Wszyscy zabużanie mieli w rubryce „miejsce urodzenia” wpisane – obok Wilna czy Kołomyi – ZSRR. Pamięć o polskich Kresach długo należała wyłącznie do sfery uczuć wewnętrznych. Dziś się nie tylko ujawniła, ale i skomercjalizowała.
Wzajemne stosunki współpracujących dotąd Czech, Słowacji oraz Węgier, które wspólnie z Polską starały się o jednoczesne przyjęcie do Unii Europejskiej, raptownie pogorszyły się. Ba, od pół wieku nigdy nie były tak złe jak obecnie. Jak do tego doszło?
W PRL kilkakrotnie tryumfalnie ogłaszano pełną i ostateczną integrację ziem zachodnich i północnych z resztą Polski. Ale szwy ciągle jeszcze nie mogą zostać usunięte, także w III RP. Złożona Unii Europejskiej propozycja zróżnicowania okresu, po którym eurofarmerzy będą mogli kupować polską ziemię (7 lat dla ziem zachodnich i 3 lata dla pozostałych), przywołała stary podział na Polskę bardziej i mniej polską.
Przez piętnaście powojennych lat repatriowano do Polski 4,7 mln osób, a w pierwszej dekadzie III RP – oczywiście w zupełnie innych realiach – 2 tys. Przy tym tempie powrót Polaków z Kazachstanu potrwałby sto lat...
[tylko dla znawców]
Kilku zabużan czekających od ponad pięćdziesięciu lat na zrekompensowanie majątku pozostawionego za wschodnią granicą skierowało sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Skąd się wziął tak długi rachunek krzywd, skoro umowy o "ewakuacji" ludności z Kresów, zawarte we wrześniu 1944 r. przez PKWN z władzami sąsiednich republik sowieckich, zapowiadały pełne zadośćuczynienie dla pozbawionych majątku.
- Jeślibym o nich zapomniał, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie. Te słowa naszego wieszcza Adama Mickiewicza zapisane na kartach literatury, a odnoszące się do rodaków za wschodnią granicą, są ciągle aktualne w dzisiejszej rzeczywistości - tak senator Stanisław Marczuk (AWS) witał projekty ustaw o Karcie Polaka i trybie stwierdzenia przynależności do Narodu Polskiego oraz o repatriacji, nad którymi w minionym tygodniu debatował Senat.
W Departamencie do Spraw Migracji i Uchodźstwa sterty kwestionariuszy wypełnionych przez chętnych do osiedlenia się w Polsce rozpatrują cztery osoby. Segregatory z dokumentami stoją w szafach, na podłodze, leżą na biurkach. Listy pisane są po polsku i cyrylicą. Autorzy tych ostatnich zapewniają jednak, że świetnie władają językiem polskim.
Dwa lata temu Brodowscy byli sławni (POLITYKA 35/96). Byli największą rodziną spośród wszystkich, które przyjechały w ramach akcji powrotu do ojczyzny Polaków z Wołynia, wywiezionych w latach trzydziestych na rozkaz Stalina do Kazachstanu. Do innych gmin zapraszających repatriantów przyjeżdżało zwykle po kilka osób. Brodowskich przyjechało do Lubina 29. Drugie tyle czekało na zaproszenia. Nie wyszło.
Erika Steinbach urodziła się 25 lipca 1943 r. na Pomorzu Zachodnim. Po wysiedleniu zamieszkała w 1950 r. w Hanau, w Hesji. Z zawodu jest skrzypaczką, studiowała też zarządzanie i informatykę. Przez dwadzieścia lat - do 1990 r. - była członkiem władz we Frankfurcie nad Menem. Od 1990 r. zasiada w Bundestagu. W grupie posłów CDU zajmuje się sprawami wypędzonych. Jest członkiem zarządu Instytutu Goethego. Mieszka we Frankfurcie nad Menem.