Jest wiele powodów, dla których ceny w dyskontach u nas i za Odrą coraz mniej się różnią. Część z nich zawdzięczamy polskim politykom.
Ceny się rozgrzały. W maju wzrosły o prawie 5 proc. w stosunku do maja 2020 r. Czy to tylko przejściowy skutek otwarcia gospodarki po wielomiesięcznym lockdownie, czy już drożyzna, która się rozpędza?
Tempo wzrostu cen staje się coraz szybsze. W kwietniu były już o 4,3 proc. wyższe niż rok wcześniej. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca podskoczyły o 0,8 proc. Są powody do niepokoju, że maj będzie jeszcze droższy. Polacy trzymają się za kieszeń, ale rząd się cieszy. Na razie.
Według wstępnego oszacowania GUS w kwietniu inflacja wyniosła 4,3 proc. To największa wartość wskaźnika od marca 2020, ale z całą pewnością nie najwyższa, jaką zobaczymy w tym roku. Winnych nie brakuje: drożeją paliwa, dobra trwałe, usługi i żywność.
Na respiratory, na gaszenie Biebrzańskiego Parku Narodowego – Polacy przejmują obowiązki państwa i finansują rzeczy, na które już przekazali pieniądze w podatkach.
Przyczyn drożyzny w Polsce jest kilka. Niektóre, jak pandemia, są od rządu niezależne, nie ma na nie wpływu. Ale nawet tam, gdzie go ma, PiS sprawę zawala.
Polskie fermy drobiu się duszą. Połowa kurczaków, indyków czy kaczek zwykle wyjeżdżała za granicę, teraz eksport stanął. Konsumenci w kraju nie są w stanie tego zjeść.
Ceny profesjonalnych preparatów odkażających wzrosły o kilkaset procent. Klienci i rząd są oburzeni, że na koronawirusie chcą dorabiać cwaniacy.
Ceny w Polsce rosną najszybciej od ośmiu lat. Według szacunków GUS w styczniu inflacja podskoczyła do 4,4 proc. To więcej nawet niż w Rumunii (3,6 proc.), gdzie tradycyjnie była najwyższa. W krajach strefy euro jest o wiele niższa.
Inflacja, rosnące ceny energii i paliw, podwyżka płacy minimalnej, słabnąca koniunktura, nowe stawki VAT. Wszystko to złoży się na wyższe koszty życia w Polsce A.D. 2020.