IPN powinien zajmować się historią, ale więcej emocji budzi tu przyszłość, i to ta najbliższa. Trwa konkurs na stanowisko prezesa i wojna podjazdowa instytutowych koterii.
Stanisław Matuszyk, skazany za nabranie IPN na życiorys żołnierza niezłomnego, czuje się dziś podwójnie wyklęty.
Do 22 kwietnia mają być znane nazwiska osób, które przeszły do drugiego etapu konkursu na szefa IPN, na 27 zaplanowano ich publiczne wysłuchanie. Ale urzędujący prezes już powiedział, kto go zastąpi.
Róża Luksemburg nie może liczyć w Polsce na oficjalną pamięć, w 2018 r. na mocy dyspozycji IPN w jej rodzinnym Zamościu zdemontowano tablicę pamiątkową. Z historii tak łatwo usunąć się jej nie da.
Dzięki protestom hajlujący zwolennik faszystów przestał pełnić ważną funkcję w IPN. Jednak sprawa opanowywania państwa PiS, a więc też Polski, przez skrajną nacjonalistyczną prawicę wcale nie jest zamknięta.
Swoją faszystowską działalność nowy dyrektor, jak twierdzi, zakończył w 2013 r. Podobno za nią przeprosił, ale przeprosiny bez konsekwencji są urąganiem i kpiną.
W Instytucie Pamięci Narodowej przygotowują podwyżki pensji, i to w czasie, kiedy brakuje pieniędzy na służbę zdrowia i ratowanie gospodarki.
Historycy Instytutu Pamięci Narodowej nie są jednolitą armią. O walkach frakcyjnych w instytucji zdominowanej przez partię rządzącą opowiada prof. Grzegorz Motyka.
Nie powinno dziwić, że działacz radykalnej prawicy narodowej awansował na ważną posadę w IPN. Instytut utrzymuje taki kurs konsekwentnie od lat. Świadczą o tym firmowane przez niego publikacje, ale i decyzje kadrowe.
Telegram z Polski: „Szanowni obcy szpiedzy – stop – oszczędźcie sobie fatygi – stop – polskie tajemnice podajemy wam jak na tacy – stop – róbcie z tym, co chcecie”. Podpisano: IPN. Taki dowcip krąży w środowisku ludzi służb.