowiska narodowców. Zdaniem komentatorów marsze w istocie były dwa.
Kto dziś w Polsce występuje przeciwko naszej silnej pozycji w zjednoczonej Europie, tak naprawdę występuje przeciwko polskiej niepodległości – mówił Donald Tusk w Łodzi.
W tym roku – prawdopodobnie po to, żeby nie zrazić do siebie oficjeli z PiS – na Marsz Niepodległości z zagranicy nie zaproszono nikogo. Ale w programie można znaleźć punkt, który sugeruje coś innego.
Cała Polska zdumieniem i niedowierzaniem zareagowała na widok tego kiczowatego utworu rzeźbiarskiego, utrzymanego w stylu imperialno-monumentalnym.
Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił w czwartek wieczorem decyzję prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz w sprawie zakazu organizacji 11 listopada Marszu Niepodległości w centrum stolicy.