Zdarza się, że po latach sądowych sporów hotele, kamienice, fabryki, a nawet całe uzdrowiska, wracają do rodzin przedwojennych właścicieli. Zwykle nieruchomość idzie zaraz potem pod młotek, ale nie brak śmiałków, którzy próbują swoich sił w odzyskanym biznesie.
Konkurenta można niszczyć albo próbować się z nim dogadać. Ten drugi sposób jest coraz częściej wykorzystywany. Z dobrym skutkiem.
Ekonomiści nazywają ją motorem postępu. Przekonują, że to dzięki konkurencji klienci dostają coraz lepsze i tańsze produkty, że to jej zawdzięczają rosnący poziom usług. Bywa jednak, że wyścig o klienta przeradza się w otwartą wojnę. Przedsiębiorcy sięgają po metody jakby żywcem wzięte z esbeckich szkoleń i gangsterskich filmów. Konkurencja staje się przestępstwem, a bywa, że i zbrodnią.
Przed ostatnimi świętami po raz pierwszy zabrakło świec wigilijnych Caritasu. W telewizji pokazywano pękate jak nigdy dotychczas worki pieniędzy od telewidzów, zbieranych na różne cele, na przykład na leczenie poparzonej dziewczynki. Owsiak zebrał w XIV finale swojej Orkiestry bez mała 25 mln zł. Tacyśmy już bogaci? Bo przecież nie uważamy się za szczególnie szczodrych.
Gdy bankrutuje firma, prócz niespłaconych długów zazwyczaj pozostają po niej niepotrzebne maszyny i zwolnieni ludzie. Nie zawsze jednak jest to smutna historia. Często zjawiają się przedsiębiorcy, którzy potrafią z tego kapitału skorzystać. Sami zarobią i dadzą pracę innym.
W sprawach gospodarczych, tak jak i politycznych, rozmowy z Rosjanami ciągle są trudne. To wina złych doświadczeń, starych uprzedzeń i wciąż tych samych obaw. Państwu z państwem trudno się dogadać. Prędzej człowiekowi z człowiekiem.
W klimacie Pierwszego Maja, święta pracy, warto odnotować rewolucję, jaka się u nas dokonała. Już ponad 7 mln osób – blisko dwie trzecie ogółu zatrudnionych – pracuje w którymś z 3 mln małych przedsiębiorstw. To one tworzą 55 proc. produktu krajowego brutto. To one, od dołu, od korzeni, budują w Polsce ludowy kapitalizm. Zresztą w całym rozwiniętym świecie małe firmy stały się dziś podstawą wielkich gospodarek. W Unii Europejskiej zakładów zatrudniających ponad 250 osób jest mniej niż 1 proc. Pod tym względem u nas jest już podobnie, pod innymi – niestety – ciągle nie. Co trzecia nowa firma w Polsce pada przed upływem roku od zarejestrowania, zaś w ostatnich latach – według GUS – więcej małych przedsiębiorstw znika z rynku, niż się na nim pojawia. Widomy to znak, że więcej niż zachęt jest kłód rzucanych pod nogi. A przecież to właśnie w drobnych przedsiębiorcach pokładaliśmy nadzieje na skuteczniejszą niż do tej pory walkę z bezrobociem. Wielu z nich mówi nam, że czują się jak ścigany jeleń. I to nie konkurencja poluje na nich nieustannie, ale państwo.