Czy można napisać wspólny podręcznik historii Europy? Albo historii polsko-niemieckiej? I czy w ogóle warto?
O ich miłości telewizja niemiecka nakręciła film. Ludzie nie chcieli wierzyć, że ta historia jest prawdziwa.
I Niemcy, i Polacy mają neurotyczny stosunek do historii.
Godna odnotowania była niedawna obecność prezydentów Turcji i Armenii na meczu piłkarskim (POLITYKA 37). Od czasu bowiem czystek etnicznych w 1915 r. oba państwa są wrogami, a Ormianie i Turcy chcą przekonać świat do własnej wizji dziejów.
Władze Nowego Sącza przystępują do akcji rozśrodkowania (przesiedlenia) Romów (Cyganów). Wyprowadzi się ich z enklaw społeczno-kulturowych (gett) i skonsoliduje (wymiesza) ze społecznością innych Polaków (białych). Dla dobra publicznego (żeby był spokój).
Hitlerowi nie udało się zrealizować tzw. Generalnego Planu Wschodniego, który zakładał wysiedlenie na Syberię dziesiątków milionów mieszkańców środkowo-wschodniej Europy. Ale zrealizowane plany cząstkowe skazały na wygnanie ok. 1,7 mln obywateli okupowanej przez nazistów II RP.
A gdyby tak założyć Centrum przeciw Wypędzeniom we Wleniu zamiast w Berlinie czy Wrocławiu? I niechby nosiło imię Marii Nikolin, która całe życie godziła przesiedlonych po wojnie Niemców i Polaków.
Gdyby dziś w Berlinie i Warszawie wylądowały misje z Marsa, z ich raportów mogłoby wynikać, że nad Wisłą i Łabą żyją dwa narody, które kompletnie się nie rozumieją. Katalog rozbieżności byłby długi i obejmowałby zarówno zagadnienia dotyczące przeszłości, w tym polityki pamięci, jak i problemy perspektywiczne, w tym przyszłości Europy.