Czy prokuratorzy, sędziowie i ławnicy mogą się bać? Oczywiście, zrozumiałe są ludzkie reakcje w czasach narastającej nerwowości społeczeństwa i brutalności bandytów. Dowiódł jej niedawny zamach w jeleniogórskim sądzie (POLITYKA 13). A jednak przedstawiciele organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości nie powinni swej bojaźni okazywać. Ani na sali rozpraw, ani w mediach.
Tydzień w skrócie: pedofil brutalnie gwałci dwóch chłopców; zabójca księdza Popiełuszki obraża pamięć swojej ofiary i sędziów, nazywając ich klownami, bandyci rzucają granaty w jeleniogórskim sądzie. Sprawy pozornie dość od siebie odległe, ale łączy je wspólny element – liberalizm Temidy. Pedofil za dobre sprawowanie wyszedł przedterminowo z więzienia. Zabójca księdza skorzystał z rutynowej przepustki do wolnego świata. Herszt jeleniogórskiej bandy był sądzony za czyny popełnione podczas przerwy (udzielonej przez sąd) w odbywaniu kary.
Minął rok od wejścia w życie ustawy o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1944–89 sprzeniewierzyli się swej niezawisłości. Wydanie ustawy poprzedziła burzliwa dyskusja, bo osoby znające nieco mechanizmy wymiaru sprawiedliwości przywitały ten krok z daleko idącym sceptycyzmem. Mieli rację. Okazało się bowiem, że góra urodziła mysz.
Na głowie kaptur z otworem na oczy. Tak wyglądał przesłuchiwany przed pół wiekiem przez komisję Kongresu USA świadek zbrodni sowieckiej w Katyniu i ta konieczna maskarada wstrząsnęła wówczas opinią światową. Zwróciła też uwagę na bezpieczeństwo osób, które dając świadectwo prawdzie mogły nawet narazić swe życie. Po latach wciąż gorączkowo i usilnie poszukuje się sposobów ochrony zeznających, poczynając od ich maskowania, a kończąc na przesłuchiwaniu w osobnych pomieszczeniach, z transmisją głosu na salę rozpraw.
Dwa ogłoszone ostatnio wyroki uniewinniające w głośnych sprawach o zabójstwo, zbulwersowały opinię publiczną. Ludzie skłonni są uznać oba te wyroki za wielką klęskę wymiaru sprawiedliwości. Ale chociaż może zabrzmieć to dla niektórych okrutnie, trzeba także zdawać sobie sprawę z tego, że każdy rzetelny wyrok uniewinniający jest jednocześnie zwycięstwem wymiaru sprawiedliwości.
Krajowa Rada Sądownictwa, która obradowała w ubiegłym tygodniu, słusznie alarmuje, że sądy są zaniedbane i zacofane technicznie (na przykład akta dalej zszywa się ręcznie - igłą i dratwą), warunki pracy często urągają przyzwoitości, a pracownicy zarabiają grosze. Choć uważam, że sądy trzeba doposażyć w pierwszej kolejności, zwłaszcza iż na siebie zarabiają - program naprawczy nie może być wyłącznie związany z żądaniem nowych nakładów pieniężnych. W Polsce nastąpiła zapaść wymiaru sprawiedliwości. W sądach zalegają setki tysięcy spraw, na wyroki czeka się bardzo długo, całymi latami. W najgorszym poczuciu - bo w poczuciu bezsilności.
Konstytucja z kwietnia 1997 r. nakazała stworzyć w kraju dwuinstancyjne sądownictwo administracyjne. Dała na to pięć lat. Minęły dwa, ale mówi i pisze się już, że odpowiednia ustawa - projekt wstępny opracowany przez środowisko naukowe i sądownicze jest nawet gotowy - powinna być uchwalona najdalej w przyszłym roku. Zamiar jest słuszny. Sytuacja nie pozwala dłużej czekać.
Minister sprawiedliwości zapowiada skrócenie procedur w sprawach cywilnych, dzięki czemu w sądach oszczędzić będzie można czasu, nerwów i pieniędzy. Budzi to nadzieje wszystkich czekających, ale nie będzie proste w realizacji.
Bogini sprawiedliwości ma przesłonięte oczy. W polskiej wersji - siedzi na żółwiu i jest sparaliżowana. Trzy decyzje międzynarodowego Trybunału w Strasburgu wytykające Polsce niedopuszczalną przewlekłość postępowania i zasądzające odszkodowania zbiegły się z informacją, że projektowana reforma sądownictwa - w tym powołanie 400 sądów grodzkich - da się urzeczywistnić dopiero za dwa lata. Wcześniej nie będzie pieniędzy. W pierwszym półroczu do sądów trafiło 3,1 mln nowych spraw, o 608 tys. więcej niż przed rokiem. Niewiele z nich ma szanse skończyć się w tym tysiącleciu.